[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A co tamsię dzieje? Rozwalają budynki? - Klasztor franciszkanów - wyjaśnił Bisclavret.- Roztropnieczynią, że go rozwalają.Przy oblężeniu byłby jak gotowa wieża oblężnicza, w dodatkumurowana.Najskuteczniejszy zasięg puszek to czterysta kroków, kule wystrzelone zklasztornego muru waliłyby w środek miasta, w sam ratusz.Rozumnie robią, że burzą.- Przyburzeniu - zauważył Szarlej - najofiarniej trudzą się sami franciszkanie, pracują, jak widzę, zzadziwiającym zapałem, wręcz radośnie.Iście symboliczne losu zrządzenie.Sami własnyklasztor rozpieprzają i w dodatku z ochotą.- Mówiłem, roztropnie czynią.Ależ ścisk przymoście.Do diabła.Kontrolują czy jak? - Jeśli - Rzehors spojrzał na wciąż milczącegoReynevana - doszła już wieść.- Nie doszła - uciął Szarlej.- Nie mogła.Nie panikuj.- Nie będę, bo nie zwykłem - odciął się Rzehors.- A teraz bywajcie.Ja do miasta niewchodzę, potrzebny wam będzie łącznik na zewnątrz murów.Bisclavret? Sygnały te cozwykle? - Jasne.Do zobaczenia.Rzehors popędził konia, wtopił się w tłum, zniknął.Reszta w żółwim tempie posuwała się wstronę kamiennego mostu.Reynevan milczał.Szarlej podjechał bliżej, trącił strzemieniem.-Co zrobiłeś, zrobiłeś - powiedział oschle.- Się nie odstanie.Parę nocy, miast spać, będzieszpatrzył w sufit i miał wyrzuty.Ale teraz wez się w garść.Reynevan odchrząknął, spojrzał naSamsona.Samson wzroku nie odwrócił.Kiwnął głową, zgadzając się z Szarlejem.Bezuśmiechu.Na przedmościu stał oddział halabardników i grupa mnichów w czarnych habitachściągniętych skórzanymi pasami, zdradzającymi augustianów.- Baczność! - obwoływalidziesiętnicy.- Baczność, ludzie! Gród do obrony się sposobi, tedy wstęp na most tylko tym,co z bronią obyci i do walki sposobni! Tylko tym, co z bronią obyci! - Kto nie obyty, a dopracy zdolny, idzie pomóc klasztor burzyć i ostrokół stawiać.Tych rodziny mogą w Kłodzkuostać.Reszta idzie dalej, na podgrodzie Rybaki, tam bracia franciszkanie strawę warzą iwydają, chorych leczą.Stamtąd, gdy odpoczniecie, uchodzcie na północ, ku Bardu.Powtarzam, Kłodzko do oblężenia się szykuje, wstęp tylko dla tych, co z bronią obyci! Ci bezzwłoki stają na rynku, do dyspozycji mistrzów cechowych.Tłum szumiał i burzył się, alehalabardnicy byli stanowczy.Wnet dokonał się podział - jedni skręcali na most, reszta - z tychczęść klnąc, na czym świat stoi jechała dalej traktem wrocławskim, wiodącym międzybrzegiem Nysy a chałupami podgrodzia.Zrobiło się nieco luzniej.- Baczność! Gród bronił się będzie! Wstęp tylko tym, co z bronią obyci! Na przedmościudoszło do tumultu.Ktoś się z kimś spierał, słychać było podniesione głosy.Reynevan stanąłw strzemionach.Trzech duchownych w strojach podróżnych kłóciło się z setnikiem zbłękitnobiałą tarczą na tunice.Do kłócących się podszedł wysoki augustianin z orlim nosem ikrzaczastymi brwiami.- Jego wielebność proboszcz Fessler? - rozpoznał.Z parafii wWaltersdorfie? Cóż sprowadza do Kłodzka? - Ucieszny żart, zaiste - odrzekł ksiądz,przesadnie marszcząc czoło.- Jakbyście nie wiedzieli, co sprowadza.Ale nie będziemy tudysputować u chamów na oczach.Usuń no żołdaków, frater! Grodzić przechód to możeciewłóczęgom, nie mnie.Całą noc w drodze jestem, mus mi się przed dalszą podróżąwywczasować.- A dokąd to - spytał wolno augustianin - dalsza droga wiedzie, jeśli spytaćmogę? - Nie udawaj durnia! - proboszcz wciąż był przesadnie gniewny.- Idą na nasdiabelskie husyty, siłą potężną, palą, grabią, mordują.Mnie życie miłe.Uciekam aż doWrocławia, może tam nie dojdą.Wam to samo radzę.