[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie.Nie, tego bym nie powiedział.Uderzająca.Tak, to wła­ściwe słowo.Wysoka.Włosy tak jasne, że prawie białe.Oczy jak świ­dry, naprawdę.Myślak zastanowił się.- Nie chodzi chyba o tego krasnoluda, który prowadzi delika­tesy przy.- Chodzi o to, że człowiek stale miał wrażenie, jakby mogła go przejrzeć na wylot - odparł Ridcully, trochę bardziej ostro niż za­mierzał.- A jak biegała.Zamilkł znowu, zapatrzony w kronikę wspomnień.- Wie pan, pewnie bym się z nią ożenił.Stibbons milczał.Kiedy jest się korkiem w strumieniu czyjejś świadomości, można tylko wirować i podskakiwać na falach.- Co to było za lato - mruczał Ridcully.- Właściwie bardzo po­dobne do tego.Kręgi zbożowe rozpryskiwały się gęsto jak krople deszczu.A ja.no cóż, miałem wątpliwości.Magia jakoś nie wyda­wała się wystarczająca.Byłem trochę.zagubiony.Zrezygnowałbym z tego wszystkiego dla niej.Z każdego nieszczęsnego oktogramu i zaklęcia.Bez namysłu.Wie pan, kiedy się mówi różne rzeczy w sty­lu, jej śmiech był niczym górski strumień”?- Osobiście nie jestem zorientowany - odparł Myślak.- Ale czytywałem poezję.- Kupa bzdur, taka poezja.Słuchałem górskich strumieni i one robią tylko „chlup - chlup, bul - bul”.I są w nich różne takie, no wie pan, jakieś insekty z małymi.Mniejsza z tym.To wcale nie przy­pomina śmiechu.Coś jakby „miała usta jak wiśnie”.Małe, okrągłe i z pestką w środku? Ha!Zamknął oczy.Myślak odczekał chwilę.- I co się stało z tą dziewczyną? - zapytał.- Co?- Z tą dziewczyną, o której pan opowiadał.- Jaką dziewczyną?- Tą dziewczyną.- Ach, tą.Odmówiła mi.Powiedziała, że są inne rzeczy, który­mi chce się zająć.I że jest jeszcze dużo czasu.Znowu zapadła cisza.- I co potem? - zachęcił nadrektora Myślak.- Potem? A jak pan myśli? Wyjechałem na uniwersytet.Zaczął się semestr.Pisałem do niej listy, ale nigdy nie odpowiedziała.Może w ogóle do niej nie dotarły; tam pewnie zjadają pocztę.Następnego roku studiowałem przez całe lato i nie miałem czasu, żeby tam wró­cić.Nigdy już nie wróciłem.Egzaminy i w ogóle.Teraz już pewnie nie żyje albo jest grubą starą babą z gromadą dzieciaków.Ale ożenił­bym się z nią natychmiast.Bez namysłu.- Ridcully poskrobał się po głowie.- Nie mogę sobie przypomnieć, jak miała na imię.Wyciągnął nogi, opierając je o kwestora.- Zabawne - mruknął.- Nawet nie pamiętam jej imienia.Hm.Mogłaby konia prześcignąć.- Na kolana i płacić!Dyliżans zahamował ze zgrzytem.Ridcully otworzył jedno oko.- Co się dzieje? - zapytał.Myślak ocknął się ze snu o ustach jak górskie strumienie i wyj­rzał przez okno.- Wydaje mi się - powiedział - że to bardzo niski rozbójnik.***Woźnica spojrzał z góry na niedużą postać stojącą na dro­dze.Pod tym kątem trudno było cokolwiek zauważyć z po­wodu niskiego wzrostu i szerokiego kapelusza rozbójnika.Miał wrażenie, że patrzy na elegancko ubrany grzyb z wetkniętym piórkiem.- Muszę przeprosić za to zatrzymanie - powiedział bardzo ni­ski rozbójnik.- Niestety, cierpię na pewne niedostatki.Woźnica westchnął i odłożył lejce.Właściwie zorganizowane przez Gildię Bandytów napady to co innego, ale niech go licho po­rwie, jeśli pozwoli sobie grozić opryszkowi, który sięga mu do pasa i nawet nie ma kuszy.- Ty mały draniu - powiedział.- Zaraz łeb ci utrącę - Przyjrzał się uważnie.- A co tam masz na plecach? Garb?- Widzę, że zauważyłeś moją drabinę - odparł niski rozbójnik.- Pozwól, że zademonstruję.- Co się dzieje? - zapytał Ridcully z wnętrza dyliżansu.- Hm.Jakiś krasnolud właśnie wszedł na niską drabinę i kop­nął woźnicę na środek drogi - poinformował Myślak.- Takich rzeczy nie widuje się codziennie - ucieszył się nadrektor.Wyglądał na zadowolonego.Jak dotąd, podróż była dość nieciekawa.- A teraz idzie w naszą stronę.- To świetnie.Rozbójnik przekroczył jęczącego woźnicę i zbliżył się do dyli­żansu.Za sobą ciągnął drabinę.Otworzył drzwiczki.- Pieniądze albo, przykro mi to mówić.Błysk oktarynowego płomienia zdmuchnął mu z głowy kapelusz.Wyraz twarzy krasnoluda nie uległ zmianie.- Mam nadzieję, że pozwolą mi panowie przeformułować mo­je żądania.Ridcully zmierzył wzrokiem elegancko ubranego przybysza od góry do dołu, a raczej od dołu jeszcze bardziej do dołu.- Nie wyglądasz na krasnoluda - stwierdził.- To znaczy, jeśli nie liczyć wzrostu.- Nie wyglądam na krasnoluda jeśli nie liczyć wzrostu?- To znaczy, zdradzasz pewne wyraźne braki w dziedzinie heł­mów i okutych butów - wyjaśnił Ridcully.Krasnolud skłonił się i z brudnego, ale zdobionego koronką rękawa wyjął niewielki kartonik.- Moja wizytówka - oświadczył.Było tam napisane:Gamo CasanundaDRUGI NAJWIĘKSZY KOCHANEK ŚWIATA„Nigdy nie zasypiamy”ZNAKOMITY SZERMIERZ ŻOŁNIERZ FORTUNYBEZCZELNY KŁAMCA NAPRAWA DRABINMyślak zajrzał nadrektorowi przez ramię.- Naprawdę jesteś bezczelnym kłamcą?- Nie.- W takim razie dlaczego napadasz na podróżnych?- Niestety, zostałem obrabowany przez bandytów.- Ale tutaj piszesz - wtrącił Ridcully - że jesteś świetnym szer­mierzem.- Mieli przewagę liczebną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl