[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To poselstwo, te żądania.Ach, gdy pomyślę.Ale to przecież niemożliwe.Oni tylko straszą.Tego jeszcze świat nie widział, żeby opuścić miasto i z całym ludem wy wędrować!– Pozwalają nam wznieść nowe miasto, i to gdzie chcemy – powiedziała Labitu z goryczą.– Tak, pozwalają.Ale nie bliżej niż osiemdziesiąt stadiów od morza.My, Kartagińczycy, my z krwi fenickich żeglarzy, my, których wielkość wyrosła z morza, mamy mieszkać z dala od brzegu!– Rzymianom o to przecież chodzi!Gerkhus zaperzył się.– Tak, im! Ale nam? Jak może istnieć choćby kult Melkarta, gdy przestaniemy być morskim państwem? A bez jego potężnej opieki zguba nam grozi!Gerkhus przysunął się bliżej i począł szeptać:– Słuchaj, czysta.Czy twoi ludzie są na placu Hannona? Czy dobrze pouczeni? Czy pewni? Bo ty chyba wiesz, co ci grozi?Labitu spłonęła ciemnym rumieńcem i z wyraźnym przerażeniem spojrzała na gościa.– Mnie? Co ma mi grozić? O czym myślisz, dostojny?Gerkhus zauważył jej trwogę i zdziwił się, choć tego nie okazał.Cóż Labitu tak przeraziło? To nie jest troska czy poruszenie z powodu żądań rzymskich.To coś więcej, coś, co bliżej ją obchodzi.Ale co? Handlowała skrycie, skarbiec naruszyła?Począł mówić cicho, zniżając głos do tajemniczego szeptu.– Nic się nie ukryje, świątobliwa.„Bogowie! Nie tytułuje mnie czystą! On coś wie! Ale skąd, jak? Zamurują, żywcem zamurują!” – pomyślała z rozpaczą Labitu, zaciskając dłonie.Gerkhus, choć pozornie nie patrzył na kobietę, zauważył jej wzburzenie, ciągnął więc dalej, ostrożnie kołując.– Bogowie wiedzą wszystko i karzą! Czasem cierpliwie czekają.Winny zapomni, już myśli, że bezpieczny.Ale ty to wiesz sama, Labitu.I ty wiesz, czym ci grozi przeniesienie miasta.Sicharbes głosi jawnie, że Tanit źle chroniła swoje miasto i że na nowym miejscu opiekunem miasta musi być Moloch.A wtedy? Wszystkie ofiary dla jego świątyni, a dla Tanit tylko kwiaty.Dojrzał ulgę w wyrazie twarzy kapłanki, pomyślał: „To coś innego.” Mówił jednak dalej.– Jeśli lud zaprotestuje, suffeci i Rady muszą ustąpić.Muszą odrzucić żądania Rzymu, nie zgodzić się.Jakże można opuścić swoje miasto? Cmentarze ojców i dziadów? Słuchaj, czysta, musimy działać razem.Twój interes taki sam jak mój.Lud jest na placu.A oni chcą ulec i przyjąć owe niesłychane warunki.Im Rzym pokryje straty.Oni właśnie sprzedają miasto, sprzedają nasze świątynie, sprzedają lud.Labitu, ja wysłałem tam kogo mogłem.I ty musisz.Każda chwila droga.– Nie mam kogo wysłać – prawie jęknęła Labitu.– Kapłani to rzezańcy.Żaden nie zabierze głosu.Moim kapłankom nie wolno przemawiać.Chyba.chyba ja sama.Gerkhus zdecydował szybko.– To jest dobra myśl! To jest najlepsza myśl! Idź! Ciebie zna i szanuje lud.Gdy przemówisz, połowa pójdzie za tobą.Ty idź, czysta, i śmiało mów.