[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Oddwóch dni go nie było, tego Armanda Bouchera, nikt go nie widział, ale wyznamod razu: nikt się tym zbytnio nie przejmował. Dlaczego? przerwał podstępnie komisarz policji. Nie był lubiany? Nie, nie to.Lubić się dawał, grzeczny i nie leniwy, dowcipny, towarzy-ski.Ale wiadomo było, że zostanie zwolniony, bo głównie zatrudniał się przypanu.Młody pan hrabia ma swojego lokaja.Wszyscy myśleli, była mowa wśródsłużby, że nie czekał, tylko sam się wyniósł, może znalazł dobre miejsce i wolałnie zwłóczyć.Niegrzecznie i głupio, bo w ten sposób sam się pozbawił dobregoświadectwa, ale może całkiem zmienił zajęcie? Młody był.Z pensją jaśnie panihrabina nie zalegała, miał swoje, i tak uważano, że po prostu poszedł precz. A rzeczy? Jego rzeczy?Kamerdyner pozwolił sobie na odrobinę niesmaku w spojrzeniu. O jego rzeczach to dopiero teraz wiadomo, że zostały wyjaśnił godnie. Nikt tu po cudzych pokojach nie szpera.Powiem dokładnie.Pierwszego dniajeszcze nie zwrócono uwagi, że go nie ma.Dopiero wieczorem ktoś zauważyłnieobecność na kolacji. Kto? Przykro mi, tego nie wiem.Mam osobiste wrażenie, że któraś pokojówka.Jadam oddzielnie, u siebie.Czy mówić dalej? Tak, proszę. Zatem nieobecność nie obudziła wielkiego zainteresowania.Nazajutrz,drugi dzień, zauważono, że go ciągle nie ma, ale przypuszczano jakąś eskapa-dę, skorzystał, powiedzmy, z tego, że po śmierci świętej pamięci pana hrabiegomiał mniej zajęcia i pozwolił sobie na wybryk.Dopiero dziś, dzień trzeci.Rzucił okiem na zegar i zawahał się. No, za chwilę będzie to wczoraj.zawsze jednak dzień trzeci.Rozmowyprzy posiłkach nabrały, rzekłbym, rumieńców i sam zdecydowałem, że należy,75o ile nie wróci do jutra, sprawdzić, czy zabrał ze sobą swoje bagaże.Nastąpiłobyto dziś. Rozumiem powiedział w zamyśleniu komisarz policji i zaczął dopyty-wać się o ściślejsze związki nieboszczyka z fosy z kimkolwiek.W rezultacie, przesłuchawszy cały personel, dowiedział się, iż denat w ostat-nich dniach życia przejawiał jakby nowe cechy.Był milczący, zdradzał lekkieroztargnienie, pracy zawodowej oddawał się jakoś tak z daleka od ludzkich oczu,może nawet wydawał się odrobinę zdenerwowany, ale szło to wszystko na karbporządkowania rzeczy nieboszczyka hrabiego i przewidywanego zwolnienia.Czę-sto wybiegał na mury zamkowe i patrzył w dal.Co to mogło oznaczać, nikt niepotrafił odgadnąć.Zważywszy brak jakichkolwiek obrażeń, poza śladami potłuczenia i skręce-niem karku, śmierć lokaja uznano w końcu za nieszczęśliwy przypadek.Za któ-rymś wybiegnięciem na mury kamień mu się opsnął spod nogi, zleciał i cześć.Fakt wybiegania stanowczo stwierdzał zaufany sługa hrabiny, pochodzenia pol-skiego, nie mający żadnych związków z francuskim personelem i żadnego powo-du, żeby kłamać.W kronice gospodarskiej smutne wydarzenie zostało odnotowane, rzeczy de-nata i odszkodowanie wysłano jego starszej siostrze, która była jedyną krewną,Klementyna zaś, mężnie poruszywszy temat, dowiedziała się od Florka, że po-licja zgadła doskonałe.Rzeczywiście nieboszczyk z tego muru się zwalił, więcchyba mu było przeznaczone.Wstrząśnięta lekko wybrykiem losu, rozpoczęła porządki w bibliotece.Pomo-cą służył jej wyłącznie zaufany sługa, niezbędny do dzwigania ciężkich foliałów,i nikt więcej, nie zamykała jednakże drzwi na klucz i nie zakazywała wstępu lo-kajom i pokojówkom, zajęcie jej zatem wydawało się naturalne i nieszczególnieinteresujące.Nie wzbudziło ani podejrzeń, ani sensacji.Dopiero po miesiącu trafiła na mężowskie archiwum.Dwustuletnie %7ływotyświętych zostały przez hrabiego uznane za dzieło nie cieszące się wielkim powo-dzeniem i raczej rzadko czytane, wybrał je na bezpieczną kryjówkę i umieściłwśród starych kart część korespondencji.Klementyna znalazła tam brudnopis je-go listu do teścia, pierwszą odpowiedz swego ojca, obszernie opisującą angielskąstronę diamentowej afery, kilka notatek i wycinki z prasy.Jeden był angielskii snuł dywagacje na tle samobójstwa pułkownika Blackhilla, a dwa francuskiei te, dość krótko, ale za to tajemniczo, napomykały o klątwie, ciążącej nad po-zornie niewinnym domem w Paryżu, gdzie w ciągu jednego tygodnia tragiczniezmarły trzy kobiety.Wśród notatek znajdowała się jakaś dodatkowa wzmiankao Francuzie, który podobno był legalnym właścicielem diamentu.Nie wszystko Klementyna do siebie dopasowała, szczególnie te jakieś trzykobiety z klątwą wydały jej się nieco oderwane od tematu, ale ulgi doznała ol-brzymiej.Nie na jej męża miała spaść hańba, tylko na angielskiego pułkownika.76Skąd i jakim sposobem diament znalazł się w posiadaniu hrabiego de Noirmont,nie miała pojęcia, nie wierzyła, że mógł go ukraść, jak zwyczajny złodziej, jeśliktokolwiek go ukradł, to z pewnością nie jej szlachetny mąż, a w detale kolej-nych czynów przestępczych nie zamierzała wnikać.Plotka o Francuzie skojarzyłajej się przy tym w sposób niejasny z prawem do kamienia i na tym poprzesta-ła.Ważna była w tym wszystkim sama możliwość oczyszczenia dobrego imienianieboszczyka hrabiego, a reszta jej zbytnio nie obchodziła.Co nie przeszkadzało, że istnienia diamentu na wszelki wypadek wolała nieujawniać.Nabrała za to ochoty, żeby go jeszcze raz obejrzeć.Chęć zrealizowała w samotności, pozbywszy się nawet Florka.Drzwi do bi-blioteki tym razem zamknęła, własnoręcznie pozapalała dodatkowe lampy, bo luk-susy w postaci elektrycznego oświetlenia od roku już w zamku istniały, wyciągnę-ła dzieło o sokołach i przypomniała sobie, że obiecała mężowi na nowo zalepićrozklejone karty.Nie było to trudne, klej znajdował się w bibliotece, często dotakich celów używany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]