[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Koniec świata jest blisko" - jakie to oklepane.Nie chciał być po prostu jednym z wielu proroków, wieszczących Apokalipsę, nawet gdyby tym razem (wreszcie) przepowiednia miała się sprawdzić.Kiedy skręcał w Pasaż, tuż za nim dostrzegł harcujące tam zwierzątka, poczuł przypływ weny.Tym pomysłem natchnęły go zbiory Buddy'ego Vance'a.Chociaż podejrzewał, że sprzedanie tego pomysłu Abernethy'emu będzie go kosztować sporo wysiłku, wiedział, że "Koniec przejażdżki" to najlepszy tytuł, jakim mógłby opatrzyć swój reportaż.Ludzkość dość już się nacieszyła swoją przygodą, czas się żegnać.Zaparkował samochód przy wjeździe na parking i wysiadł, by popatrzeć na niezwykły widok baraszkujących tam zwierząt.Uśmiechnął się mimo woli.Jakże były szczęśliwe w swojej niewiedzy - beztrosko igrały w słońcu, nawet nie podejrzewały, jak mało życia im zostało.Wszedł do księgarni, ale nie zastał tam Hotchkissa.Na podłodze walały się stosy książek - świadectwo poszukiwań, które prawdopodobnie spełzły na niczym.Poszedł do sklepu zoologicznego, licząc, że znajdzie tam jakichś ludzi i telefon.Z wewnątrz dobiegał ptasi harmider - głosy ostatnich skrzydlatych więźniów.Jeśli zdąży, uwolni je.Niech sobie popatrzą na słońce.- Jest tam kto?! - zawołał, wsadzając głowę w nie domknięte drzwi.Między jego stopami przemknęła jaszczurka - gekon.Grillo patrzył na nią.Właśnie miał powtórzyć swoje pytanie, powstrzymał się jednak.W drodze do drzwi Jaszczurka przebrnęła przez kałużę krwi; gdziekolwiek spojrzał, wszystko było wymazane i ochlapane krwią.Najpierw zobaczył ciało Elizando, a potem inne zwłoki, na wpół pogrzebane pod lawiną klatek.- Hotchkiss? - zawołał.Począł usuwać klatki z ciała leżącego.W powietrzu unosiła się woń krwi i coś jeszcze - odór gówna.Lepiło się do rąk Grillo, ale nie dawał za wygraną; wreszcie odsłonił Hotchkissa na tyle, by mieć pewność, że tamten nie żyje.Gdy odsłonił jego głowę, wiedział już o tym na pewno.Czaszka była doszczętnie zdruzgotana; z papki, która kiedyś była umysłem i zmysłami, sterczały drzazgi kości jak okruchy rozbitej porcelany.Żadne ze zwierząt z tego sklepiku nie mogłoby zadać podobnych ran; trudno też było wyobrazić sobie narzędzie, którym dokonano tej zbrodni.Grillo nie zastanawiał się nad tym zbyt długo; istniało realne niebezpieczeństwo, że mordercy byli gdzieś w pobliżu.Rozejrzał się po podłodze, szukając jakiejś broni.Smyczy, obroży - kolczatki, czegokolwiek, czym mógłby się bronić przed masakrą.Rzuciła mu się w oczy jakaś książka, leżąca niedaleko ciała Hotchkissa.Przeczytał jej tytuł na głos: "Przygotowania do Armageddonu" (Armageddon - ostateczny bój między siłami dobra i zła w dniu Sądu Ostatecznego).Podniósł ją i szybko przerzucił kartki.Było to coś w rodzaju podręcznika, radzącego jak przeżyć koniec świata.Słowa mądrości, które starsi kościoła mormońskiego kierowali do członków tego kościoła.Wszystko zakończy się pomyślnie, mówiły; czuwają nad nimi i doradzają im żywe wyrocznie Boskie - Pierwszy Zarząd i Rada Dwunastu Apostołów.Wystarczy zastosować się do tych rad - duchowych i praktycznych - a wierni przetrwają, cokolwiek zgotuje im los."Jeśliście gotowi, nie potrzebujecie się obawiać" - taką nadzieję - nie, pewność - niosły te stronice."Bądźcie czystego serca, miłujcie bliźnich, bądźcie sprawiedliwi i bogobojni.Zgromadźcie roczne zapasy".Grillo przerzucił jeszcze kilka stron.Dlaczego Hotchkiss wybrał właśnie tę książkę? Huragany, pożary lasów i powodzie? Co one miały wspólnego z Trójcą?A potem zobaczył to zdjęcie: gruboziarnistą odbitkę przedstawiającą grzyb atomowy, z podpisem określającym miejsce wybuchu.TRINITY, STAN NOWY MEKSYK.Nie musiał czytać dalej.Z książką w ręku wypadł na plac i pobiegł do samochodu między zwierzętami pierzchającymi na wszystkie strony.Telefon do Abernethy'ego będzie musiał poczekać.Nie wiedział, jak zwykły fakt, że Trinity było miejscem narodzin bomby, wiązał się z resztą wydarzeń, ale może Tesla będzie wiedziała.Nawet jeśli nie będzie wiedziała, to Grillo będzie miał satysfakcję, że to właśnie on przyniesie tę nowinę.Zdawał sobie sprawę Jak niedorzeczny był ten nagły przypływ samozadowolenia - przecież ta informacja nie mogła niczego zmienić.Świat się kończył ("Koniec przejażdżki"), ale mały element układanki, który trzymał w ręku, pozwolił mu na chwilę zapomnieć o tamtym przerażającym fakcie.Nie znał większej przyjemności od tej, którą daje rola zwiastuna, posłańca, nuncjusza, Nuncjo.Jeszcze nigdy nie był tak bliski zrozumienia, czym jest uczucie szczęścia.Nawet w tym krótkim czasie, który spędził w Pasażu (cztery, najwyżej pięć minut), w Grove nastąpiły dalsze zniszczenia.Dwie ulice, które były przejezdne jeszcze kiedy zjeżdżał ze Wzgórza, właściwie już nie były ulicami.Jedna z nich dosłownie zniknęła - ziemia po prostu rozstąpiła się i pochłonęła uliczkę; druga zniknęła pod gruzami dwóch domów.Znalazł trzecią trasę, jeszcze przejezdną.Gdy piął się w górę stoku, drżenie ziemi wzmogło się do tego stopnia, że chwilami z trudem panował nad pojazdem.Podczas jego nieobecności, na miejsce kataklizmu trzema nie oznakowanymi helikopterami przybyło kilku obserwatorów.Największy śmigłowiec unosił się dokładnie nad domem Vance'a.Jego pasażerowie zapewne usiłowali wyrobić sobie zdanie na temat zaistniałej sytuacji.Chyba zdążyli już się zorientować, że nie chodziło o żadne zjawisko przyrodnicze.Może nawet odkryli prawdziwą przyczynę zajść.D'Amour mówił Tesli, że fakt istnienia Iad był wiadomy najwyżej postawionym osobistościom.Jeśli tak, to już wiele godzin temu dom powinny były otoczyć zmasowane siły artylerii, a nie garstka wystraszonych gliniarzy.Czy ci wszyscy generałowie i politycy nie dowierzali dowodom, które im podsuwano pod nos? Czy byli zbyt wielkimi pragmatykami, by obawiać się, że ich imperium mogłoby doznać szwanku ze strony istot, które żyły po tamtej stronie snu? Nie mógł mieć im tego za złe.Sam odrzuciłby ten pomysł jako całkowicie niepoważny jeszcze przed trzema dobami.Uznałby to za bzdurę, jak choćby tę opowiastkę o żyjących wyroczniach Bożych z książki, leżącej na siedzeniu obok; wytwór czyjejś wybujałej fantazji.Jeśli obserwatorzy pozostaną na swoim posterunku - wprost nad czeluścią - być może zmienią zdanie.Zobaczyć znaczy uwierzyć.A zobaczą na pewno.Bramy, prowadzące do Coney Eye, leżały poharatane na ziemi, podobnie jak okalający posesję mur.Zostawił samochód przy tym rumowisku i, ściskając w ręku książkę, poszedł w górę alejki w stronę willi; jej fasadę obsiadło coś, co wziął za cień chmury.Ruchy terenu poszerzyły szczeliny w podjeździe i każdy krok wymagał ostrożności, co nie było łatwą sprawą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]