[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapadał już zmrok, ale rozpoznał ją od razu.Na niebie wybuchały różnokolorowe wiązki ogni sztucznych, witane radosnymi okrzykami przez rozszalały tłum.Okręty w zatoce wyglądały jak choinki bożonarodzeniowe ustawione na wodzie.Girlandy lampek elektrycznych były rozwieszone na wantach.Patrick wstał i podszedł do drzwi restauracji.Nagle zawahał się.Przemierzył taki świat drogi, żeby spotkać się ż Brendą, żeby poznać prawdę, a teraz zadawał sobie pytanie: czego się dowie? Czuł, że zagłębia się w ciemności.Przemówił sobie do rozsądku.Ma stchórzyć w ostatniej chwili? To komiczne! Zdecydował się, wszedł.Od razu zobaczył torebkę leżącą na stoliku.Luksusową, z krokodyla, musiała kosztować majątek.Na skórze widniały dwie wielkie litery z masywnego złota.Inicjały BC.Jak na końcu listu znalezionego w pokoju hotelowym Kate Kitzpack w Bejrucie.BC: Brenda Chapman.Wszystko się zgadzało.Luksusowa torba z luksusowym apartamentem przy Lexington Avenue.Brendą zakpiła sobie z niego.Pracowniczka biura podróży!Przy stoliku nie było nikogo.Tylko torebka wskazywała, że ktoś tu siedział.Patrick stanął obok i zapalił papierosa wyciągniętego z kieszeni jakiegoś hippisa.Zabrakło mu własnych, a nie chciał odchodzić sprzed restauracji, bo bał się zgubić Brendę.Zaciągnąwszy się raz i drugi stwierdził, że to marihuana.Zgniótł papierosa obcasem.W tym momencie zauważył za sobą ruch.Odwrócił się i natknął na jakąś dziewczynę.Przeszła obok i usiadła przy stoliku, na którym leżała torba.Patrzył zdumiony: to nie była Brenda.A jednak widział, jak Brenda wchodziła do restauracji.Dziewczyna, czując jego natrętną obecność, podniosła oczy.Jej wzrok spoczął na brudnym ubraniu, rozczochranych włosach.Obrzuciła go wzrokiem pełnym pogardy.Wzruszyła ramionami.Zaczęła nerwowo uderzać ręką z pierścionkiem o blat stolika.Patrick nie wierzył własnym oczom.Spojrzał raz jeszcze na inicjały i odszedł.A jeśli to ta dziewczyna naznaczyła spotkanie? Jeśli to ona napisała list znaleziony w pokoju Kate?Nie, oszalał chyba! Widział na własne oczy, jak Brenda wchodziła do restauracji.No, a inicjały? Zwykły zbieg okoliczności?Skierował się do wnętrza restauracji.I nagle za wielką zieloną rośliną zobaczył Brendę.Odetchnął z ulgą.Brenda na jego widok wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.Usiadł naprzeciw niej.- Co ty tu robisz, Patrick? - zapytała przerażona.- Nie spodziewałaś się mnie tutaj zobaczyć, co?- Nie - przyznała.- Zawsze byłem uparty.- Widzę.Ale nie masz racji.- W czym?- Że przyjechałeś tutaj.- Może byś mi wszystko wytłumaczyła? Już dostatecznie długo traktowałaś mnie jak idiotę!Jej spojrzenie stało się błagalne.- Nie teraz Patrick, proszę cię.Później.- Ciągle później? Jest jedna rzecz, którą chciałbym wiedzieć.Po co te kłamstwa w twoich listach?- To nie kłamstwa.Błagani cię, uwierz mi.Podaj mi adres twojego hotelu, przyjdę do ciebie później.Przysięgam, wszystko ci wyjaśnię.- Dlaczego nie teraz?- Nie mogę.- Z jakiego powodu?- Czekam na kogoś.