[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dopiero teraz "zaskoczyłem", do czego to jest podobne - powiedział pilot, palcem uderzając w szybę i wskazując zielone poletka pokładu, poprzecinane popielatymi ścieżynami, z dzielącą pokład na połowy żelazną napowietrzną galeryjką, z porozrzucanymi tu i ówdzie pękami czarnych rur, z czerwonymi hydrantami przeciwpożarowymi, żółtymi zaworami, czarnymi windami, wieżyczkami.- To mi przypo­mina cholerne pola naftowe w Teksasie.- Nie widziałem pól naftowych - powiedział trzeci oficer.- Tak, zapomniałem, że nie schodzi pan ze statku.Ja je widzia­łem.Właśnie tak wyglądają.- Spojrzał na morze i z niedowierzaniem potrząsnął głową.I ten cholerny statek się posuwa! Trudno uwierzyć.Cholera! Znam farmerów, którzy sobie zamki pobudowali, kiedy znaleźli ropę pod swoim podwórkiem za domem.A było tej ropy mniej niż na tym jednym statku.O Jezu! I taki facet na żaglówce chce to zatopić! Niech mnie kule.!- Ciszej! - syknął trzeci oficer, wskazując głową sternika.Przez cały poranek trzeci oficer zastanawiał się, w jaki sposób zasugerować kapitanowi, żeby powiedział załodze o grożącym niebez­pieczeństwie, zanim zaczną rozchodzić się plotki.Sternik patrzył prosto przed siebie.Pilot odparł szeptem: - Rzeczywiście, szaleństwo.- Może on jest szalony - zgodził się trzeci oficer.- Nie widzę, żeby się pan niepokoił? - zauważył pilot.- No, sam pan powiedział, że to jest tylko jeden człowiek.- I ma jedną rakietę.O tym trzeba pamiętać.I trudno nie trafić w taki cel jak ten.- Z pokładu turystycznego jachtu?- Może pan nigdy nie widział elektronicznie sterowanego pocisku.Półślepy dziewięciolatek musiałby trafić.- I dlatego pan jest z nami.Po to tu pana mamy.Pilot wziął do ręki jedną z lornetek leżących na półce pod oknem.Zaczął wędrować po horyzoncie.- Tam, tam, niech pan spojrzy!Trzeci oficer spojrzał we wskazanym kierunku - na horyzoncie, na wprost Lewiatana, bielał samotny żagiel.- Jacht! - krzyknął pilot i przez kabinę nawigacyjną pobiegł do windy.- Wyłączyć autopilota! - rozkazał trzeci oficer.Ogłuszający warkot wyrwał Ogilvy'ego ze snu.Wydawało mu się, że na statku wybuchł pożar, bo statek jest bombardowany.Są na Atlantyku w czasie wojny.Tak było czterdzieści lat temu.Zdał sobie sprawę z pomyłki dopiero wtedy, gdy postawił stopy na miękkim dywanie kabiny.To nie była zimna wilgotna stal wojennego okrętu eskortującego konwój.Ogłuszający hałas umilkł.Powróciła pamięć.Był pijany snem.Rozsunął szczelne zasłony okna i popatrzył na gigantyczny pokład Lewiatana.Helikopter! Był w powietrzu przed statkiem.Ogilvy przetarł oczy i spojrzał na morze.Zobaczył żagiel jakieś pięć mil przed dziobem.Włożył szlafrok i podjechał windą jedno piętro na mostek.Zegar w kabinie nawigacyjnej wskazywał dziewiątą trzydzieści rano.Na mostku służbę pełnił trzeci oficer.Stał w tej chwili przy oknie i popijając kawę, wpatrywał się w helikopter.Ogilvy zbliżył się bezszelestnie.- Co to wszystko ma znaczyć?! - powiedział ostrym tonem.Trzeci oficer zesztywniał, odstawił kawę, stanął na baczność i obrócił się.- Panie kapitanie!?- Kto zezwolił na start helikoptera?- Powiedział, że widzi żagiel, panie kapitanie!Ogilvy przyłożył do oczu lornetkę.Helikopter pędził/nad wodą zbliżając się do żagla.Kapitan odjął lornetkę od oczu i rzucił ją na półkę.Potrząsając palcem wskazał radiotelefon.- Dajcie mi go!- Panie kapitanie?- Natychmiast połączcie się z nim!- Tak jest, panie kapitanie!Trzeci oficer pobiegł do radiotelefonu i zaczął wzywać pilota.- Ma natychmiast wracać! - powiedział kapitan.- On mówi, że chce się lepiej przyjrzeć tej żaglówce.- Ma natychmiast wrócić! - ryknął kapitan.Ogilvy wyszedł na skrzydło mostka i przyglądał się zbliżającej się sylwetce helikoptera.Odległy szum rotora zastąpiły wizgi i jęki turbiny, znacznie przenikliwsze.Helikopter osiadł na pokładzie.Kapitan odczekał, aż maszyna została zabezpieczona linkami i pilot wolno ruszył pokładową ścieżką ku windzie, po czym włączył pokładowy megafon:- Pilot helikoptera natychmiast na mostek! - głos groźnie i ponuro rozszedł się po statku.Ogilvy czekał wściekły.Mimo długiego snu, odczuwał wielkie znużenie.Odzyskał energię, gdy pilot pojawił się na mostku.- Gdzież to pan leciał?- Sprawdzałem żaglówkę - odparł pilot.Powiedział to beztrosko, chociaż w oczach ukrytych za okularami błysnął niepokój.- Sprawdzał pan żaglówkę, ach tak?Pilot przestąpił z nogi na nogę.- No tak, po to tu jestem.- Drogi panie - odezwał się Ogilvy fałszywie słodkim głosem.- Na przyszłość będzie pan czekał na zezwolenie moje lub pierwszego oficera i dopiero wówczas będzie pan mógł wsiadać do helikoptera.Czy to jasne?- Tak.Ale.- Ale co? - smagnął kapitan.- Ale jeśli to jest sytuacja nagła? Jeśli taki facet na nas poluje? Mam wówczas tracić czas na proszenie pana o zezwolenie?Ogilvy palcem wskazał jacht na morzu.Lewiatan płynął szybko i jacht był już tak blisko, że dostrzegalne stały się szczegóły.- Niech mi pan opisze ten jacht! - warknął Ogilvy.Pilot wzruszył ramionami.- Jacht jak jacht!- Czy ma jakieś charakterystyczne cechy?W ostrym świetle dnia pilot zmrużył oczy.- Jest biały i z przodu ma czerwony żagiel.- To jest spinaker! Przedni żagiel na dziobie! Jest zawieszony na przednim maszcie.Jest jeszcze jeden maszt.Widzi go pan, drogi pilocie?- Aha - pilot wygiął wargi w ironicznym uśmieszku.Kapitan kontynuował, jakby nic nie zauważył.- I ten drugi maszt jest tuż przed rumplem.Widzi pan?- Widzę.Z góry widziałem znacznie lepiej.Stąd jest gorsza widoczność.Pan ma dobre oczy, kapitanie.- To jest kecz! - powiedział Ogilvy.- Niech pan za mną powtórzy.Kecz!- Hola, kapitanie.- Kecz - powiedział Ogilvy lodowatym głosem.- Chwileczkę.- Kecz!Pilot językiem zwilżył wargi.- Może być.To jest kecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl