[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No, a od szafotu tyś mnie ocalił.Zamilkła na chwilę.- Wiedzminie?- Słucham.- Ja wiem, jak wdzięczność okazać.Jeśli tylko zechcesz.- Słucham?- Zobaczę, co tam u koni - powiedział szybko Cahir i wstał, owijając się płaszczem.- Przejdę się trochę.pookolicy.85Dziewczyna kichnęła, pociągnęła nosem, chrząknęła.- Ani słowa, Angouleme - uprzedził ją, naprawdę zły, naprawdę zawstydzony, naprawdę zmieszany, - Anisłowa!Chrząknęła znowu.- Naprawdę nie masz na mnie ochoty? Ani troszeczkę?- Od Milvy już dostałaś rzemieniem, smarkulo.Jeśli natychmiast nie zamilkniesz, ode mnie dostanieszdokładkę.- Już nic nie mówię.- Grzeczna dziewczynka.*****W zboczu porośniętym koślawymi i powykręcanymi sosenkami ziały jamy i dziury, ostemplowane ioszalowane deskami, połączone kładkami, drabinami i rusztowaniami.Z dziur wystawały wsparte nakrzyżujących się słupach pomosty.Po niektórych pomostach uwijali się ludzie pchający wózki i taczki.Zawartość wózków i taczek - którą była, na pierwszy rzut oka, brudna kamienista ziemia - zwalano zpomostów do wielkiego czworokątnego koryta, czy raczej kompleksu coraz to mniejszych,poprzegradzanych deskami koryt.Przez koryta stale i szumnie lała się woda doprowadzona od stronylesistego pagóra za pomocą wspartych na niskich krzyżakach drewnianych rynien.I podobniewyprowadzana, w dół, na urwisko.Angouleme zsiadła z konia, dała znak, by Geralt i Cahir zsiedli również.Zostawiwszy wierzchowce przypłocie, poszli w kierunku zabudowań, brnąc w błocie obok nieszczelnych rynien i rur.- Wypłuczka żelaznej rudy - powiedziała Angouleme, pokazując na urządzenie.- Stamtąd, o, z szybówrudokopu, wywozi się urobek, wygruża do koryt i płucze wodą braną ze strumienia.Ruda osiada narząpnicach, stamtąd się ją wybiera.Dookoła Belhaven jest mnóstwo kopalni i takich płuczek.A rudę wozisię w doliny, do Mag Turga, tam są dymarki i huty, bo tam jest więcej lasów, a do wytopu trzeba drewna.- Dziękuję za lekcję - uciął kwaśno Geralt.- Widziałem już w życiu kilka kopalni rud i wiem, czego trzebado wytopu.Kiedy wreszcie nam zdradzisz, w jakim celu tu przyjechaliśmy?- W celu pogawędzenia z jednym moim znajomkiem.Tutejszym sztygarem.Chodzcie za mną.Ha, już gowidzę! O, tam, pod stolarnią.Chodzmy.- To ten krasnolud?- Tak.Nazywa się Golan Drozdeck.Jest, jak mówiłam.- Tutejszym sztygarem.Mówiłaś.Nie mówiłaś natomiast, o czym chcesz z nim gawędzić.- Obejrzyjcie sobie wasze buty.Geralt i Cahir posłusznie przyjrzeli się obuwiu, utytłanemu w szlamie o dziwnej czerwonawej barwie.- Półelf, którego szukamy - uprzedziła pytania Angouleme - miał podczas rozmowy ze Słowikiem takiesamiutkie czerwoniutkie błotko na kamaszach.Kapujecie?- Teraz tak.A krasnolud?- Nie odzywajcie się do niego w ogóle.Ja biorę na siebie gadanie.Was natomiast ma on mieć za takich, conie gadają, ale rąbią.Przybierzcie grozne miny.Nie musieli przybierać specjalnych min.Niektórzy z przyglądających się gwarków szybko odwracali oczy,inni zamierali z otwartymi ustami.Ci, którzy znalezli się na ich drodze, pospiesznie z niej schodzili.Geraltdomyślał się, dlaczego.Na twarzy Cahira i jego własnej wciąż znać było sińce, krwiaki, skaleczenia iopuchlizny - malownicze ślady bójki i lania, jakie spuściła im Milva.Wyglądali zatem na osobników, którzyznajdują upodobanie w praniu po gębach siebie wzajem, a do dania w mordę osobie trzeciej też nie trzebaich długo namawiać.Krasnolud, znajomek Angouleme, stał pod budynkiem z napisem: "Stolarnia" i malował coś na tablicy zbitejz dwóch heblowanych desek.Zobaczył nadchodzących, odłożył pędzel, odstawił kubełek z farbą, przyjrzałsię spode łba.Na jego ozdobionej poplamioną brodą fizjonomii odmalował się nagle wyraz srogiegozdumienia.- Angouleme?- Się masz, Drozdeck.- To ty? - krasnolud rozdziawił brodatą gębę.- To naprawdę ty?- Nie.To nie ja.To świeżo zmartwychwstały prorok Lebioda.Zadaj jeszcze jakieś pytanie, Golan.Dlaodmiany może jakieś mądrzejsze.- Ty nie kpij, Jasna.Ja już się ciebie ujrzeć nie spodziewałem więcej.Był tu pięć dni temu nazad Mulica,prawił, że capnęli cię i na pal wbili w Riedbrune.Klął się, że to prawda!86- Z wszystkiego jest pożytek - wzruszyła ramionami dziewczyna.- Będzie teraz Mulica pieniądze pożyczał iklął się, że odda, to ty już wiedział będziesz, ile jego klątwy warte.- Jam to już wprzódy wiedział - odparł krasnolud, szybko mrugając i poruszając nosem zupełnie jak królik.-Ja by jemu i szeląga złamanego nie pożyczył, choćby on mi tu usrał się i ziemię jadł.Ale żeś ty żywa i cała,cieszę się, cieszę, hej! Może i zdarzy się, że mi dług oddasz, a?- Może.Kto wie?- A któż to jest z tobą.Jasna?- Druhy dobre.- Ech, mordy.A dokąd bogi prowadzą?- Jak zwykle, na manowce - Angouleme, za nic sobie mając piorunujące spojrzenia wiedzmina, wciągnęła donosa szczyptę fisstechu, resztę wtarła w dziąsło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]