[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Hallo - podszedł do szwagra.- Oh, to ty.- Victor nie przerwał zajęcia.- Już rozwiązałeś zagadkę?- Tak.Już zaniosłem na pocztę.- Jak się czujesz?- Lepiej.W sklepie było niewielu klientów, zapytał więc:- Możesz na chwilę przerwać pracę?- Owszem.Ale tylko na kilka minut.- Idźmy więc gdzieś, gdzie można swobodnie poroz­mawiać.Vic zdjął fartuch i położył obok skrzynek.Przechodząc obok kas krzyknął, że za kilka minut będzie z powrotem.Wyszli na parking.- Co myślisz o American Diner Cafe? - zapytał szwagier.- W porządku.Wszystko mi jedno.Jak zwykle, tak i tym razem Vic przekroczył ulicę w niedozwolonym miejscu przeciskając się między trąbią­cymi wściekle pojazdami.Ragle podążał za przewod­nikiem.- Jeszcze nigdy cię nie przejechali? - zapytał, gdy potężna ciężarówka omal nie najechała mu na stopy.- Jak na razie żyję - Vic trzymał ręce w kieszeni.Wchodząc do kawiarni Ragle dostrzegł znaną oliwkowozieloną budę.- Co się stało? - zaniepokojony Victor spoglądał na zesztywniałego towarzysza.- Spójrz - Gumm wskazał palcem samochód.- No i co z tego? - wzruszył ramionami.- Nienawidzę tego koloru - odrzekł Ragle.- To Wozy przedsiębiorstwa komunalnego.Prawdopodobnie widzieli go, gdy wychodził od pani Keitelbein i wsiadał do autobusu.- Wyjdźmy stąd.Możemy porozmawiać w sklepie.- Jak sobie życzysz.I tak musiałbym tam za chwilę wrócić.Ponownie rozpoczęli lawirowanie między tłoczącymi się pojazdami.- Co masz przeciwko przedsiębiorstwom miejskim? Czy to z powodu Billa Blacka?- Całkiem możliwe.- Margo powiedziała mi, że wczoraj pokazała się u nas Junie, ubrana niczym na własny ślub.Mówiła coś o adwokacie.Ragle nie podejmował tematu.Wszedł do sklepu.Vic za nim.- Gdzie możemy znaleźć ustronne miejsce?- Tu, proszę - Vic wskazał na pomieszczenie, w któ­rym przyjmowano czeki, na drugim końcu korytarza, tuż obok spirytualiów.W małym pokoiku oprócz dwóch stołków były tylko cztery ściany.Victor natychmiast zamknął drzwi.- Nikt nie może nas usłyszeć.Z czym więc przy­chodzisz? - usiadł na stołku.- To nie ma nic wspólnego z Junie.Nie mam zamiaru czynić ci wyznań.- I bardzo dobrze.Nie jestem w najlepszym nastroju do intymnych rozmów.Muszę ci powiedzieć, że się zmieniłeś, od kiedy ten taksówkarz wniósł cię do domu i położył na kanapie.Ciężko to wyrazić słowami i wskazać konkretne cechy, ale oboje z Margo długo mówiliśmy o tym dzisiejszej nocy.- I co?- Jesteś jakiś przybity, zamknięty w sobie.- Całkiem możliwe.- Albo spokojniejszy.- Nie, spokojniejszy z pewnością nie jestem.- Tam w barze nie pobili cię, mam nadzieję?- Nie.- Całe szczęście.A muszę się przyznać, że to była moja pierwsza myśl, gdy zobaczyłem cię wnoszonego przez Danielsa.Chociaż nie było widać, żebyś miał rozkwaszony nos, lub też coś w tym rodzaju.Ale często się zdarza, że obity człowiek dopiero po pewnym czasie zaczyna odczuwać skutki lania.Pamiętam, kiedy przed laty oberwałem w ja­kiejś knajpie, po kilku miesiącach zaczęły boleć mnie plecy.- Bicia nie pamiętam.Ale wiem, że zostałem jak gdyby wzięty stąd.- Skąd?- Stąd! Przez nich! Vic podniósł głowę.- Zostałem więc wzięty stąd i zatrzymałem się prawie na obrzeżu, oglądając rzeczy takimi, jakimi są.Nie takimi, jakimi jawią się naszemu postrzeganiu, lecz takimi, jakimi są w istocie.A później zostałem uśpiony i znalazłem się znowu tutaj, i urządzono wszystko tak, żebym nie pamiętał, bo wiedza o tych sprawach na nic by mi się nie zdała, ale.- Ale co?.- Vic spojrzał w stronę hali przez okienko kasowe.- Wiem z pewnością, że nie siedziałem dziewięć godzin w tym barze.Tak, byłem tam.mam niejasne wyobrażenie knajpy, ale przedtem, zanim się w niej znalazłem, byłem gdzie indziej, w jakimś domu.Coś tam robiłem wespół z innymi ludźmi, chyba wpadłem w ręce jakiejś szajki.Nie potrafię dokładnie opisać tego, co się stało.jak gdyby ktoś wymazał mi ten zapis z pamięci.na zawsze.Ale dzisiaj na kursie Obrony Cywilnej pokazano mi model fabryki i wiem z całą pewnością, że już wcześniej gdzieś ją widziałem.To znaczy, widziałem nie model, lecz oryginał.I te ciężarówki.Obaj milczeli.W końcu przemówił Victor.- Jesteś pewny, że nie jest to tylko strach przed Billym Blackiem, który może cię przyłapać na uwodzeniu Junie?- Nie.Na pewno nie.- Okay.- Te wielkie ciężarówki dostawcze na zewnątrz - Ra­gle wskazał za okno - one jadą daleko? Dalej, niż jeżdżą na ogół samochody?- Nie aż tak daleko jak latają odrzutowce czy pływają statki oceaniczne.Ale owszem, niekiedy muszą odbyć drogę dwóch - trzech tysięcy mil.- To wystarczająco dużo.O wiele więcej, niż udało mi zrobić ostatniej nocy.- Chcesz znowu wybrać się na tułaczkę.- Tak sądzę.- A Konkurs?- Jeszcze nie podjąłem w tej sprawie decyzji.- Chcesz zaprzestać gry?- Skądże znowu!- Stoisz więc na rozdrożu.- Tak.Ale chcę raz jeszcze spróbować.Tym razem jednak wiem, że nie może to być zwykła wędrówka na przedmieście.Nie pozwolą mi na to.Wyśledzą, schwytają i odwiozą do domu.- Cóż więc chcesz zrobić? Schować się do kontenera i pojechać do wytwórni mrożonek?- To jest jednak pewne rozwiązanie.Masz większe doświadczenie z tymi ciężarówkami.Codziennie oglądasz załadunek i rozładunek.Możesz mi poradzić.- Wiem tylko tyle, że warzywa dostarczane są tu z fabryki, gdzie są sortowane, myte i mrożone.Nie mam pojęcia, jak ostra jest kontrola, czy często otwierają drzwi, jak długo musiałbyś się tam ukrywać.W końcu mógłbyś zostać zamknięty na miesiąc.Równie dobrze cała jazda może trwać tylko kilkanaście godzin.- Znasz któregoś z kierowców? Vic zastanowił się.- Nie.Właściwie nie znam żadnego.Wszystkie nasze kontakty ograniczają się tylko do „Dzień dobry" i „Do widzenia".Poza tym słyszę niekiedy, jak się nawołują.Bob, Mikę, Pete, Joe.- Nic innego nie przychodzi mi do głowy.Ragle podjął mocne postanowienie dotarcia co fabryki, której model widział u Keitelbeinów.Nie chcę oglądać zdjęcia, pomyślał.Tu jest potrzebna Rzecz sama w Sobie, jak powiedziałby Kant.- Szkoda, że nie interesujesz się filozofią.- Owszem, niekiedy czuję tego potrzebę - odparł Vic.- Ale w tej właśnie chwili o niczym filozoficznym nie rozmyślam.Natomiast wczoraj wieczorem, gdy jechałem do domu, widziałem istotnie rzeczy same w sobie, jak się przed chwilą wyraziłeś.Przejrzałem ułudy wyobraźni i ujrza­łem ludzi, którzy są atrapami, autobus, który jest wysoką skrzynką przeszkloną ze wszystkich stron, fotele, kierowcę.Ale kierowca był prawdziwy.Wiózł mnie do prawdziwego domu, gdzie oczekiwała mnie realna rodzina i smaczna kolacja.Kierowca wiózł mnie.Tylko mnie.Mnie rzeczywis­tego.Ragle sięgnął do kieszeni i wydobył małą, metalową kasetkę, którą zawsze nosił przy sobie.Otworzył i podsunął w stronę Victora.- Co to jest?- To właśnie jest rzeczywistość.Daję ci rzeczywistość.Vic wyciągnął pasek papieru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl