[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przecież ono wciąż stoi! - wypalił Eddie.- Przyznaję, że nie wygląda najlepiej, bo pewnie od tysiąca lat nikt tam niczego nie naprawiał, ale w dalszym ciągu tam jest.Całe miasto! Czy to źle mieć nadzieję, że zdołamy znaleźć tam coś, co nam pomoże? Albo mieszkańców, którzy nie będą do nas strzelać, lecz nakarmią nas i porozmawiają z nami, tak jak ci starzy ludzie w River Crossing? Czy to źle mieć nadzieję, że uśmiechnie się do nas szczęście?W milczeniu, które zapadło po tych słowach, Eddie ze zmieszaniem uświadomił sobie, że wygłosił mowę.- Nie - rzekł Roland łagodnym głosem, który zawsze zaskakiwał Eddiego.- Nie ma niczego złego w tym, że ma się nadzieję.- Spojrzał na swych towarzyszy jak człowiek budzący się ze snu.- Na dziś już dość uszliśmy.Myślę, że czas na naradę, a ta zabierze nam trochę czasu.Rewolwerowiec, nie oglądając się za siebie, skręcił w bok, w wysoką trawę.Pozostali po chwili poszli za nim.* * *Dopóki nie spotkali tamtych starych ludzi w River Crossing, Susannah spoglądała na Rolanda przez pryzmat rzadko oglądanych przez nią telewizyjnych seriali, takich jak: „Cheyenne”, „The Rifleman” i oczywiście najbardziej znany z nich wszystkich „Gunsmoke”.Jeśli chodzi o ten ostatni tytuł, to słuchała czasem z ojcem słuchowiska radiowego, zanim nakręcono serial telewizyjny.Pomyślała z uśmiechem, jak dziwne wydałoby się słuchowisko radiowe Eddiemu i Jake’owi - świat Rolanda nie był jedynym, który poszedł naprzód.Wciąż pamiętała, co narrator mówił na początku każdej audycji.„Sprawia, że człowiek staje się czujny.i trochę samotny”.Przed River Crossing uważała, że to stwierdzenie doskonale pasuje do Rolanda.Nie był tak barczysty jak szeryf Dillon ani równie wysoki, a jego twarz bardziej pasowała do znużonego poety niż obrońcy prawa z pogranicza, lecz mimo to widziała w nim ucieleśnienie wyidealizowanego stróża porządku z Kansas, którego jedyną życiową misją (oprócz sporadycznego drinka w The Longbranch z Dokiem Hollidayem i Kitty) było zaprowadzenie porządku w Dodge.Teraz zrozumiała, że Roland był kimś więcej niż tylko szeryfem przemierzającym równiny, niczym z obrazów Sal-vadora Dalego, na krańcu świata.Był dyplomatą, rozjemcą, a może nawet nauczycielem.A przede wszystkim przedstawicielem tych, których nazywano „facetami w białych kapeluszach”, co chyba oznaczało cywilizowanych ludzi, usiłujących powstrzymać innych przed wzajemnym zabijaniem się na dostatecznie długą chwilę, by umożliwić postęp.Dawniej musiał być raczej błędnym rycerzem niż poszukiwaczem skarbów.I pod wieloma względami to wciąż były jego czasy - a przynajmniej tak uważali mieszkańcy River Crossing.Czyż inaczej klękaliby, żeby ich pobłogosławił?W świetle tych faktów Susannah zrozumiała, jak zręcznie radził sobie z nimi rewolwerowiec od tamtego strasznego poranka w mówiącym kręgu.Za każdym razem gdy próbowali rozpocząć rozmowę, żeby doprowadzić do wymiany informacji - a czy byłoby coś naturalniej szego, biorąc pod uwagę wstrząsające i niewytłumaczalne „przeciągnięcie”, w wyniku którego znaleźli się w tym świecie? - Roland szybko interweniował, kierując rozmowę na inny tor tak gładko, że nikt z nich (nawet ona, która przez prawie cztery łata siedziała po uszy w ruchu obrońców praw człowieka) nie zauważył, co się dzieje.Susannah sądziła, że rozumie powód - robił to, aby dać Jake’owi czas na oswojenie się z sytuacją.Lecz zrozumienie jego motywów nie zmieniało jej uczuć - zdumienia, rozbawienia, urazy - wywołanych jego postępowaniem.Przypomniała sobie coś, co Andrew, jej szofer, powiedział tuż przed tym, zanim Roland ściągnął ją do tego świata.O prezydencie Kennedym, który jego zdaniem był ostatnim rewolwerowcem zachodniego świata.Wtedy skrzywiła się, ale teraz wydawało jej się, że to rozumie.Roland miał w sobie znacznie więcej z J.F.K.niż z Matta Dillona.Podejrzewała, że Roland nie ma wyobraźni Kennedy’ego, ale romantyzm.oddanie.charyzmę.„I spryt.Nie zapominaj o sprycie.”Sama się zdziwiła, kiedy nagle parsknęła śmiechem.Roland usiadł na trawie.Odwrócił się do niej, unosząc brwi.- Coś cię śmieszy?- Bardzo.Powiedz mi.ile znasz jeżyków?Zastanowił się.- Pięć - odparł w końcu.- Kiedyś dość dobrze znałem dialekty selliańskie, ale chyba zapomniałem.wszystko oprócz przekleństw.Susannah znów się roześmiała - wesoło i beztrosko.- Jesteś lisem, Rolandzie - oświadczyła.- Bez dwóch zdań.Jake zainteresował się.- Powiedz coś po strellerańsku - poprosił.- Selliańsku - poprawił go Roland.Zastanawiał się chwilkę, po czym powiedział coś szybko i gardłowo.Eddie pomyślał, że zabrzmiało to tak, jakby krztusił się jakimś gęstym płynem.Na przykład kawą sprzed tygodnia.Mówiąc, Roland uśmiechał się.Jake odpowiedział uśmiechem.- Co to oznacza?Roland objął go ramieniem.- To, że mamy wiele do omówienia.* * *- Jesteśmy ka-tet - zaczął Roland - co oznacza grupkę ludzi połączonych przez los.Filozofowie z mojej krainy twierdzili, że ka-tet może zniszczyć tylko śmierć lub zdrada.Mój wielki nauczyciel Cort mówił, że ponieważ śmierć oraz zdrada również są szprychami koła ka, taka więź jest nierozerwalna.W miarę jak mijają lata i dowiaduję się coraz więcej, zaczynam coraz bardziej skłaniać się do tego zdania.Każdy członek ka-tet jest jak fragment łamigłówki.Sam w sobie każdy kawałek jest zagadką, lecz połączone tworzą obraz.lub jego część.Czasem bardzo wiele ka-tet tworzy cały obraz.Nie powinniście się dziwić, jeśli odkryjecie, że wasze drogi życia często przecinały się, o czym wcześniej nie mieliście pojęcia.Na przykład każde z was jest w stanie czytać w myślach pozostałych.- Co? - wykrzyknął Eddie.- To prawda.Dzielicie się myślami tak naturalnie, że nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale tak jest.Mnie łatwiej to dostrzec, niewątpliwie dlatego, że nie jestem członkiem tego ka-tet.a może dlatego, że nie pochodzę z waszego świata, tak więc nie mogę w pełni rozumieć waszych myśli.Mogę jednak przesyłać wam moje.Susannah, pamiętasz, jak było w kamiennym kręgu?- Tak.Kazałeś mi puścić demona, kiedy mi dasz znać.Lecz nie powiedziałeś tego na głos.- Eddie, a czy ty pamiętasz, jak na polanie niedźwiedzia zaatakował cię mechaniczny nietoperz?- Tak.Zawołałeś, żebym padł na ziemię.- On nawet nie otworzył ust, Eddie - powiedziała Susannah.- Ależ tak! Wołałeś! Słyszałem cię, człowieku!- Krzyczałem, owszem, ale w myślach.- Rewolwerowiec zwrócił się do Jake’a.- A ty pamiętasz, jak było w tamtym domu?- Kiedy deska, za którą ciągnąłem, nie chciała się oderwać, kazałeś mi chwycić drugą.Jeśli jednak nie możesz czytać w moich myślach, Rolandzie, to skąd wiedziałeś, jakie mam kłopoty?- „Widziałem to”.Nic nie słyszałem, ale widziałem.chociaż niewyraźnie, jak przez brudne okno.- Obrzucił ich spojrzeniem.- Taki kontakt myślowy nazywa się khef; to słowo w Starym Świecie oznacza wiele różnych rzeczy: między innymi wodę, narodziny i siłę życiową.Musicie zdawać sobie z tego sprawę.Na razie chcę tylko tyle.- Czy można zdawać sobie sprawę z czegoś, w co się nie wierzy? - zapytał Eddie.Roland uśmiechnął się.- Po prostu miej otwartą głowę.- Tyle mogę zrobić.- Rolandzie? - zapytał Jake.- Czy myślisz, że Ej może być członkiem naszego ka-tet?Na twarzy Susannah pojawił się uśmiech.Roland pozostał poważny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]