[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pokłóciłem się z żoną i musiałem wynosić się z domu- powiedział Ragle.- To przykre - westchnęła pani Kesselman.- Nawet nie zdążyłem się spakować.Wyjechałem bez celu, ot, po prostu, żeby nie słuchać gderania.Przypo­mniałem sobie o starym koledze.Pomyślałem, że mógłbym wpaść i przeczekać najgorsze.To przerażające, gdy mąż i żona tracą wspólny język.Coś jak koniec świata.- Racja - potwierdziła kobieta.- W końcu muszę gdzieś żyć - sięgnął do kieszeni i wyciągnął portfel.Otworzył, wyjął pieniądze.Przeliczył.- Mam kilkaset dolarów - powiedział.- Mogę zapłacić za kłopot.- Pozwoli pan, że porozmawiamy na osobności - rze­kła pani Kesselman.Wstała, kiwnęła na syna, razem znikli w drugim pokoju.Drzwi zatrzasnęły się za nimi.Nalał sobie jeszcze raz whisky i podszedł do kominka.Samochód.Radio.Musiał do nich należeć.Inaczej nie wyposażono by go w radio.Mężczyzna na stacji benzynowej.tak, to nie przypadek.Musiał go spotkać.Radio jest tu najlepszym dowodem.Nie wmawiam sobie tego.To fakt.Po dziełach ich poznacie ich.Zaś do ich DZIEŁ należało porozumiewanie się przez radio.Drzwi otworzyły się.Matka i syn weszli do salonu.- Omówiliśmy tę sprawę - rozpoczęła siadając na kanapie.Obok stanął syn.Przybrał poważną minę.- Omówiliśmy pańską sprawę wychodząc ze stwier­dzenia prostego faktu, że znajduje się pan w potrzebie.I dlatego też pozwalamy panu tu pozostać.Chcielibyśmy jednak więcej otwartości ze strony naszego gościa, który w końcu jest dla nas zupełnie obcą osobą.Mamy zaś uczucie, że nie opowiedziano nam o wszystkim, co się stało na drodze.Za tą sprawą tkwi coś jeszcze.- Ma pani rację - zgodził się Ragle.Spojrzeli porozumiewawczo po sobie.- Jechałem właśnie przez tę okolicę z zamiarem popeł­nienia samobójstwa.Chciałem się rozbić, nabrawszy dużej szybkości stuknąć w drzewo.Ale zabrakło mi odwagi.Drgnęli, przerażeni.- O, nie.- Pani Kesselman podniosła się i podeszła ku niemu.- Panie Gumm.- Nie nazywam się Gumm.- błysnął wściekle oczami.Tak.Rozpoznała go.Już na samym początku.Cały Wszechświat wie, kim jestem.Nie mogę się dziwić.Nie dziwię się.- Wiedziałam, kim pan jest - ciągnęła nie zrażona dzikim wyrazem twarzy gościa - ale skoro sam się pan nie przedstawił, nie chciałam być natrętna.- A kim jest pan Gumm, o ile mogę zapytać? - zain­teresował się Garret.- Może powinienem to wiedzieć, lecz nic nie przychodzi mi do głowy.- Ależ, kochanie, pan Ragle Gumm jest sławnym zwycięzcą Konkursu Gazette.W ubiegłym tygodniu wi­działam o nim film - zwróciła się do gościa.- Oh, wiem wszystko o panu.W 1937 roku także brałem udział w podobnej zabawie.Wtedy nazywało się to Old Gold.Byłam zawsze najlepsza.- Ale oszukiwałaś - wtrącił się syn.- Owszem - zarumieniła się staruszka.- Wraz z przyjaciółką codziennie szłyśmy w czasie przerwy do starego sprzedawcy gazet, który za pięć dolarów dawał nam prawidłowe rozwiązanie.- Mam nadzieję - odezwał się Garret - że nie będzie panu przeszkadzał nocleg w piwnicy.To właściwie żadna piwnica.Kilka lat temu zagospodarowaliśmy te pomieszczenia urządzając pokoje gościnne, dotychczas zresztą nie wykorzystywane.Kobieta ponownie się ożywiła.- A jak z Konkursem? Mam nadzieję, że nadal bierze pan udział i wygrywa.Chyba nie pora na kapitulację?- Skądże - zaprzeczył mistrz.Wyraźnie się ucieszyła.- Jestem taka szczęśliwa.Jako koleżance po fachu byłoby mi przykro, gdyby pan przegrał.Proszę grać dalej i zwyciężać.- Pomyśl tylko - zapalił się Garret - wchodzimy przecież do historii jako ludzie, którzy nie dopuścili do samounicestwienia się geniusza.Na zawsze połączymy nasze nazwisko z jego wiekopomnym dziełem.Sława!- Sława! - potwierdził Ragle.Ponownie napełniono szklaneczki.Cała trójka usiadła w salonie pijąc i obserwując się nawzajem.Przy drzwiach rozległ się dzwonek.Junie Black odłożyła gazetę i pobiegła otworzyć.- Telegram dla pana Williama Blacka - zameldował posłaniec.- Proszę podpisać.Podał notes i ołówek.Podpisała i otworzyła kopertę.Zamknęła drzwi.Weszła do pokoju męża.- Do ciebie.Bili rozerwał kopertę i odwrócił się, aby żona nie mogła odczytać treści.przegapił forda stopgumm umknął przy parkingu stoppańskie zdanie? stopNigdy nie należy powierzać młokosowi zadania dla dorosłych, westchnął ciężko.Spojrzał na zegarek: w pół do dziewiątej.Robiło się coraz później.Było zbyt późno.- Co się stało? - spytała Junie.- Nic.Umysł gorączkowo pracował.Chciałbym wiedzieć, czy potrafią go znaleźć.Jeśli nie, kilku z nas jutro o tej porze będzie gryzło ziemię.Niebiosa tylko wiedzą, ile tysięcy trupów może zasiać Ziemię.Nasze życie spoczywa w rękach Ragle'a Gumma i jego Konkursu.- Stało się coś strasznego? - domyśliła się Junie.- Widzę to po twojej twarzy.- Obowiązki służbowe - mruknął.- Magistrat.- Rzeczywiście?.Nie oszukuj lepiej.Założę się, że ma to coś wspólnego ze sprawą Ragle'a.- wyrwała mu kopertę z ręki.- Właśnie! Zgadłam! - przeczytała.- Co ty najlep­szego zrobiłeś! Kazałeś go zabić?! Mów szybko! Wiem, że zniknął.Dzwoniłam do Margo, która mi powiedziała.Wyszarpnął jej z ręki druczek.- Nie masz pojęcia, o co tu chodzi - próbował się opanować ostatkiem sił.- Nigdzie nie zniknął.po prostu poszedł sobie.- Skąd to wiesz?- Wiem.- Wiesz, ponieważ jesteś odpowiedzialny za jego zniknięcie.W pewnym sensie ma rację, pomyślał Bili.Jestem odpowiedzialny, gdyż sądziłem, że w tej szopie na podwórku on i Vic niewinnie żartują.- Zgoda.Jestem odpowiedzialny.Junie spojrzała nań z pogardą.Źrenice oczu przybrały wymiary dwóch główek szpilki.- Nienawidzę cię - potrząsnęła głową.- Nienawidzę cię i gdybym mogła, przebiłabym ci gardło nożyczkami.- O, to całkiem niezły pomysł - zgodził się skwap­liwie.- Jazda,- Wychodzę.- Gdzie?- Do sąsiadów.Powiem Victorowi i Margo, że to twoja wina.Pospiesznie skierowała się w stronę drzwi.Zdążył ją zatrzymać.Siłą doprowadził z powrotem dopokoju.- Zostaw mnie - próbowała się wyrwać z silnego uchwytu.- Chcę im powiedzieć, że kochałam Ragle'a, zaś jeśli uda mu się przeżyć to, co ty z twoimi podłymi.- Siadaj i bądź cicho - pchnął ją na fotel Patrzyła, jak długimi krokami przemierza pokój od okna do drzwi.Był zdenerwowany.A raczej ogarnęła go panika, gdy uświadomił sobie, co może się stać, gdy Ragle jutro rano nie będzie na swoim miejscu i nie rozwiąże zagadki.- Mam ochotę zamknąć się w szafie i przeczekać to wszystko - odezwał się.- A może lepiej zniknąć w szparze między deskami - spojrzał na podłogę.- Infantylne poczucie winy - skomentowała.- Strach.Nic oprócz strachu.- Wstydzisz się po prostu, żeś nikczemny.- Strach.Tylko strach.Nazwij go jak chcesz.Infan­tylny, czy dojrzały.- Dojrzały chyba nie istnieje - poprawiła go Junie.- Owszem, właśnie to czuję.Garret położył na umywalce ręcznik, gąbkę i kawałek mydła.- Niestety, piżamy pan nie dostanie - zwrócił się do gościa.- Łazienka jest tam - wskazał na mały, wąski korytarz, prowadzący do szafopodobnej łazienki.- Świetnie - niemrawo uśmiechnął się Ragle, którego alkohol uczynił mocno śpiącym.- Dziękuję za wszystko.Zobaczymy się rano.- W pana apartamentach są książki i gazety.Mam nadzieję, że wystarczająco dużo.To na wypadek, gdyby pan nie mógł zasnąć i zechciał coś czytać.Znajdzie pan też szachy i jakieś inne gry.Niestety, samemu nie da się tego wykorzystać.Wyszedł, cicho zamykając drzwi.Ragle słyszał lekkie kroki, gdy gospodarz wspinał się po schodach na parter [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl