[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tego czasu zaczął pić i kompletnie zdziwaczał.- I nigdy przedtem ci o tym nie mówił?- Nie pytaj mnie.Powiedziałem ci, że nic o tym nie wiedziałem.Nie zapominaj, że sam dwa razy powoływałem go na świadka.Gdybym znał tę historię, nigdy nie zeznawałby w sądzie jako biegły.- Dlaczego wcześniej o tym nie powiedział?- Przypuszczam, że dlatego, iż myślał, że nastąpiło zatarcie skazania.Nie wiem.Teoretycznie rzecz biorąc miał rację.Po zatarciu skazania w rejestrze nie pozostaje ślad po wyroku.Ale jest faktem, że kiedyś był skazany.Jake pociągnął długi łyk whisky.Miała wstrętny smak.Przez dziesięć minut siedzieli w milczeniu.Było ciemno, świerszcze koncertowały na całego.Sallie podeszła do drzwi i spytała Jake’a, czy przygotować mu kolację.Nie chciał nic jeść.- Co się działo po południu? - spytał Lucien.- Zeznawał Carl Lee i o czwartej sędzia ogłosił przerwę.Psychiatra Buckleya nie jest jeszcze gotów.Przyjedzie w po­niedziałek.- Jak poszło Haileyowi?- Średnio.Zeznawał tuż po Bassie i wyczuwało się niena­wiść, bijącą od ławy przysięgłych.Był sztywny i odpowiadał na pytania jak kiepsko przygotowany aktor.Nie wydaje mi się, by uzyskał wiele punktów.- A jak zachowywał się Buckley?- Zupełnie oszalał.Przez godzinę wydzierał się na Carla Lee, a ten nawet nieźle sobie z nim radził i nie pozostawał mu dłużny.Myślę, że obaj sobie tym zaszkodzili.Podregulowałem Haileya trochę i dopiero wtedy przybrał żałosną i nieszczęśliwą minę.Pod koniec niemal się rozpłakał.- To dobrze.- Tak, świetnie.Ale i tak go skażą, prawda?- Sądzę, że tak.- Kiedy Noose ogłosił przerwę, Hailey znów próbował mnie wylać.Powiedział, że przegrałem jego sprawę i że chce nowego adwokata.Lucien poszedł na skraj werandy i rozpiął spodnie.Oparł się o kolumnę i obsikał krzaki.Był na bosaka i wyglądał jak ofiara powodzi.Sallie przyniosła mu kolejnego drinka.- Jak się czuje Ro-ark?- Mówią, że jej stan się nie pogarsza.Zadzwoniłem do jej pokoju, ale pielęgniarka powiedziała, że pacjentka nie może rozmawiać.Pojadę do niej jutro.- Mam nadzieję, że to nic poważnego.To świetna dziew­czyna.- Jest twardą babą i przy tym niezwykle mądrą.Czuję się odpowiedzialny za to, co ją spotkało, Lucien.- To nie twoja wina, Jake.Świat jest zwariowany, pełen szaleńców.Czasem wydaje mi się, że połowa z nich zamiesz­kuje okręg Ford.- Dwa tygodnie temu pod oknem mojej sypialni umieścili dynamit.Zakatowali na śmierć męża mojej sekretarki.Wczoraj strzelali do mnie i trafili gwardzistę.W nocy napadli na moją asystentkę, przywiązali ją do pala, zdarli z niej ubranie, obcięli włosy i leży teraz w szpitalu ze wstrząsem mózgu.Ciekaw jestem, co jeszcze szykują.- Myślę, że powinieneś się poddać.- Z chęcią bym to zrobił.Natychmiast pomaszerowałbym do sądu, oddałbym akta sprawy, złożyłbym broń, poddałbym się.Ale komu? Wróg jest niewidzialny.- Nie możesz się teraz wycofać, Jake.Jesteś potrzebny swojemu klientowi.- Do diabła z moim klientem.Chciał mnie dziś wywalić.- Potrzebuje cię, póki to wszystko się nie skończy.Głowa Nesbita do połowy wystawała przez okno, ślina spływała wzdłuż lewego policzka, a następnie w dół drzwiczek, tworząc małą kałużę nad literą “o” w słowie “Ford” na boku wozu policyjnego.Resztki piwa wylewające się z puszki zmoczyły mu spodnie w kroku.Po dwóch tygodniach sprawo­wania obowiązków ochroniarza adwokata tego czarnucha przyzwyczaił się do spania w aucie i nie zwracał już uwagi na komary.W chwilę po tym, kiedy skończyła się sobota i zaczęła niedziela, sen przerwał mu sygnał radiowy.Chwycił mikrofon, rękawem lewej ręki ocierając ślinę.- S.O.8 - zameldował się.- Gdzie jest twój 10-20?- Tam, gdzie był dwie godziny temu.- Stoisz przed domem Wilbanksa?- 10-4.- Czy Brigance wciąż tam siedzi?- 10-4.- Idź po niego i zawieź go do jego domu na Adamsa.Sprawa pilna.Nesbit ominął puste butelki, pozostawione na werandzie, wszedł przez otwarte drzwi do domu i znalazł Jake’a wyciąg­niętego na kanapie w pokoju od ulicy.- Wstawaj, Jake! Masz jechać do swojego domu! To pilne!Jake zerwał się na nogi i ruszył za Nesbitem.Zatrzymali się na schodach i spojrzeli w stronę kopuły, wieńczącej gmach sądu.Teraz odcinała się wyraźnie na tle pomarańczowej łuny i kłębów dymu, spokojnie unoszącego się w stronę sierpa księżyca.Na ulicy Adamsa stały rozmaite pojazdy, głównie furgonetki.Każdy, a było ich chyba z tysiąc, zaopatrzony w czerwone i żółte światła alarmowe, które obracały się, rzucając w ciem­nościach błyski.Przed domem zatrzymały się wozy straży pożarnej.Strażacy oraz ochotnicy gorączkowo próbowali się zorganizować.Biegali, rozwijali węże i od czasu do czasu podporządkowywali się rozkazom komendanta straży.Ozzie, Prather i Hastings stali w pobliżu pompy.Wokół jeepa kręciło się kilku gwar­dzistów.Ogień wyglądał imponująco.Z każdego okna, na dole i na piętrze, strzelały płomienie.Wiata dla samochodów już spłonęła.Samochód Carli dopalał się - z czterech opon unosił się ciemny dym.Co dziwniejsze, obok samochodu Carli palił się jakiś inny, mniejszy wóz.Huk płomieni, warkot silników wozów strażackich oraz krzyki ratowników ściągnęły mieszkańców okolicznych ulic.Tłoczyli się na trawniku po drugiej stronie jezdni i patrzyli w milczeniu.Jake i Nesbit ruszyli w dół ulicy.Zauważył ich komendant straży i podbiegł do nich.- Jake! Czy ktoś jest w domu?- Nie!- To dobrze.Bałem się, że ktoś został w środku.- Tylko pies.- Pies!Jake skinął głową i spojrzał na dom.- Przykro mi - powiedział szef straży.Usiedli w samochodzie Ozzie’ego, przed domem pani Piekle.Jake odpowiadał na pytania.- Jake, ten volkswagen, który tam stoi, nie jest twój, prawda?Jake w milczeniu przypatrywał się dumie i chlubie Carli.Potrząsnął głową.- Tak mi się wydawało.Wygląda na to, jakby od niego wszystko się zaczęło.- Nie rozumiem - powiedział Jake.- Jeśli to nie twój samochód, w takim razie ktoś musiał go tam zaparkować, prawda? Zauważyłeś, jak płonie posadzka wiaty? Beton zazwyczaj się nie pali.To benzyna.Ktoś załadował volkswagena benzyną, zaparkował wóz i uciekł.Prawdopodobnie miał jakieś zdalnie sterowane urządzenie zapalające.Prather i dwaj strażacy przytaknęli.- Odkąd to się tak pali? - spytał Jake.- Przyjechaliśmy dziesięć minut temu - powiedział komen­dant straży.- Cały dom stał już w płomieniach.Piękny pożar.Wiedzieli, jak się to robi.- Przypuszczam, że nic się nie da uratować? - spytał Jake, znając odpowiedź.- Wykluczone.Ogień zbyt się rozprzestrzenił.Moi ludzie nie mogliby wejść do środka, nawet gdyby ktoś został tam uwięziony.Piękny pożar.- Co w nim takiego pięknego?- Przyjrzyj się uważnie.Cały dom pali się równomiernie.W każdym oknie widać płomienie.Na dole i na górze.To rzadko spotykane.Za chwilę zajmie się dach.Dwie sekcje strażaków podciągnęły węże, kierując strumie­nie wody w stronę okien, wychodzących na werandę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl