[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A był rozkaz: „Nie ratować rozbitków".Ciekaw jestem, co też powie Orr, gdy po powrocie do Scapa Flow wysypie Starrowi to wszystko na brzeg? Straszniem ciekaw!ROZDZIAŁ XIIISobota po południu„Sirrus" zaczął migotać aldisem, gdy znajdował się jeszcze milę za „Ulissesem".Bentley odbierał sygnały.- Depesza, panie kapitanie.„Mam na pokładzie dwudziestu pięciu do trzydziestu rannych.Trzy wypadki bardzo groźne, zdaje się śmiertelne.Potrzebuję lekarza".- Odpowiedz, że zrozumiano.Namyślał się chwilę.- Możemy pogratulować porucznikowi Nichollsowi.Niech się melduje na mostku - spojrzał na komandora i uśmiechnął się nieznacznie.- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Brooksa, nawet w okresie jego najlepszej formy sportowej, w ratowniczym kole, i to przy takiej jak dziś pogodzie.Nicholls będzie miał nie lada przeprawę.Turner zerknął na „Sirrusa", którego przechyły sięgały czterdziestu stopni.- Tak, to nie będzie sielanka - przyznał.- Zresztą koła ratownicze nie są przystosowane do przewożenia tak ważnych osób, jak naczelny lekarz.Śmieszne - pomyślał Turner - jak spokojnie wszyscy zajmują się bieżącymi sprawami i nikt już nawet nie wspomina o „Vectrze".Skrzypnęły drzwi.Vallery powoli obejrzał się i odpowiedział na bardzo „cywilne" salutowanie Nichollsa.- Na „Sirrusie" potrzebny jest lekarz - powiedział bez wstępów.- Jak się to panu podoba?Nicholls przezwyciężał kołysanie okrętu i mocniej wparł nogi w przekrzywiony pokład mostku.Więc ma opuścić „Ulissesa"? Nagle zrozumiał, że nie chce tego.Zaskoczyła go własna reakcja.On, Johnny Nicholls - jeśli chodzi o niechęć i brak wyrozumienia dla wszystkiego, co tyczy się marynarki, unikat wśród oficerów - reaguje w ten sposób! Chyba dostał rozmiękczenia mózgu! Nagle, właśnie w tej chwili zdał sobie sprawę, że jego mózg pracuje prawidłowo.Wiedział, czemu chce pozostać.Nie chodziło o dumę, o zasady czy sentyment.Po prostu.po prostu należał do „Ulissesa".Uczucie przynależności do okrętu - nawet nie potrafił wyjaśnić sobie tego dość dokładnie - działało na niego dziwnie i mocno.Poczuł wlepione w siebie spojrzenia, zmieszany zerknął na zbałwanione morze.- A więc? - głos Vallery'ego był pełen niecierpliwości.- Wcale mi się to nie podoba - odparł szczerze Nicholls.- Lecz oczywiście idę.Czy natychmiast?- Jak tylko zbierze pan swoje instrumenty - przytaknął Vallery.- To znaczy już! Zawsze mam spakowany zestaw awaryjny.- Znów zerknął na olbrzymie fale.- Co mam robić, panie kapitanie? Skoczyć?- Co za pomysły! - Turner wielką dłonią klepnął go jowialnie po plecach.- O to nie potrzebujesz się martwić - wołał wesoło.- Na pewno nie będzie bolało.Takie właśnie, o ile się nie mylę, były pańskie słowa, gdy przed paru tygodniami usuwał mi pan ząb - skrzywił się na wspomnienie bolesnego zabiegu.- Koło ratownicze, bracie.Koło ratownicze!- Koło ratownicze? - wzdrygnął się Nicholls.- Czy nie widzi pan, jaka pogoda? Będę jeździł w górę i w dół, jak cholerne jo-jo.- O, młodzieńcza nieświadomość - Turner ze smutkiem kręcił głową.- Przecież skręcimy pod wiatr.Będziesz jechał jak rolls-royce'em, kolego! Zaraz wszystko przygotujemy.- Odwrócił się i zawołał:- Chrysler, ganiaj do starszego bosmana Hartleya.Niech natychmiast przyjdzie na mostek.Chrysler nie drgnął, jakby nie słyszał rozkazu.Jak zwykle w tych dniach stał na swoim ulubionym stanowisku przy prawej burcie, obok tablicy rozdzielczej reflektora.Ręce opierał o gorące przewody pary, a górną część twarzy wetknął w gumowe osłony potężnej lornety.Co parę sekund opuszczał rękę i przekręcał korbkę obrotnicy o parę centymetrów i znów zamierał bez ruchu.