- Za radę dzięki - augustianin skłoniłgłowę.- Ale mnie tu, w Kłodzku, obowiązek trzyma.Z panem Putą będziemy miasta bronić.Iobronimy z Bożą pomocą.- Może obronicie, może nie - uciął proboszcz.- Ale to wasza rzecz.Usuń się z drogi.- Obronimy Kłodzko - mnich ani myślał się usunąć.Z pomocą Boga idobrych ludzi.Każda pomoc się przyda.I twoją nie pogardzimy, Fessler.Swoich parafian wbiedzie porzuciłeś.Jest sposobność winę odpokutować.- Co ty mi tu z winą wyjeżdżasz? -rozdarł się ksiądz.- I z odkupieniem? Precz mi z drogi! I ze słowami się licz, Kościół w mojejosobie obrażasz! O co tobie idzie, żebraku bosy? %7łe uchodzę? A tak, uchodzę, bo to mójobowiązek, ratować siebie, swoją osobę i Kościół! Nadciągają heretycy, księży mordują, ja wmojej osobie Kościół ocalam! Bo Kościół to ja! - Nie - zaprzeczył spokojnie augustianin.-Nie ty.Kościół to wierzący i wierni.Twoi parafianie, których zostawiłeś w Waltersdorfie,choć winieneś im pomoc i wsparcie.To ci, o, ludzie, gotujący się do obrony, nie do ucieczki.Rzuć więc tobołek, wielebny, chwyć się kilofa i nuże do pracy.I ani słowa, Fessler, anisłowa.Jam pokorny, ale tu obecny pan setnik, odpuść mu Boże, ni pokorą nie grzeszy, nizbytnią cierpliwością.On może cię kazać do pracy batami zagonić.Może i kazać powiesić.Pan Puta w szerokie go wyposażył plenipotencje.Fessler otworzył usta do protestu, ale minasetnika sprawiła, że prędko je zamknął.Zrezygnowany, przyjął wręczony mu kilof.Jegotowarzysze pobrali łopaty.Miny wszyscy mieli prawdziwie męczennicze.- W pracy szczęśćBoże! - krzyknął im w ślad zakonnik.- A nie radzę lenić się i markierować! Setnik patrzy! -Oj - mruknął pod nosem Bisclavret.- Oj, łatwo to nam tu, widzę, nie pójdzie.Ej, ludkowie!Kto on, ów mnich? Zna go który? - To Henryk Yogsdorf - pouczył ich jeden z wozniców,powożący wozem pełnym kamiennych kul do bombard.Przeor od augustianów.Ma mirwśród ludzi.- Widać.Od strony Rybaków zbliżał się kłusem oddział konny, zmierzający w stronę Dolnej BramyMostowej.Halabardnicy natychmiast powstrzymali kolumnę uchodzców.Oddział zbliżył się,widać było, że składa się z samych wielmożów.Towarzyszący im od mostu na Nysie,wiozący kule do bombard woznica okazał się człowiekiem dobrze poinformowanym irozmownym.- Ten na czele to nasz starosta, wielmożny pan Puta z Czastolovic - pouczył ich,niepotrzebnie zresztą.Pana Putę wszyscy znali, powszechnie znany był też jego herb, skośnebłękitne pasy w srebrnym polu.Reynevan i Bisclavret wymienili spojrzenia - obecność Putyw Kłodzku oznaczała, że Prokop odszedł spod Nysy.- Obok starosty - wskazywał woznica -jadzie pan podstarosta Hanusz Czenebis.Za nimi pan Mikołaj Moschen, wódz wojsknajemnych, i wielmożny pan Wolfram von Pannewitz.Dalej Jan von Maltwitz, pan naEckersdorfie.Panowie z rady miejskiej: Czetterwang, Gremmel, Lischke.Orszak pana Puty z łomotem wjechał w Bramę Dolną, echem rozbrzmiał pod bramnymsklepieniem dzwon podków.Gdy konni przejechali most na Młynówce i znikli w BramieGórnej, halabardnicy zwolnili drogę, uchodzcy ruszyli.Bisclavret chrząknął nagle, stopątrącił strzemię Reynevana.Niepotrzebnie.Reynevan już zauważył.Wszyscy zauważyli.Zaich plecami jakaś kobieta krzyknęła głucho.Z ryzalitów wieży nad Bramą Górną zwisały,zaczepione na hakach, cztery trupy.Zwłoki czterech ludzi.Dokładniej, resztek ludzi.Ciałapozbawione były bowiem wszystkiego, co zwykle z człowieka wystaje, wliczywszy w touszy.Nad górnymi i dolnymi kończynami, widać to było, pracowano długo i wytrwale,skutkiem czego przypominały już kończyny tylko z grubsza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]