- Na Kate Kitzpack?Jej wzrok stał się przenikliwy.- Tak.- Zostałaś wplątana w aferę szpiegowską, o to chodzi? Zdziwiona uniosła brew.- Skąd to wymyśliłeś?Nagle zadrżała.Patrick dosłyszał za sobą jakiś szelest.Odwrócił się gwałtownie.- Wayne, przedstawiam ci pana Patricka Baudouina, który nam przysporzył tylu kłopotów w Nowym Jorku.Patrick rozpoznał Kate Kitzpack i mężczyznę, który jej stale towarzyszył.Oboje wzięli krzesełka od sąsiedniego stolika i dosiedli się.- Jak się masz, Brenda? - zaczął od razu Wayne Sandborg.- Dziękuję - odpowiedziała sucho.- Mikrofony są na miejscu.To cię interesuje, prawda?- Oczywiście, że to mnie interesuje.Nie ma obawy, że je znajdą?- Nie.- Może nie będą potrzebne.- Dlaczego?- Przynajmniej jeśli chodzi o Barta.Dla innych się przydadzą.- Co to znaczy?- Francuzi przysłali tutaj zawodowego mordercę, żeby zlikwidował Barta.Ma dzisiaj wykonać swój kontrakt.Pozostało mu zaledwie kilka godzin na realizację planu.Dobrze by zrobił, żeby się pospieszył.Jeśli to się już nie stało.Ale w tym wypadku wiedziałabyś, prawda?- Na pewno.Do Barta nie ma dostępu.Jak zamierza to zrobić?- Nic nie wiem.Ale.- Co?.Wayne Sandborg popatrzył chytrze.- Barto nie dla wszystkich jest niedostępny.Nie zapominaj, że ma w tej chwili gości.- Chcesz powiedzieć, że morderca wśliznął się między nich?- Tak bym zrobił na jego miejscu.- Wykluczone - zapewniła Brenda kategorycznie.- Dlaczego? - spytała Kate.- Bo wszyscy przybywający są dokładnie kontrolowani.Barto ich zna.Niemożliwe, żeby przecisnął się jakiś obcy.- A jeżeli zabójca jest właśnie jednym z zaproszonych? - podsunął Wayne Sandborg.Patrick Baudouin słuchał zafascynowany.Nikt nie zwracał na niego uwagi.Ani Brenda, ani Wayne, ani Kate.Traktowali go jak przedmiot.Co miała oznaczać ta cała historia? Afera gangsterska? Tak wyglądało.- Jedno jest pewne, Brendo, znalazłaś się w niebezpieczeństwie - podsumował Wayne Sandborg.- Właściwie dlaczego?- Nie znamy modus operandi mordercy.Może urządzić generalną masakrę.Nie wiem, jakie otrzymał instrukcje.Niewykluczone, że ma wspólników wewnątrz.Może wielu.Mógł zwerbować ludzi.Wydaje się, że to pewniak.Najlepszy światowy specjalista w zbrodni.Wołałem cię uprzedzić.Patrick zadrżał.Brenda w niebezpieczeństwie? W jednej chwili zapomniał o wszystkich wątpliwościach i urazach.Wyciągnął rękę ponad stolikiem i uścisnął dłoń Brendy.Spojrzała na niego i uśmiechnęła się ze smutkiem.W jej oczach pojawiła się tkliwość.Nagle Wayne Sandborg skoczył na równe nogi.- Dobry Boże! A cóż to takiego?Łódź przybiła punktualnie.Harry Shulz wysiadł z chevroleta, podążył na brzeg i wszedł do wody.Jego gumowe buty pluskały.Zbliżył się do dziobu.Jakiś marynarz wyciągnął rękę i pomógł mu wejść na pokład.Z daleka było słychać wybuchy petard świątecznych, a niebo rozświetlały tysiące sztucznych ogni.Marynarze wiosłowali szybko i umiejętnie.W poi godziny dotarli do łodzi podwodnej.Czekał tam Sepheriades i jego dwunastu ludzi oraz komendant jednostki morskiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]