- Chrysler! - ryknął Turner.- Ogłuchłeś?!Minęło trzy, cztery, pięć sekund.Wszyscy patrzyli na Chryslera, a ten nagle szarpnął się do tyłu, spojrzał na pelengator, a dopiero później na komandora.Na twarzy chłopca malowało się podniecenie.- Zielone jeden-jeden-zero! - krzyknął.- Zielone jeden-jeden-zero! Samolot! Tuż nad horyzontem! - Znów przylgnął twarzą do lornety.- Cztery.Siedem.Nie! - wrzeszczał.- Dziesięć! Dziesięć samolotów!.- Zielone jeden-jeden-zero? - Turner już trzymał lornetę przy oczach.- Nic nie widzę! Jesteś pewny, chłopcze? - zawołał podniecony.- Tak jest, panie komandorze! - Trudno było nie poznać, że w podnieconym młodzieńczym głosie dźwięczała całkowita pewność.Turner wyleciał dosłownie za drzwi i skoczył do Chryslera.- Pozwól, niech spojrzę - rozkazał.Wytężył wzrok poprzez szkła lornety, pokręcił korbą obrotnicy w lewo, w prawo, cofnął się powoli i ze złością nasrożył brwi.- Musi być coś cholernie nie tak albo z twoim wzrokiem, albo z wyobraźnią! A jeśli spytasz.- On ma rację - przerwał spokojnie Carrington.- Widzę je.- I ja! - krzyknął Bentley.Turner zawrócił do lornety, spojrzał, cały aż zesztywniał i obejrzał się na Chryslera.- Przypomnij mi kiedyś, żebym cię przeprosił! - zawołał wesoło i zanim skończył mówić, już z powrotem stał na platformie kompasowej.- Depesza do konwoju! - gwałtownie rozkazywał Vallery.- Szyfr „H".Pierwszy oficer, pełna naprzód.Zastępca bosmana, radiowęzeł: na stanowiska do dział.Komandor?- Na rozkaz!- Czy wszystkie działa strzelają niezależnie do własnych celów? Tak? A wieże artylerii głównej?- Na razie trudno powiedzieć.Chrysler, co tam.- Condory, panie komandorze - uprzedził pytanie Chrysler:- Condory! - Turner patrzył z niedowierzaniem.- Tuzin condorów? Czy jesteś pewien, że to.Och, dobrze już, dobrze! - urwał spiesznie.- Condory.to condory - z podziwem pokręcił głową i spojrzał naVallery'ego.- Gdzież, u diabła, jest mój zafajdany hełm? Mówi, że condory!- A tak, to condory - z uśmiechem potwierdził Vallery.Turner podziwiał jego opanowanie i niezmącony spokój.- Czy do celów wskazywanych z mostku artyleria główna prowadzi ogień niezależny?- Tak sądzę.- Turner zerknął na dwóch telefonistów stojących przy aparatach połączonych z wieżami artylerii.- Hej, wy! Słuchać, co się dzieje na mostku, a gdy zawołam do aparatów.Vallery przysunął się do Nichollsa.- Lepiej niech pan zejdzie na dół - poradził.- Przykro mi, że pańska wycieczka się odwleka.- A mnie nie - krótko odparł Nicholls.- Nie? - Vallery uśmiechnął się.- Ma pan stracha?- Nie, panie kapitanie - również z uśmiechem odpowiedział Nicholls.- Nie mam.Pan wie, że nie miałem.- Wiem, wiem - przyznał Vallery.- Wiem i dziękuję.Popatrzył, jak Nicholls opuszcza mostek.Skinął na łącznika z radiostacji i zwrócił się do Kapok-Kida:- Kiedy nadaliśmy ostatnią depeszę do Admiralicji? Rzuć okiem do dziennika.- Wczoraj w południe - natychmiast odpowiedział Kapok-Kid.- Nie wiem, co zrobiłbym bez ciebie - szepnął kapitan.- Nasza pozycja?- 72,20 szerokości północnej, 13,40 długości wschodniej.- Dziękuję.- Spojrzał na Turnera.- Chyba nie ma sensu przestrzegać ciszy radiowej, komandorze? Turner skinął na znak zgody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]