[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za chwilę już dostałem od esesmana w mordę.Nie zdążyłem się nawet dobrze zachwiać, gdy prawie w tej samej chwili dostałem z drugiej strony od sztubowego i znów, i jeszcze raz, i jeszcze raz.Chciałem uciec w drzwi.Sztubowy mnie złapał, ustawił odpowiednio i znów walili po twarzy prawie jednocześnie z dwóch stron.Wreszcie solidnymi kopniakami zostałem przez sztubowego wyrzucony z baraku.Niedługo potem zostałem przeniesiony na blok 32, ale pepika tak sobie zapamiętałem dokładnie, że gdy w roku 1943 ja byłem arystokratą, a on muzułmanem, niejeden raz posyłałem mu “wiązanki warszawskie” z przypomnieniem okresu, kiedy był bydlakiem.Niejeden raz miałem ochotę obić mu mordę, ale nigdy nie potrafiłem zdobyć się na to, żeby bić człowieka słabszego i bezbronnego.Niejednego z tych, którzy bili mnie w pierwszych latach, mógłbym bić w latach, gdy już byłem wy żarty - i niejeden też dostał - ale tylko taki, który dorównywał mi kondycyjnie, ale jeśli zmuzułmaniał i ledwie sam łaził, takiego nie miałem sumienia bić.Przy każdej okazji tylko posyłałem “życzenia” rychłego wyzwolenia przez komin krematorium - z przypomnieniem “zasług”, za które składam życzenia.W obozie był wtedy wielki bałagan.W każdej grupie roboczej były prace stałe, lepsze i najgorsze, gdzie nie było stałego składu ludzi, a dobierano ich przed każdym wyjściem do pracy.Od stycznia do maja poznałem prawie wszystkie najgorsze grupy robocze.Nigdy w żadnej nie pracowałem dłużej jak pół dnia.Z tych najgorszych najlepszą jeszcze pracą było noszenie kamieni, bo najłatwiej było się urwać.Zygmunt Jaczewski przez pierwsze dni pobytu w Gusen był tłumaczem na blokach hiszpańskich, bo znał nieźle język francuski, ale gdy Hiszpanów rozdzielono po wszystkich blokach, został bez pracy i musiał wychodzić do noszenia kamieni.Gdy trafiłem do noszenia kamieni, staraliśmy się, żeby być w jednej grupie, bo dzielono nas na wiele grup - każda po 50 osób i każda miała swojego kapa.A przy stosach kamieni stali już kapowie “dyplomowani”, z winklami, którzy bili kijami przy braniu kamieni i kontrolowali, czy każdy ma odpowiednio duży kamień.Jeśli ktoś miał mały, dostawał kijem i wsadzano mu na ramię taki kamień, pod którym siadał, a gdy nie mógł go udźwignąć, wtedy zaczynała się zabawa, która kończyła się albo wykończeniem więźnia na miejscu, albo umierał on po kilku godzinach.W ten sposób wykończyli mojego wspólnika z łóżka.Nazywał się Lachera - Ślązak, z którym byłem na jednej sztubie w Mauthausen.Chodził on w innej grupie nosicieli kamieni, ale mijałem go kilka razy i widziałem, jak go bili i pędzili z kamieniem, pod którym siadał.Spocony, z oczami prawie na wierzchu, starał się unieść kamień, ale zawsze siadał po kilku krokach i wtedy znów był bity przez kapów.W nocy długo rzęził.Zasnąłem, a gdy znów się przebudziłem, słyszę, że już nie rzęzi.Pewnie umarł.Dotykam go, a on już zimny.No, myślę sobie, ty już jesteś w niebie, to koc ci niepotrzebny.Zdjąłem z niego koce, sam się w nie okręciłem i spałem do rana.Rano dopiero powiedziałem, żeby zabrali z mojego łóżka nieboszczyka.W nocy nie wolno mi było nikogo budzić z powodu takiego drobiazgu, bo kto wie, czy rano nie byłoby dwóch nieboszczyków - sztubowy mógłby mnie zabić za to, że go w nocy obudziłem.Miganie się od noszenia dużych kamieni czy uciekanie z grupy groziło tu tak samo śmiercią jak wszędzie.Zawiązałem kolektywną współpracę z Jaczewskim.Staraliśmy się brać po dwa mniejsze kamienie i zaraz po ruszeniu w drogę pozbywaliśmy się po jednym, zwalając go z nasypu w dół.Widzieli to tylko niektórzy więźniowie, ale nie widział kapo, który szedł na przedzie, ani ci, którzy byli przy kupach kamieni.Po drodze nie było już żadnych kontroli, tylko na trasie kapowie nieraz dla zabawy pognali nas kołkami.Łażąc tak z kamieniami opowiadaliśmy sobie z Jaczewskim różne historie obozowe i wolnościowe.Mimo że warunki mu się pogorszyły, nie stracił humoru.Opowiadał mi swoje sny, z których wynikało, że robią o niego starania i że niedługo będzie zwolniony.W pamięci utkwił mi pamiętnik, który obiecałem napisać na temat naszych obozowych ustępów, które dopiero wybudowano i które zawsze były zamknięte, a gdy były otwarte, to wpuszczali tylko po dwie osoby, mimo że sedesów było chyba dziesięć czy dwanaście.Pamiętnik miał wyglądać tak:“Poniedziałek.Zachciało mi się srać - ustęp zamknięty.Wtorek.Idę do ustępu - zamknięty.Środa.Jak wczoraj.Czwartek.Już ciężko wytrzymać, idę do ustępu - zamknięty.Piątek.Już nie mogę wytrzymać, a ustępy zamknięte.Sobota.Już nic nie potrzebuję - zesrałem się! 11!!!” - Tu koniecznie musi być dużo wykrzykników.Więc prowadziliśmy takie i tym podobne rozmowy, żeby szybciej mijał czas.Z tymi ustępami to naprawdę było wesoło.Były one otwarte wtedy tylko, gdy nikogo nie było w obozie, ale w środku mogło być tylko dwóch więźniów.A rano i w południe, a często też wieczorem, ustęp był zamknięty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]