[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zaczął mówić z ożywieniem. Spróbujemy jednak dać wam jeden pro-cent szansy.Zaopatrzę was w Steny Mk-6. Uśmiechnął się. Brytyjczycy zostawi-li je armii tanganikijskiej i część dziwnym trafem pojawiła się nagle na czarnym ryn-ku.Są wyposażone w bardzo skuteczne tłumiki.A gdyby przyszło wam je porzucić, po-dejrzenie padnie na armię tanganikijską.Pózniej zaprowadzę was do jednego takiego202miejsca, gdzie będziecie mogli poćwiczyć strzelanie.Załatwię wam także trochę grana-tów z tego samego zródła.Mogę was zapewnić, że tutejsi chłopcy nie przepadają za zbytwielkim hałasem.Kiedy w ubiegłym roku armia wszczęła bunt, Nyerere wezwał na po-moc Brytyjczyków.Ci wysłali jeden helikopter, który przeleciał nad centralnymi kosza-rami i wyrzucił kilka petard.W parę minut pięciotysięczna grupa buntowników rzuci-ła broń i uciekła do buszu i było po buncie.Granaty mogą się wam przydać do wy-dostania się stamtąd.Rozległo się pukanie i zaraz potem w uchylonych drzwiach ukazał się dobiegają-cy trzydziestki mężczyzna, ubrany w koszulę z zapinanym kołnierzykiem.Spojrzał naobecnych zaciekawionym wzrokiem.Murphy przedstawił go krótko jako Raya.Nie minęło pięć minut, a wszyscy po-chylali się nad przyniesionymi mapami i fotografiami.Na bardzo szczegółowej mapieZanzibaru Murphy pokazał palcem punkt na południowo-zachodnim wybrzeżu wy-spy i oznajmił: W tym miejscu znajduje się willa w stylu mauretańskim, która kiedyś należała dokrewnego sułtana, ale pózniej została przejęta przez Okella.Położona jest w dość od-ludnej okolicy, co stanowi rzadkość na gęsto zaludnionym Zanzibarze.Okello przyjeż-dża tam tylko dwa razy w miesiącu.Pokonuje w środę wieczorem sześćdziesięciokilo-metrową trasę z miasta Zanzibar, spędza w willi noc i rano wraca.Myśleliśmy pierwot-nie, że ma tam kobietę; pojawia się z dokładnością zegarka.Willi strzeże przez okrągłądobę dziesięciu tak zwanych milicjantów, ale według naszych informacji strażnicy nieprzykładają się specjalnie do swoich obowiązków.Spojrzał na Kirsty. Nie trzymałby przecież pani syna w więzieniu, gdzie z powodu koloru skóryod razu by się rzucał w oczy.Ukryłby go raczej w takim właśnie zacisznym miejscu może przetrzymuje tam jeszcze kogoś.Kirsty kiwnęła głową, zatopiona w myślach. To brzmi logicznie, i co dwa tygodnie może zabierać Garretowi litr krwi bez oba-wy o jego zdrowie.Cady, zajęty dotąd studiowaniem mapy, wtrącił się do rozmowy: Dostanie się tam nie powinno sprawić nam zbyt wiele trudności willa stoi nasamym wybrzeżu.Dopłyniemy Manasą , zatrzymamy się kilometr od brzegu, a resztędrogi odbędziemy pontonem.Ale Murphy potrząsnął ze smutkiem głową. To niewykonalne.Dlatego właśnie mój plan zakładał użycie co najmniej ośmiuosób. Przysunął mapę do Cady ego i pokazał palcem: Willa została wzniesiona nasamym szczycie stromego skalnego urwiska wysokiego na sześćdziesiąt metrów.Oddołu, na jakieś piętnaście metrów w górę, wznoszą się postrzępione skały.Urwisko roz-ciąga się mniej więcej na kilometr z każdej strony willi.Oczywiście, doświadczeni ko-203mandosi mogliby dać radę, ale swoim ludziom nie kazałbym próbować.Wy nie macienawet o czym marzyć.Cady emu wydłużyła się mina. Więc co pan planował?Murphy wskazał kolejny punkt na mapie. Proszę spojrzeć, dwa i pół kilometra na północ od wioski Jembiani jest mała pla-ża.Tam zamierzałem wylądować. Przesunął palcem po mapie. Stamtąd do willi sąokoło cztery kilometry.W tym miejscu musicie obejść posterunek wojskowy.Samo do-stanie się do willi nie powinno nastręczać trudności, ale droga powrotna do łodzi to jużprawdziwy horror.Na pierwsze odgłosy strzelaniny z koszarów wysypią się milicjanci;jakieś cztery kilometry na północ od willi znajdują się jeszcze jedne koszary.W ciąguparu minut cały teren będzie się roił od ludzi Okella. To jak się pan chciał wydostać?Murphy przesunął palec na mapie na centralną część wyspy. Zamierzałem odwrócić ich uwagę umieszczając tu, na plantacji gozdzików, całąserię bomb zegarowych, które wybuchałyby w różnych odstępach czasu na linii wiodą-cej w głąb wyspy.Do tego wystrzeliłbym parę rakiet i tym podobne.Trzech ludzi mia-ło osłaniać nasz odwrót na odcinku między koszarami i brzegiem, jeden miał pilno-wać plaży, a czterech stanowiłoby grupę uderzeniową. Podniósł wzrok na Cady ego. Widzi pan teraz, w czym tkwi wasz problem? Nawet gdyby liczyć obie kobiety, i takbrakuje wam czterech osób.Cady wpatrywał się długo w mapę.Przy brzegu ciągnęła się rafa długości czterechkilometrów, poprzecinana kilkoma szerokimi kanałami. Jaki wiatr przeważa o tej porze roku? spytał. Południowo-wschodni.Cady nagle się uśmiechnął.Kirsty i Ramesh patrzyli na niego w napięciu. Masz jakiś pomysł? zapytała Kirsty.Skinął głową i wskazał na jedną ze szczelin w rafie. Wpłyniemy Manasą w tę szczelinę i będziemy dokładnie na północ od Jembia-ni.Potem popłyniemy wewnątrz rafy, aż znajdziemy się na wprost plaży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]