[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była po prostu jak wszyscy.— Gadatliwa czy milcząca? Ciekawa czy obojętna? Miła czy ponura? Przyzwoita kobieta czy… nie tak przyzwoita?Panna Henderson zastanowiła się.— Była dobra w pracy… ale za dużo gadała.Czasami mówiła dosyć dziwne rzeczy… ja… właściwie… nie za bardzo ją lubiłam.Drzwi się otworzyły i cudzoziemska pomoc powiedziała:— Panno Deirdre, matka mówi: „proszę prowadzić”.— Matka chce, żebym zaprowadziła pana do niej na górę?— Tak, proszę.Dziękuję.Deirdre Henderson spojrzała niepewnie na Poirota.— Zechce pan pójść do matki?— Ależ służę.Deirdre poprowadziła go przez hali na schody.Oznajmiła bez związku:— Cudzoziemcy są tacy męczący.Ponieważ wyraźnie miała na myśli pomoc domową, nie gościa, Poirot nie poczuł się urażony.Zauważył, że Deirdre Henderson wydaje się niezbyt rozgarnięta, na tyle nierozgarnięta, że aż nietaktowna.Pokój na górze był zagracony ozdobnymi drobiazgami.Był to pokój kobiety, która wiele podróżowała i zewsząd, gdziekolwiek się znalazła, koniecznie musiała przywieźć pamiątkę.Większość tych pamiątek stanowiły przedmioty wyprodukowane z wyraźną intencją zadowolenia gustu turystów i opróżnienia ich kiesy.W pokoju znajdowało się też za wiele sof, stolików i krzeseł, za mało powietrza i za dużo draperii — i pośród tego wszystkiego tkwiła pani Wetherby.Pani Wetherby robiła wrażenie niewielkiej — mała, żałosna kobietka w ogromnym pokoju.Taki był efekt.W rzeczywistości jednak wcale nie była taka mała, na jaką postanowiła wyglądać.Typ „małej biednej kobietki” z powodzeniem potrafi to osiągnąć, nawet jeżeli w gruncie rzeczy jest średniego wzrostu.Na wpół leżała wyciągnięta wygodnie na sofie, mając w pobliżu książki, jakąś robótkę, szklankę soku pomarańczowego i pudło czekoladek.Powiedziała pogodnie:— Musi mi pan wybaczyć, że nie wstaję, ale doktor tak nalega, żebym co dzień wypoczywała.Wszyscy mnie besztają, kiedy nie stosuję się do poleceń.— Poirot ujął jej wyciągniętą dłoń i pochylił się nad nią, stosownym pomrukiem wyrażając swój hołd.Za nim bezkompromisowa Deirdre powiedziała:— Chce się wywiedzieć o panią McGinty.Delikatna dłoń biernie spoczywająca w jego dłoni zacisnęła się i przez moment przypominała Poirotowi szpony jakiegoś ptaka.Doprawdy, wcale nie delikatną chińską porcelanę, lecz drapieżne, ostre pazury…Śmiejąc się lekko, pani Wetherby powiedziała:— Jakaś ty zabawna Deirdre, kochanie.Kto to jest pani McGinty?— Och, mamo, przecież pamiętasz! Pracowała u nas.Wiesz, ta, co została zamordowana.Pani Wetherby przymknęła oczy i zadrżała.— O nie, kochanie.To wszystko było takie straszne.Całymi tygodniami potem czułam się zdenerwowana.Biedna stara, ale jaka głupia, żeby trzymać pieniądze pod podłogą.Powinna włożyć je do banku.Oczywiście wszystko to pamiętam… zapomniałam tylko jej nazwiska.Deirdre tępo powtórzyła:— Chce się o nią wywiedzieć.— Ależ proszę usiąść, panie Poirot.Wprost umieram z ciekawości.Właśnie dzwoniła pani Rendell i mówiła, że mamy tu sławnego kryminologa, i opisała pana.I zaraz kiedy ta idiotka Frieda opisała mi gościa, poczułam pewność, że to musi być pan, i kazałam jej powiedzieć, żeby pan wszedł na górę.Niechże mi pan powie, o co w tym wszystkim chodzi?— Tak jak mówi pani córka, chcę się wywiedzieć o panią McGinty.Pracowała tu.Przychodziła do pani, o ile dobrze rozumiem, w środy.I to w środę zginęła.Więc była tutaj tego dnia, nieprawda?— Chyba tak.Tak, tak sądzę.Trudno teraz powiedzieć.To tak dawno.— Tak.Kilka miesięcy temu.I nie mówiła tego dnia… nic szczególnego?— Ludzie z tej warstwy zawsze dużo mówią — orzekła pani Wetherby z niesmakiem.— Właściwie człowiek nie słucha.A zresztą nie mogła powiedzieć, że tej nocy zostanie obrabowana i zabita.— Istnieje coś takiego jak przyczyna i skutek — powiedział Poirot.Pani Wetherby zmarszczyła czoło.— Nie rozumiem, co pan ma na myśli.— Może i ja nie rozumiem… jak dotąd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]