[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zespół zagrał swój hejnałowy kawałek i płynnie przeszedł do utworu, który był ostatnio numerem jeden niemal na całym świecie.Później zagrali „Champion of Myself” i balladę „Loving a Woman of Character”.Słuchacze popadli w absolutny amok.Nikt nie rozumiał, co się właściwie dzieje.Dziesiątki tysięcy fanów pojawią się dopiero około dziewiątej trzydzieści, kiedy występy skończą supporty.Muzyka wreszcie umilkła.Andrew Tone uniósł rękę, by uciszyć widownię.– Nie pękajcie – zawołał.– Zaśpiewamy te kawałki jeszcze raz, kiedy wszyscy już tu będą.Wy, ranne ptaszki, zasłużyliście jednak na nagrodę.Naprawdę kochacie tę muzykę, co?Pomruk aprobaty.Głośne śmiechy.Ale powszechna konsternacja wciąż wisiała w powietrzu.Czemu organizatorzy zburzyli opublikowany wcześniej program koncertu?– Zaśpiewaliśmy te kawałki ze szczególnego powodu.„Alive”, „Champion”, „Woman”.To nasze trzy największe przeboje.Wiecie, że tak jest!Rozległ się głośny ryk aplauzu.– Rzecz w tym, że wszystkie trzy zostały napisane przez pierwszą i jedyną osobę, poprzedzającą nasz dzisiejszy występ.Będzie dla nas wszystkich najwspanialszą rozgrzewką.Część słuchaczy mogła już znać moje nazwisko, ale zapewne niewielu spośród nich wiedziało, że jestem także piosenkarką.Za plecami Andrew obsługa wtoczyła fortepian.Światła skierowane na scenę zgasły i tylko instrument znalazł się w promieniach punktowych reflektorów.Przez tłum przeleciał szum wyczekiwania i jakby niepokoju.Wszyscy byli zaintrygowani, co zdarzy się za chwilę.– Prawdziwa kobieta z charakterem – ciągnął Tone, ukryty w ciemnościach.– Oto jej pierwszy występ na żywo.i to właśnie dla niej wystąpiliśmy już teraz.Chcieliśmy w ten sposób złożyć należny jej ukłon.A jednocześnie podziękować za wszystko, co dla nas zrobiła.Jedno mogę wam zagwarantować! Po raz pierwszy i ostatni ta dama nie będzie główną gwiazdą wieczoru.Słuchajcie więc.Oto zwalająca z nóg, chwytająca za serca – Maggie Bradford!ROZDZIAŁ 15Słuchałam Andrew wygadującego komplementy.Zbyt wiele tego, pomyślałam.W ten sposób podgrzewał tylko niepotrzebnie oczekiwania publiczności.Z jego słów wynikało, że oto zaraz wystąpi jedna z największych na świecie piosenkarek.A przecież mówił jedynie o mnie.W dodatku wszystko było nieprawdziwe.Narastające napięcie nagle zacisnęło stalową obręcz na mojej piersi.Wiedziałam, że bez problemu poradzę sobie z grą, ale co ze śpiewem? Nie, w tym momencie nie czułam się jak „kobieta z charakterem”.Właściwie przestałam czuć cokolwiek.Z trudem byłam w stanie oddychać.Zmusiłam się do wejścia na ogromną scenę.Rozległy się brawa i okrzyki – chyba szczere, ale dość skąpe.Przypomniałam sobie słowa Andrew: „To jej pierwszy występ na żywo”.Odważyłam się podnieść wzrok i popatrzeć na morze twarzy i wielobarwnych ubrań.Oślepiające światło reflektorów sprawiało, że fortepian wydawał się ogromny, groźny i bardzo ważny.Boże, nie dam rady.Przecież patrzy na mnie teraz całe miasto, myślałam przerażona.Nagle ogarnęła mnie prawdziwa panika.Znów poczułam się jak zalękniona i jąkająca się dziewczynka.Znałam wielu spośród towarzyszących mi muzyków z sesji nagraniowych w Nowym Jorku.Wszyscy stali, zgodnie mnie oklaskując.– Przestańcie, chłopaki – krzyknęłam do nich.– To tylko ja.Przestańcie!– Pokaż im, Maggie! – zawołał perkusista Frankie Constantini.– Jesteś najlepsza!Jakoś dotarłam do instrumentu.Z ulgą usiadłam, niepewna, czy nie widać przypadkiem, jak bardzo cała się trzęsę.Jestem wysoka.Mam sto siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu.Barry stwierdził, że tego wieczora wyglądałam wyniośle jak wieża.Ale ja czułam się taka niezdarna.jak wówczas, gdy byłam nastolatką.Moje długie włosy opadały mi kaskadą na plecy i przynajmniej z nich byłam dumna.Tą jedyną rzeczą mogłam się poszczycić.– Mieszkałam w West Point – dobyłam z siebie, mówiąc do lśniącego, srebrnego mikrofonu.– Mieszkałam w West Point, w pobliżu tamtejszej akademii wojskowej.Byłam gospodynią domową i matką – panią Bradford.Pamiętam, że uwielbiałam przesiadywać na strychu.Przychodziła tam wiewiórka o imieniu Smooch i zanim urodziła się moja córka, ona była moją jedyną przyjaciółką.Bardzo lubiłam siedzieć na strychu, bo tam było bezpiecznie.Tam nie bałam się, że przyjdzie mąż i będzie mnie bił.W tym właśnie miejscu zaczęły powstawać moje piosenki.Czułam się tak, jakby czas się cofnął.W pobliżu, jak kiedyś, był Phillip.Słyszałam jego kroki na schodach naszego starego domu i szaleństwo w jego głosie, gdy krzyczał: „Nie schowasz się przede mną!” Ręce drżały mi jak oszalałe.Zmusiłam palce, by uderzyły w klawisze.Zaśpiewałam, wkładając w to całe serce:Byłam kurą domową,Świeżo upieczoną żonąI matką, mamuśką.Wiodłam błogie życieWysoko, gdzieś na szczycieRodzinnego szczęścia.Strzygłam go,Prasowałam mu koszuleNazywałam się pani Bradford.I myślałam, że umrę.Uderzył mnie!Ja chyba śnię.Ja chyba śnię.Uderzył mnie!Byłam kurą domową,Świeżo upieczoną żonąI matką, mamuśką.Uderzył mnie!Jakże może mnie kochać?Miłość i przemoc to dwa różne światy.Myślę, że umrę,A on pójdzie dalej.Aplauz stopniowo przybierał na sile, aż stał się wprost ogłuszający.Ludzie zaczęli tupać w rytm melodii.Hałas unosił mnie nad stadionem, wyżej niż byłam kiedykolwiek w życiu.Barbra mówiła, że wszyscy ci ludzie uwierzą we mnie.Uwierzyli w moją historię.Rzeczywistość przerosła nawet moje marzenia.I muszę przyznać, że chciałam, by ta chwila trwała całą wieczność.O kurczę!ROZDZIAŁ 16Tak było kiedyś.Teraz mój świat wygląda inaczej.Nigdy nie myślałam, że znajdę się tu, w nowojorskim więzieniu.Wydaje się to zupełnie niepojęte, niewiarygodne.W ogóle nie potrafiłabym wyobrazić sobie takiego zbiegu okoliczności, który mógłby mnie zaprowadzić do celi.Parę dni temu przyprowadzono znaną doktor psychiatrii – Deborah Green – która miała wydać opinię o moim stanie.Chyba nie mogę nikogo winić za przypuszczenie, że jestem szalona.„Zabójczyni męża” – takim mianem określano mnie w prasie.„Czarna Wdowa z Bedford”.Na widok doktor Green, z którą spotkałam się w niewielkiej salce konferencyjnej obok kaplicy, po raz pierwszy od dawna uśmiechnęłam się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]