[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie podobał mi się kierunek, w którym to zmierzało.Chciałem się znowu całować, chciałem ją oglądać pogrążoną we śnie.Chciałem, żeby pokazywała mi piękne budynki, o których istnieniu nie miałem najmniejszego pojęcia.No i popływać z nią łódką.nadal byliśmy przecież umówieni na łódki.— Po upadku poprzedniego małżeństwa nie możesz po prostu przenieść swojego uczucia na inną kobietę, Harry.Nie możesz tego zrobić, nie zastanawiając się przez chwilę, czego chcesz.Czego oczekujesz.Bo jeśli tego nie zrobisz, za kolejne siedem lat znajdziesz się dokładnie w tym samym punkcie, do którego doszedłeś z Giną.Lubię cię, a ty lubisz mnie.I to jest wspaniałe.Ale nie wystarczy.Musimy być pewni, że chcemy tego samego.Jesteśmy za starzy na grę w chowanego.— Nie jesteśmy za starzy — zaprotestowałem.— Na nic.— Za starzy na grę w chowanego — powtórzyła.— Kiedy ma się dziecko, jest się na to za starym.Co ona wiedziała o posiadaniu dzieci?— Muszę iść do domu — powiedziała, wstając.— A co z naszą przejażdżką po jeziorze?— Przejażdżka po jeziorze może poczekać.Rozdział 24— To facet z dzwoneczkami — stwierdziła Peggy.Siedziała na podłodze, układając figurki z Gwiezdnych wojen, bawiąc się w jakąś dziwną rodzinną grę, w której Darth Vader i księżniczka Leia założyli dom w Sokole Milenium i wieczorami próbowali skłonić Harrisona Forda, żeby poszedł wcześniej spać.Pat stał z potężnymi słuchawkami na uszach na sofie, kołysząc się, pomrukując, przewracając oczyma i słuchając kasety Sally.— Zbliża się facet z dzwoneczkami — dodała Peggy, nie zwracając się do nikogo w szczególności i tajemniczo się uśmiechając.Z początku nie miałem pojęcia, o czym mówi.A potem usłyszałem to, co jej pięcioletni słuch wychwycił o wiele wcześniej od moich sfatygowanych starych uszu — dobiegające gdzieś z daleka dzwonki, które odbijały się echem po całej okolicy.Nie słychać w nich było tępej natarczywości kościelnych dzwonów.Brzmiało w nich coś czułego, taniego i nieoczekiwanego — stanowiły bardziej zaproszenie aniżeli nakaz.Pamiętałem naturalnie te dzwonki z własnego dzieciństwa, z jakiegoś powodu jednak zawsze dziwiłem się, że jeszcze je słyszę.Lodziarz wciąż tam był, wciąż krążył po osiedlu, wciąż kusił dzieciaki, żeby przestały się bawić, wyszły na ulicę i napchały swoje małe szczęśliwe buzie cukrem i mlekiem.— Facet z dzwoneczkami — powtórzyła Peggy.Udałem, że jej nie słyszę, i ponownie pochyliłem się nad papierami, które leżały na stoliku od kawy.Tego dnia Peggy w ogóle tu miało nie być.To nie było jedno z popołudni, kiedy przychodziła do nas po szkole razem z Patem.Do emisji programu został tylko jeden dzień i musiałem przebrnąć przez scenopis — co byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby Pat i Peggy nie świergotali na dywanie ani nie słuchali należącej do Sally taśmy o dziwkach, gangsterach i spluwach.Peggy była słodkim dzieckiem i nigdy nie przysparzała najmniejszych kłopotów.Ale w dzień taki jak ten wolałem, żeby na dywanie świergotał wyłącznie Pat.Peggy była u nas tylko dlatego, że jej nic niewarta, odpalająca papierosa od papierosa opiekunka nie przyszła do szkoły, żeby ją odebrać.Kiedy przyjechałem po Pata, zobaczyłem, że trzyma Peggy za rękę i gawędzą z panną Waterhouse, wpatrując się z uwielbieniem w swoją młodą nauczycielkę.Panna Waterhouse pożegnała się z nami i odeszła, by zająć się tym, czym zajmują się nauczycielki podstawówki przez drugą połowę dnia, a my czekaliśmy, aż w tłumie ukaże się otoczona aureolą dymu wąska ziemista twarz Bianki.Lecz Bianca się nie pojawiła.Wszyscy troje staliśmy zatem, trzymając się za ręce przy bramie szkoły.I patrząc na te wszystkie odbierające swoje pociechy młode mamy, słuchając ich wesołej paplaniny i wdychając dym spalin, czułem się niczym trędowaty.Przy tej bramie można było spotkać wszelkiego rodzaju młode matki.Były mamy w rangę roverach i nawoskowanych zielonych kurtkach, które nosi się poza miastem.Były mamy z bransoletkami na kostkach, które przyjechały autobusem.I były wszystkie młode mamy pośredniego rodzaju, które miały dość zdrowego rozsądku, by nie tatuować sobie na ramieniu imienia partnera, i nie były zarazem dość głupie lub dość zamożne, by wozić swoje pociechy w olbrzymich pojazdach z czterokołowym napędem i stalową ramą z przodu.Ale bez względu na to, czy nosiły bransoletki, czy opaski na włosy, poliester czy rzeczy od Prady, wszystkie te młode matki łączyła jedna rzecz.Wszystkie patrzyły na mnie jak na wroga.Z początku myślałem, że to paranoja.Nie musiałem chyba wyjaśniać, że moje małżeństwo legło w gruzach — sam fakt, że ani razu nie znalazłem się tam w towarzystwie kobiety (chyba że była to moja matka), był niczym zawieszony na szkolnej bramie rysunek rozbitego domu.Te kobiety nie znały jednak przecież ani mnie, ani Giny — więc dlaczego traktowały mnie z taką antypatią? Uznałem, że po przeżyciach kilku ostatnich miesięcy zrobiłem się zbyt przewrażliwiony.Ale w miarę jak dni robiły się coraz ciemniejsze i krótsze, uświadomiłem sobie, że to wcale nie paranoja.Młode matki się do mnie nie odzywały.Unikały mojego wzroku.Naprawdę nie chciały mieć ze mną nic wspólnego.Z początku próbowałem nawiązać z kilkoma rozmowę, ale one reagowały, jakbym poprosił, żeby obciągnęły mi laskę.Więc po jakimś czasie dałem za wygraną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]