Żądania Rzymu muszą być odrzucone!21Gdy drugi z kolei goniec donosił Sicharbesowi, że ludzie Abdsasoma zaczynają brać górę, że krzyczą coraz śmielej, a zebrani występują przeciw nim nie tak już gwałtownie – sytuacja na placu Hannona uległa nagle zmianie.Na głównej trybunie ukazała się kapłanka Labitu, przez chwilę przysłuchiwała się.Przemawiał właśnie geront Himilkar, nawołując do zbawiennej rozwagi, a co za tym idzie, do przyjęcia żądań Rzymu, tak ciężkich, tak bolesnych, ale przecież zrozumiałych.– My sami jesteśmy winni! – wołał, a zachrypnięci powtarzacze wykrzykiwali jego słowa w różnych punktach placu i słowo „winni” rozbrzmiewało przez chwilę ze wszystkich stron.– Nie trzeba było walczyć z Masynissą! Nie było nam wolno! Ale roszesz szaliszym stanął przed wami w świetnej zbroi i głośno krzyczał, i obiecywał, i co uchwaliło zgromadzenie ludowe? Wojnę z Numidią! Rzym jest teraz zagniewany i karze! Karze sprawiedliwie! Teraz już nie ma wyjścia! Kto oddał broń, machiny i flotę, musi słuchać dalszych rozkazów! A kto uchwalił to? Zgromadzenie ludowe! Wy sami!– Nieprawda! Ja protestowałem!– Ja nawet nie wiedziałem o zgromadzeniu!– Mnie nie było!– Swoich ludzi, przekupionych, nasłaliście!– To nie było zgromadzenie ludowe! Nie było ofiar w świątyniach ani wróżb!Zewsząd podniosły się sprzeciwy.Abdsasom, stojący na swoim zwykłym miejscu, na wielkim głazie z boku placu, skąd był widoczny dobrze, pogładził brodę lewą ręką.Natychmiast w wielu miejscach rozległy się wrzaski:– Cicho! Nieprawda! Dostojny Himilkar dobrze mówi!Wówczas Labitu wysunęła się ku przodowi i uniosła rękę.Zaległa cisza.Zaskoczony Himilkar umilkł.– Nie! – zawołała kapłanka, a powtarzacze zaraz to podchwycili.– Dostojny Himilkar źle mówi! Lud Kart Hadaszt nie chce wojny! Uchwalił walkę z Masynissą, ale to była obrona! Łaska Tanit, opiekunki miasta, była nad naszym machanat, bo Numidowie zostali powstrzymani, a też zaraz potem zmarł Masynissa, nasz wróg! Lud Kart Hadaszt przyjął pierwsze żądania Rzymu, choć dotkliwe i oburzające, ale je przyjął, bo lud pragnie pokoju! Ale lud Kart Hadaszt nie przyjmie obecnych żądań! Nie rzuci ziemi, gdzie nasi dziadowie zbudowali świątynie i gdzie śpią w grobowcach! Nie rzuci ziemi wybranej przez nieśmiertelną Elissar, która była wielka przed bogami i wypełniała wolę Tanit!Abdsasom chwycił się obu rękami za brodę i zatargał nią gwałtownie.Na ten znak na całym placu zerwały się krzyki, wycia, gwizdy.– Precz! Dosyć! Nieprawda! Swoich gedeszothim pilnować, nie tu gadać! Kobieta! Co kobieta ma do gadania na zgromadzeniu? Himilkar! Himilkar! Niech mówi dalej Himilkar!Fali myszkujący wśród tłumu zjawił się nagle obok Kadmosa i Kerizy.Ze śmiechem wskazał na Abdsasoma.– Znasz go?– Nie, kto to jest?– A taki tam wieprz nieczysty, Abdsasom! Jak Lesteros i inni chcą tak, to ten zawsze inaczej.A zawsze tak, jak szofetim.Aj, ileż ludzi go słucha! Ten umie robić swoje!– Słuchają go? Przecież on milczy.Wyrostek zaśmiał się.– Aleś głupi, zupełnie jak te twoje ryby! Patrz przecie.On nie gada, tylko daje znaki.Każdy o tym wie.– Och, tak! – Keriza wtrąciła gwałtownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]