[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W czasie trwającej godzinę narady spostrzegł nie bez satysfakcji, że brytyjscynaukowcy i ich amerykańscy koledzy potrafią się bez trudu ze sobą dogadać.Niezawsze tak było, jednak skala tragedii, jaka rozegrała się nad Lockerbie, usunęław cień narodowe waśnie.Zaprezentowano mu drobne fragmenty plastiku, metalui materiału, a następnie pokazano, w jaki sposób po wielu tygodniach żmudnejpracy udało się złożyć to wszystko w jedną całość, która kiedyś stanowiła walizkęumieszczoną w przedziale bagażowym.Gospodarze poprosili, żeby został i zjadł z nimi kolację w pobliskiej restaura-cji.Był jednak zmęczony i nie miał ochoty ha towarzystwo, podziękował im więcgrzecznie.Jakieś piętnaście kilometrów za Fort Halstead znalazł mały wiejski hotelik,sporo oddalony od głównej drogi.Hotel miał trzy gwiazdki i w pełni na to zasłu-giwał.Pokój, w którym się zatrzymał, miał staromodny, lecz wygodny wystrój.Jedzenie było smaczne i nietuzinkowe, obsługa sprawna i dyskretna.Po kola-cji wychylił w barze lampkę koniaku i poszedł spać.Obudził się o siódmej wypoczęty i zaserwował sobie pełne angielskie śniada-nie z wszystkimi przystawkami.Po jedzeniu wyruszył do Arsenału znajdującegosię w pobliżu wioski Longtown.Właśnie tam, w olbrzymim hangarze, technicy z Brytyjskiej Komisji ds.Ba-dania Katastrof Lotniczych składali na powrót Boeinga 747 linii Pan Am, którynosił poetyckie miano  Pani mórz.Znalazłszy się w hangarze stanął jak wryty.Nigdy jeszcze nie widział tak47 ogromnej hali: niektórzy z pracowników korzystali nawet z rowerów, by przenieśćsię z jednego końca pomieszczenia w drugi.Pośrodku sali uwijali się technicy,którzy składali  Panią mórz dosłownie część po części.Po jednej stronie leżałniemal nietknięty nos maszyny, po drugiej spoczywały części ogona.Po bokachsamolotu leżały starannie ułożone fragmenty skrzydła, przy których pracowałytuziny odzianych w kombinezony i białe płaszcze fachowców. To wszystko przypomina jedną gigantyczną układankę  zauważył głów-ny technik, kiedy zostali już sobie przedstawieni. Pańscy ludzie wykonali kawał dobrej roboty  pochwalił Fleming, wska-zując na rzędy metalowych półek zastawione kawałkami metalu, przewodów,fragmentami siedzeń i innymi rzeczami. Jeszcze kilka tygodni i maszyna będzie złożona niemal do ostatniej śrubki,poza tym, oczywiście, co na zawsze przepadło. Godne podziwu  zaznaczył Fleming. Może mi pan pokazać, w którymmiejscu powinien znajdować się przedział bagażowy numer 14L.Główny technik wskazał i wyjaśnił: Tam, tuż za kabiną pilota.Dlatego załoga nie zdążyła nawet sięgnąć pomikrofon i nadać sygnał Mayday.Samolot rozpadł się w ciągu paru sekund.Spojrzał na Fleminga i zapytał: Czy jesteśmy bliżej wyjaśnienia zagadki, kto to zrobił?Peter Fleming badał wzrokiem wrak maszyny.Skinął głową i odparł twardo: Tak.Już niedługo będziemy znali tych drani.Leonie Creasy, dawniej pani Meckler, nie była nigdy na wyspach Malty i jejpierwsze wrażenia nie były najlepsze.Sama Malta przypominała jeden wielki placbudowy.Wzdłuż całego wybrzeża rozciągały się bloki mieszkalne i hotele, w go-rącym powietrzu unosił się pył z wapienia.Jej nastrój zmienił się jednak wraz z chwilą wkroczenia na pokład promu.Było pózne popołudnie.Minęli małą wysepkę Comino i wtedy ujrzała przed so-bą Gozo.Wyspa była bardziej zielona niż Malta i znacznie mniejsza.Pokrywałyją faliste wzgórza zwieńczone zabudowaniami wiosek, nad którymi dominowaływieże i kopuły kościołów.Leonie stała przy barierce i podziwiała widoki. Wygląda prześlicznie  rzekła, zwracając się do Creasy ego. Taka jest Gozo  odparł Creasy.Przez cały czas lotu Creasy okazywał rezerwę, prawie się nie odzywał.Po-dobnie zachowywał się w taksówce wiozącej ich na prom.Najwyrazniej coś za-przątało mu myśli.Zaczął mówić, gdy prom skierował się do wlotu portu Mgarr: Jesteś dobrą aktorką, Leonie.Wygrzebałem parę taśm wideo z kilkoma se-rialami telewizyjnymi, w których występowałaś.Na pierwszy rzut oka rola, którą48 przyjdzie ci grać przez najbliższe pół roku, wydaje się łatwa, ale tak naprawdęprzysporzy ci sporo trudności. Dlaczego?Wskazał na wyspę. Mieszkańcy Gozo to najbardziej przyjazni i gościnni ludzie, jakich światwidział.Wiodą proste życie, są głęboko religijni i mają duże rodziny.Mężczyzniupijają się na umór i lubią strzelać do każdego ptaka czy zająca, jaki im się nawi-nie.Nie przemęczają się specjalnie pracą, chyba że w grę wchodzi hobby.Prawiewszyscy przyjeżdżający cudzoziemcy zakochują się w wyspie i powracają, kie-dy tylko mogą.Niektórzy wracają na zawsze.Z tobą będzie inaczej  szczerzeznienawidzisz to miejsce. Niby dlaczego? Z powodu nienawiści, jaką będą ci okazywać tutejsi ludzie. Dodał z wes-tchnieniem:  W chwili, gdy zejdziemy z promu, ja również stanę się obiektemich niechęci. Dlaczego?  spytała po raz trzeci. Przez całe lata mieszkałem wśród nich, ożeniłem się z tutejszą kobietą.Większość moich przyjaciół to mieszkańcy Gozo.Obrałem ich styl życia, jestemw pełni aprobowany.Ale to oznacza, że w myśl ich oczekiwań muszę szanowaćpanujące zwyczaje.Mieszkaniec Gozo po stracie współmałżonka chodzi w żało-bie co najmniej rok, niekiedy nawet pięć lat.To samo ma miejsce, kiedy umieraktóreś z rodziców, a także w przypadku śmierci wuja czy ciotki.Kobieta ubierasię na czarno i nie wychodzi z domu.Powoli się to zmienia, ale bardzo powo-li.Nikomu nie mieści się w głowie, że ktoś mógłby ożenić się ponownie w pięćmiesięcy po śmierci żony.Musisz być przygotowana, że będą patrzyli na ciebiekrzywo.Kiedy będziesz szła na zakupy, kiedy wybierzemy się do kina, restauracjiczy baru, towarzyszyć ci będą kamienne maski.Wskazał budynek nad wodą, z wystającym długim balkonem, i objaśnił: Tam znajduje się bar  Gleneagles.Bar i mieszczącą się pod nim restau-rację prowadzą dwaj bracia, Tony i Salvu, z którymi łączy mnie wielka przyjazń.Spędzam u nich mnóstwo czasu, na ich adres przychodzi moja poczta.Obaj naswój sposób kochali Nadię.Kiedy tam pójdziemy, zrozumiesz, co miałem na my-śli.Prom przybił do nabrzeża i rampa opadła z ogromnym hałasem.Podniósł jejnową walizkę firmy Samsonite, chwycił swoją sfatygowaną, płócienną torbę i po-dążył wraz ze swą towarzyszką i resztą pasażerów do wyjścia. Za barem  Gieneagles czeka na nas mój dżip  oznajmił, gdy wspinalisię po stoku wzgórza. Kiedy zobaczę Michaela? Dałem mu znać, będzie czekał w domu.49 Do baru wiodła kładka.Dżip stał zaparkowany obok wejścia do baru.Rzuciłwalizkę i torbę na tył samochodu, po czym ujął jej rękę i powiedział: Od tego momentu zaczyna się twoja rola.Masz ją grać przez kolejne sześćmiesięcy, choćby nie wiem co.Zachowuj się jak kochająca, nowo poślubiona żo-na, ale bez przesady.Weszli do baru.W rogu sali kilku rybaków grało w Bixlę.Przy barze siedziałoparu mężczyzn.Za ladą stał Salvu, młodszy od Tony ego i obdarzony większączupryną.Creasy pomachał ręką pozdrawiając graczy.Odpowiedzieli mu jednym krót-kim spojrzeniem.Kiwnięciem głowy pozdrowił mężczyzn przy barze.Skinęli głowami w od-powiedzi.Salvu nie spuszczał wzroku z Leonie, którą Creasy wciąż trzymał zarękę. Salvu, to moja żona Leonie.Z twarzą pustą jak maska Salvu wyciągnął rękę ponad barem.Uścisnęła ją.Był to naprawdę bardzo krótki uścisk dłoni.Jego głos był twardy niczym stal: Witamy na Gozo, Leonie. Bardzo dziękuję  posłała mu uśmiech [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl