[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Urn zaczął kreślić schemat na burcie.- Coś, co by otworzyło zawór, kiedy zbierze się za dużo pary.Chyba mógłbym wykorzystać dwie wirujące kulki.- Zabawne, że o tym wspomniałeś - wtrącił Didactylos.- Kie­dy oderwaliśmy się od wody i kula wybuchła, wyraźnie poczułem własne.- Ta piekielna machina prawie nas pozabijała! - zawołał sierżant.- Więc następna będzie lepsza - zapewnił go Urn.Spojrzał na daleki brzeg.- Dlaczego gdzieś tam nie wylądujemy?- Na brzegu pustyni? Po co? Nie ma nic do jedzenia, nic do picia, łatwo zgubić drogę.Przy tym wietrze Omnia jest jedynym możliwym celem.Możemy przybić do brzegu po tej stronie miasta.Znam tam ludzi.A oni znają innych.W całej Omni są ludzie, któ­rzy znają ludzi.Ludzi, którzy wierzą w Żółwia.- A wiesz - odezwał się smętnie Didactylos - nigdy nie chciałem, żeby ludzie wierzyli w Żółwia.To zwykły wielki żółw.Po prostu istnie­je.Tak się ułożyło.Nie sądzę, żeby Żółw się tym przejmował.Myślałem tylko, że nieźle będzie opisać to wszystko i trochę wytłumaczyć.- Ludzie całą noc siedzieli na straży, kiedy inni ludzie sporzą­dzali kopie - mówił Symonia, nie zwracając uwagi na filozofa.-Przekazywali je sobie z rąk do rąk.Każdy z nich robił kopię i poda­wał dalej! Jak ogień tlący się pod ziemią!- Dużo powstało tych kopii? - zapytał czujnie Didactylos.- Setki! Tysiące!- Chyba już za późno, żeby poprosić, powiedzmy, o pięć pro­cent tantiem? - Didactylos spojrzał z nadzieją.- Nie.Na pewno nie wchodzi w grę.Zapomnijcie, że pytałem.Kilka latających ryb, ściganych przez delfina, wyskoczyło nad wodę.- Mimo wszystko trochę mi żal młodego Bruthy - oznajmił Di­dactylos.- Nie warto żałować kapłanów - uznał Symonia.-Jest ich tak wielu.- Miał wszystkie nasze księgi - przypomniał Urn.- Pewnie unosi się na wodzie z całą tą wiedzą - mruknął Di­dactylos.- Poza tym i tak był obłąkany - ocenił sierżant.- Widziałem, jak szeptał coś do tego żółwia.- Szkoda, że go straciliśmy - westchnął filozof.- Można sobie takim nieźle podjeść.***Nie była to właściwie jaskinia, raczej głęboka jama o ścia­nach wygładzonych przez nieprzerwane pustynne wichry, a bardzo dawno temu nawet przez wodę.Ale wystarczała.Brutha przyklęknął na skalistym gruncie i podniósł nad głowę kamień.W uszach mu dzwoniło i miał wrażenie, że gałki oczne ma osa­dzone w piasku.Nie pił wody od zachodu słońca, a nie jadł już od stu lat.Musiał to zrobić.- Przykro mi - powiedział i opuścił kamień.Wąż obserwował go czujnie, ale w porannym letargu był zbyt powolny, by uniknąć ciosu.Zabrzmiał cichy trzask i Brutha wie­dział, że odtąd sumienie będzie mu odtwarzać ten dźwięk raz za razem.- Dobrze - odezwał się z boku Om.— A teraz zedrzyj z niego skórę i nie marnuj soków.Skórę też zachowaj.- Nie chciałem tego - szepnął Brutha.- Spójrz na to z innej strony.Gdybyś wszedł do tej jaskini beze mnie, żebym mógł cię ostrzec, leżałbyś teraz na ziemi ze stopą wiel­kości szafy.Rób drugiemu, zanim on zrobi tobie,- To nawet nie był duży wąż.- I wtedy, wijąc się w nieopisanych cierpieniach, wyobrażałbyś sobie wszystko, co byś zrobił temu wężowi, gdybyś dorwał go pierw­szy.No więc twoje życzenie zostało spełnione.I nie dziel się z Vor-bisem - dodał Om.- Ma wysoką gorączkę.Cały czas bełkocze.- Naprawdę sądzisz, że doprowadzisz go do Cytadeli, a oni ci uwierzą?- Brat Nhumrod zawsze powtarzał, że jestem bardzo prawdo­mówny - oświadczył Brutha.Rozbił kamień o skałę, by uzyskać ostrą krawędź, i z ociąganiem wziął się za krojenie węża.- Zresztą jaki miałem wybór? Nie mogłem go przecież zostawić.- Owszem, mogłeś - stwierdził Om.- Żeby zginął na pustyni?- Tak.To łatwe.O wiele łatwiejsze niż nie zostawiać go, żeby zginął na pustyni.- Nie.- Tak pewnie postępują w Etyce, co? - mruknął drwiąco Om.- Nie wiem.Tak ja postępuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl