[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zabrali je do Yrjaru przekonani, że tortury Osokuna zniszczyły twój umysł.Medyk z „Lydis” stwierdził, że tylko poza tym światem można udzielić ci pomocy.I tak… — przerwała, spojrzała mi w oczy.— I tak — zaczęła ponownie — „Lydis” odleciała z Yiktor z twoim ciałem na pokładzie.To wszystko, czego się dowiedziałam, bo w mieście dochodzi do dziwnych zamieszek.Gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że mówi prawdę.Przez dłuższą chwilę znaczenie tych słów do mnie nie docierało, nie słuchałem też, co jeszcze ma do powiedzenia.Czułem się, jakby mówiła w obcym języku.Nie ma ciała! Ta myśl zaczęła tętnić w mojej głowie, uderzać coraz głośniej, aż mogłem wrzeszczeć w rytm tych uderzeń.Maelen patrzyła na mnie.Ale nic z tego.co mówiła, nie miało znaczenia.Jej rozkazy były odległe, przytłumione łomotem moich myśli.Jestem Jorthem, jestem śmiercią… trzeba polować…Wtedy ruszyłem za tropem, który znalazłem w krzakach nad rzeką.Świeży, intensywny zapach wypełniał mi nozdrza.Zabijać… ale żeby zabijać, trzeba żyć.Nie wolno być nierozważnym, barsk jest przebiegły, barsk…Niechaj obudzi się we mnie bestia z wiekowym doświadczeniem.Niech Jorth w pełni mną zawładnie.Wzdrygnąłem się, odskoczyłem na bok, jak zrobiłby to człowiek obserwujący przystąpienie zwierzęcia do tradycyjnego zajęcia, jakim jest polowanie.Wyczułem trzy różne zapachy, jeden za drugim.Nie kasy… ci ludzie uciekali pieszo.Wokół jednego roznosiła się woń mówiąca o ranie.Było ich trzech, udawali się z powrotem w stronę wzgórz.Na pewno sprawdzali, czy ktoś ich nie śledzi.Musiałem użyć wszystkich umiejętności.Węszyłem więc i rozglądałem się na wszystkie strony, sprawdzając, czy nie ma jakiejś pułapki.Chyba spryt Kripa Vorlunda wciąż towarzyszył przebiegłości barska.Wyglądało na to, że uciekinierzy nie mają zamiaru wspinać się na strome stoki, bo wybierali najłatwiejsze podejścia.Raz znalazłem miejsce ich postoju, w którym pozostawili zakrwawioną szmatę.Uparcie jednak posuwali się naprzód, w stronę granicy ziem Oskolda.Zacząłem szukać innych zapachów najeźdźców, których poprzednio widziałem.Nie chciałem bowiem stracić łupu.Cały czas towarzyszyły mi jakieś dobijające się do mojego mózgu sygnały, lecz starałem się je ignorować.Byłem Jorthem i to Jorth polował, tylko to było prawdą.Doszedłem do miejsca, gdzie dwa krzewy oderwane były od korzeni.Dalej biegły już tylko dwa ślady, nie trzy.Ci dwaj nieśli trzeciego, przez co poruszali się dużo wolniej.Potem zszedłem ze szlaku, bo prowadził on do wąwozu między dwiema ostrymi skałami.Byłem przekonany, że ci, których ścigałem, są na dnie wąwozu.Nie pędziłem jednak na oślep, lecz skradałem się od jednej kryjówki do drugiej.Nie skupiłem się też na żadnym wyraźnym zapachu, pamiętając podstęp zastosowany przez zwiadowcę.Nadeszła noc, a ja jeszcze ich nie znalazłem.Trochę mnie dziwiło, że potrafili się aż tak oddalić.Chyba że opuścili nasz obóz przed walką.Księżyc mi sprzyjał — widziałem ostre kontury krajobrazu, sam pozostając w cieniu.Wreszcie ich dojrzałem.Dwóch z nich stało, opierając się o dużą skałę.Jeden osunął się wzdłuż tej podpory i usiadł.Głowa opadła mu na piersi, ręce zwisały bezwładnie między wyciągniętymi nogami.Drugi ciężko dyszał, lecz utrzymywał się na nogach.Na prostych noszach leżał trzeci.Dobiegały stamtąd słabe jęki.Dwaj byli niegroźni, ale na tego, który jeszcze stał, musiałem uważać.W końcu się poruszył, uklęknął i przyłożył mały bukłak do ust rannego.Ten jednak wysunął ramię i zamachnął się.wydając ostry, gwałtowny krzyk.Bukłak uderzył o skałę i pękł.pozostawiając ciemny zaciek na kamieniu.Przez cały czas siedzący mężczyzna nie poruszał się.Teraz jednak powoli potrząsnął głową, jakby chciał rozproszyć zasnuwającą umysł mgłę.Potem podniósł się, wciąż opierając się o skałę.Na jego twarz padł blask księżyca i rozpoznałem żołnierza, który osłaniał Osokuna, gdy wjeżdżał ze swym lordem do obozu Thassów.Do tej pory nie zastanawiałem się nad tożsamością ściganych przeze mnie mężczyzn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]