[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie moja wina, że nie napisał o matce ani słowa, bo ona go rzuciła i przynajmniej mogła zostać na Ziemi, kiedy on nie chciał lecieć w kosmos.Chciałabym, żeby był z nami, bo niedługo odlatujemy i on umrze i już nigdy do mnie nie napisze.Wtedy zostanę prawdziwą półsierotą.Wszyscy na "Arce" mają dwoje rodziców, oprócz Emmy i Lidii, które mieszkają z małpą.One też mają rodziców i miały też dziadka i babcię, ale dziadek uciekł i babcia nie może opiekować się dziećmi sama, ale ja jestem z tego zadowolona.Dziś wieczorem byłam u nich z Markiem i pilnowaliśmy dziewczynek, ponieważ wszyscy dorośli poszli na wspólne tańce, a Nancy jest już na tyle dorosła, że też musiała iść, i oprócz mnie nie miał kto zostać z dziećmi.Marek zachował się jak wypierdek mamuta i przez cały wieczór bawił się komputerem, a powinien mi pomagać, bo długo mnie błagał, żebym go ze sobą zabrała, ale dzieciaki były naprawdę super.Lidia wygląda ekstra, kiedy bawi się w mamę, a Emmy zamyka oczy i śmieje się zupełnie jak lalka, tylko że piszczy, jakby była głupia, choć nie jest, bo prawie wszystkie klocki z literami ułożyła w porządku alfabetycznym, czyli nieźle jak na takiego małego dzieciaka.Oczywiście, małpa jest jeszcze mniejsza i superinteligentna, ale nic dziwnego, bo w środku ma robota czy coś w tym rodzaju.Chciałam z nią porozmawiać i wolałabym, żeby z nami została, ale musiała iść na tańce, bo jest świadkiem i powinna obserwować, jak "świetnie" bawią się te stare głupki.Ciekawe, czy obserwowała naszą matkę, a jeśli tak, to czy ona dobrze się bawiła, czy też gderała jak w domu.Marek twierdzi, że małpa jest cwana i szpieguje, więc mu powiedziałam, że pewnie sam jest cwany i szpieguje, skoro tak dobrze to wie.Nie umiał nic odpowiedzieć, bo jest wypierdkiem, który przez ramię zagląda ludziom do pamiętników.Taki smród powinien się wynieść z wszechświata!Kiedy już się zestarzeję i zacznę chodzić na wspólne tańce, czy one mi się spodobają? A może z nimi też będzie jak z innymi rzeczami, które robię, bo muszę, a tylko udaję przed dorosłymi, że je lubię? Doktor Cocciolone (matka każe mi zawsze tak ją nazywać, żeby ludzie nie pomyśleli, że wychowałam się wśród pawianów) chyba nie lubi wspólnych tańców.Przed wyjściem nie miała zbyt zadowolonej miny, a po powrocie do domu nie wyglądała, jakby dobrze się bawiła.Po prostu tylko udawała przed mężem, że jej się podobało, ale moim zdaniem on wcale nie dał się oszukać i wiedział, że ona tam poszła, bo musiała.Według mnie dorośli najczęściej udają.Myślę, że gdyby mogli robić to, co rzeczywiście najbardziej lubią, wszyscy by się położyli i spali do końca życia.Wiem, bo każdy z nich to robi, kiedy jest sam.Nawet kiedy udają, że chcą czytać albo oglądać wideo, zawsze w końcu drzemią.Mam nadzieję, że nigdy aż tak się nie zestarzeję, żeby uważać drzemkę za najlepszą rozrywkę.Czym drzemka różni się od śmierci? Chyba tylko klimatyzacją.Inkubatory pozostaną zaplombowane, póki nie dotrzemy do celu wyprawy.Później, przez kilka lat, będzie w nich panował ogromny ruch do czasu ustabilizowania środowiska, a potem znów okażą się niepotrzebne.Wszystko od nich zależy, tam bowiem ziemskie zwierzęta rzeźne, robocze i niezbędne dla środowiska rozwiną się z jaj i zamrożonych embrionów.Urządzenia te muszą zapewniać ogromną wydajność, ponieważ od razu będą potrzebne dosłownie tysiące zwierząt.Ja potrzebowałem tylko jednego.Przy dobrym planowaniu osiągnąłem cel dość łatwo.Wyjąłem z zamrażarki embrion samiczki kapucynki, zaniosłem go do inkubatora w najodleglejszym kącie i włączyłem co należało.Oczywiście, miałem z tym więcej roboty.Najpierw przy komputerze - trzeba było dokonać zmian w wykazie i archiwum, żeby nie było rozbieżności, a potem w oprogramowaniu urządzeń monitorujących, aby nie meldowały, że inkubator działa, jednocześnie go obsługując.Po tej najbardziej skomplikowanej części zadania musiałem jeszcze trochę się pomęczyć i przeczołgać kanałem wentylacyjnym do pomieszczenia, gdzie znajdowały się zamrażarki, by odszukać właściwą - jeden z czterdziestu trzymetrowych sześcianów, stale utrzymujących temperaturę minus 40°C - a następnie zejść po ścianie, kiedy nikt nie patrzył, i wyjąć embrion.Wszystko to wymagało ogromnego napięcia.Czołgając się kanałem wentylacyjnym, przyłapałem się na tym, że w duchu przemawiam do kawałka lodu w probówce: "Spokojnie, maleńka, trochę cierpliwości.Za kilka miesięcy czeka nas randka.Jeszcze tylko muszę zrobić z ciebie ślicznotkę, wychować cię na dorodną samicę".Och, gdybym potrafił mówić, jak sprytnie bym zagadał swoje zdenerwowanie.Bez nieprzyjemnych niespodzianek dotarłem do wylęgarni i sprawnie umieściłem probówkę w inkubatorze, który zdążyłem już podłączyć i przeprogramować.Reszty dokona automat: wyjmie embrion, rozmrozi go, a potem zapewni mu odżywianie i właściwe środowisko rozwoju - bez udziału człowieka, a nawet mojego.Z powrotem zaplombowałem inkubator i włączyłem komputer, który po chwili zawiadomił mnie, że wszystko idealnie działa.Następnie, zgodnie z moim programem, pozornie się wyłączył, a całe urządzenie wyglądało tak samo jak setki nieczynnych inkubatorów.Gdyby ktoś je wyrywkowo sprawdzał i stwierdził, że nie może otworzyć drzwiczek, komputer natychmiast by mnie o tym poinformował, a wtedy musiałbym coś wymyślić, by jakoś sobie z tym poradzić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]