[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kevin Shore, plantator kopraty.- Porozmawiam z nim - zdecydował Hoover.Scopolicky westchnął.- To nic nie da.Myśmy już z nim rozmawiali.Mówił chętnie My nic z tego nie wiemy.- Ale jak ja.- Nie - przerwała Roma Rolison.- Scopolicky ma rację.To nic nie da.Pan po prostu nic nie zrozumiał.I trudno się temu dziwić.To nie jest mafia, masoneria czy inny tajny związek.Raczej coś zbliżonego do buddyzmu lub lamaizmu, tylko bez ich hierarchii.Fakt, że Wielkim Wężem jest jakiś tam hreczkosiej, nie znaczy, iż jest ich przywódcą w pańskim rozumieniu tego słowa.Równie dobrze najważniejszą dla nich decyzję może podjąć najmłodszy Adept.Zresztą.John panu coś opowie.Hoover spojrzał na sekretarza.Czuł się jak w domu wariatów, ale postanowił wytrwać do końca.- Słucham - powiedział oschle.- Widzi pan - zaczął niepewnie Scopolicky - my się z nimi liczymy.więc sam pan rozumie, tak na wszelki wypadek.Inspektor skinął głową.Rozumiał.Rozumiał doskonale, że gubernator Roma Rolison i jej sekretarz panicznie boją się Stowarzyszenia, choć ono nic złego na razie nie czyni.Czują się także odpowiedzialni przed Federacją, czego dowodem obecność tutaj inspektora.Zapalili więc tejże świeczkę, a Stowarzyszeniu ogarek.Lub może nawet na odwrót.-.no, jednym słowem, powiedzieliśmy im o panu - wyrzucił wreszcie z siebie sekretarz.- Im, to znaczy komu?- Właśnie o to chodzi - ucieszył się niespodziewanie Scopolicky.- Ja napisałem do Shore'a, że choć jego Stowarzyszenie trudno uznać za tajne czy spiskujące przeciw Federacji, to jednak gubernator czuje się w obowiązku poinformować Rząd o jego istnieniu, gdyż nie chce za niego brać na siebie odpowiedzialności.W związku z tym należy się spodziewać, że na Ampis przybędzie ktoś, najpewniej inspektor, w celu zbadania tej sprawy.Spytałem też w imieniu Threear, czy będzie pan mógł zapoznać się z ich działaniem.- I co? - nie wytrzymał Hoover.Scopolicky popatrzył na niego uważnie, wyraźnie grając na efekt., - Ano, właśnie.Niech pan sobie wyobrazi, że po kilku dniach pojechałem po pocztę i pucybut - w urzędach jest taka profesja, to konieczne przy naszej pogodzie - powiedział do mnie: - "Panie sekretarzu, zgadzam się.Ten inspektor może nawet być z nami".Da pan wiarę?! Ten chłopak, który jest Adeptem zaledwie od tygodnia, "zgodził się" w imieniu Shore'a - Wielkiego Węża! I nie była to drwina czy przejęzyczenie! Oni tak mówią, tak jakby byli jednym.no, jednym, czy ja wiem.jednym ciałem, nie to pompatyczne, jedną jaźnią, jednym człowiekiem.A, niech to cholera!Scopolicky umilkł.Zapadła cisza, bo Hoover nie śpieszył się z wyrażeniem swojego zdania, a Threear od jakiegoś czasu popijała małymi łyczkami swoją wstrętną kawę.- A co oni jako Stowarzyszenie w ogóle robią? - spytał po chwili inspektor.- Nic - powiedziała Roma Rolison odstawiając filiżankę.- Doskonalą się - wycedziła ze złością.- Jednak porozmawiam z tym Shore'em - zdecydował Hoover.- Gdzie go można znaleźć?Hoover jechał w zupełnej ciemności, bo światła reflektorów grzęzły w deszczu na kilka metrów przed maską wozu.Jechał powoli, przechylony ponad kierownicą, i wytrzeszczając oczy usiłował przebić wzrokiem zwartą zasłonę wody.Trzy wielkie wycieraczki z trudem utrzymywały szybę w stanie jakiej takiej przejrzystości, przy czym i tak po ich każdorazowym przejściu na szkle pozostawała cieniutka warstwa wodnego filmu.Na to jednak nie mógł nic poradzić, tutejsza woda me dzieliła się chętnie, a jej duża lepkość i napięcie powierzchniowe czyniły ją nieczułą na ludzkie i mechaniczne zabiegi.Na siedzeniu obok Hoovera leżała rozłożona mapa, a na niej włączona latarka, która oświetlała ciągle ten sam fragment kartograficznego krajobrazu.Drogi ubywało rozpaczliwie wolno i Hoover zaczynał coraz bardziej żałować, że nie zabrał ze sobą Scopolicky'ego, który upierał się, by zostać w tej wyprawie jego kierowcą.Było to rozsądne, zwłaszcza że urodzony tutaj, znał doskonale teren i przyzwyczajony był do tych nieludzkich warunków.Tymczasem inspektor zdecydował, że pojedzie sam.I teraz, mimo że według obliczeń i zapewnień sekretarza powinien być już od godziny na farmie Shore'a, kręcił się beznadziejnie gdzieś na pustkowiu.Scopolicky'ego nie wziął ze sobą, bo liczył, że bez obecności gubernatorskiego utrzymanka dowie się więcej od przywódcy Stowarzyszenia Tysiąc.Teraz jednak żałował swego kroku i zadufania.Drogi w ścisłym znaczeniu tego słowa w ogóle nie było.Chociaż Hoover mgliście pamiętał, jak wyglądała dawniej szosa, to był jednak przekonany, że to, po czym jedzie, może być najwyżej ocenione jako polny trakt, i to w stanie nadającym się do remontu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]