[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wolności, twierdził, pozbawiły go, denuncjując, własne dzieci, a to w celu zawład-nięcia kramem i profitami z niego.Podobnie jak Bonawentura, Institor przyznawał siędo naukowych zainteresowań obaj amatorsko parali się astrologią i alchemią.Obajdziwnie cichli na dzwięk słowa Inkwizycja.Niedaleko sąsiadów, pod napisem DUPA, miał swój barłóg jeszcze jeden obywa-tel Frankensteinu, nie kryjący tożsamości Mikołaj Koppirnig, wolny mularz z lokalnejstrzechy i astronom amator, do tego niestety typ małomówny, mrukliwy i nieto-warzyski.Opodal, pod ścianą, z dala nieco od enklawy naukowców, siedział poznany jużwcześniej Circulos Meos, dla skrótu Circulos.Siedział, nagarnąwszy słomy jak pelikanw gniezdzie, wrażenie potęgował łysy czerep i spore wole u szyi.Tego, że nie umarł, do-wodził żywym smrodem, błyskaniem łysiny i nieustannym, denerwującym skrobaniemkredy o mur lub klepisko.Wyjaśniło się, że nie był on, jak Archimedes, mechanikiem,wykresy i figury służyły innym celom.Za ich właśnie sprawą Circulos wsadzony zostałdo wariatkowa.896Obok barłogu Izajasza, człeka młodego i apatycznego, przezwanego tak dla cyto-wanej co i rusz księgi prorockiej, stała budząca grozę żelazna klatka, służąca jako kar-cer.Klatka była pusta, a kiblujący najdłużej Tomasz Alfa nie widział, by kogokolwiekkiedykolwiek do niej wsadzono.Nadzorujący Narrenturm brat Trankwilus, oświadczyłAlfa, to mnich faktycznie spokojny i bardzo wyrozumiały.Oczywiście dopóty, dopókigo ktoś nie zdrzazni.Normalny, który nadal wszystkich ignorował, był tym, kto niebawem zdrzazniłbrata Trankwilusa.Podczas porannej modlitwy Normalny oddał się bowiem swemuulubionemu zajęciu igraszkom z własnym przyrodzeniem.Rzecz nie uszła soko-lim oczom bożogrobca i Normalny dostał tęgi wycisk dębowym kijem, którego, jak siępokazało, Trankwilus nie naszał od parady.Mijały dni, wyznaczone nudnym rytmem posiłków i modłów.Mijały noce.Te ostat-nie były udręką, tak za przyczyną dokuczliwego zimna, jak i chóralnego, koszmarnegowręcz chrapania pensjonariuszy.Dni łatwiej było znieść.Można było chociaż pogadać.897* * * Przez złość i zawiść Circulos poruszył wolem i zamrugał zaropiałymi oczyma. Siedzę tu przez złość ludzką i zawiść kolegów nieudaczników.Znienawidzili mnie,albowiem osiągnąłem, czego im osiągnąć się nie udało. Mianowicie? zainteresował się Szarlej. A co ja będę Circulos wytarł o chałat ubrudzone kredą palce. Co ja będęwam tłomaczył, profanom, i tak nie pojmiecie. Wypróbujcie nas. No, jeśli wola. Circulos odchrząknął, podłubał w nosie, potarł piętą o piętę. Udała mi się rzecz niemała.Określiłem precyzyjnie datę końca świata. Czyżby na rok tysiąc czterysta dwudziesty? spytał po chwili grzecznego mil-czenia Szarlej. Miesiąc luty, poniedziałek po świętej Scholastyce? Niespecjalnie ory-ginalnie, zauważę.898 Obrażacie mnie wypiął resztki brzucha Circulos. Nie jestem jakimś tamnawiedzonym millenarystą, jakimś niedouczonym mistykiem, nie powtarzam za fana-tykami chiliastycznych bredni.Ja zbadałem rzecz sine ira et studio, na podstawie zródełnaukowych i matematycznych komputacyj.Znacie Objawienie świętego Jana? Pobieżnie, ale owszem. Baranek otworzył siedem pieczęci, tak? I ujrzał Jan siedmiu aniołów, tak? Bezwzględnie. A wybranych i opieczętowanych było sto czterdzieści cztery tysiące, tak? A star-szych dwudziestu czterech, tak? A dwom świadkom dano moc prorokowania przez ty-siąc dwieście sześćdziesiąt dni, tak? Gdy się więc to wszystko doda, a sumę pomnożyprzez osiem, liczbę liter w słowie Apollyon , skalkuluje się.Ach, co wam będę tło-maczył, i tak nie pojmiecie.Koniec świata nastąpi w lipcu.Dokładniej, szóstego lipca,in octava Apostolorum Petri et Pauli.W piątek.W południe. Roku? Obecnego, świętego.Tysiąc czterysta dwudziestego piątego. Taak potarł brodę Szarlej. Jest, widzicie, jednakowoż pewien szkopuł.899 Jaki niby? Mamy wrzesień. To żaden dowód. I jest po południu.Circulos wzruszył ramionami, po czym odwrócił głowę i demonstracyjnie zagrzebałsię w słomę. Wiedziałem prychnął że nie ma co gadać z nieukami.%7łegnam.* * *Mikołaj Koppirnig, wolny mularz z Frankensteinu, gadatliwy nie był, jego oschłośći opryskliwość nie zraziły jednak stęsknionego za konwersacją Szarleja. Tak tedy nie rezygnował demeryt jesteście astronomem.I wsadzono wasdo pudła.Cóż, potwierdza się, że zbyt wnikliwe przyglądanie się niebu nie popłaca900i nie przystoi dobremu katolikowi.Ale ja, mości panie, inaczej jeszcze zsumuję dwai dwa.Koniunkcja astronomii i więzienia może oznaczać tylko jedno: podważanie teoriiptolomejskiej.Mam rację? Rację w czym? odburknął Koppirnig. W koniunkcjach? Macie, a jakże.W reszcie takoż.Toć miarkuję, żeście z tych, co zawżdy mają rację.Widywałem jużtakich. Takich na pewno nie uśmiechnął się demeryt. Ale o to mniejsza.Ważniej-sze, jakże to jest, wedle was, z tym Ptolomeuszem? Co jest w środku wszechświata?Ziemia? Czy Słońce?Koppirnig milczał długo. A niech tam sobie będzie, co chce powiedział wreszcie gorzko. Skąd mniewiedzieć? Jaki tam ze mnie astronom, co ja się znam? Wszystko odwołam, do wszyst-kiego się przyznam.Powiem, co każą. Aha rozpromienił się Szarlej. Trafiłem więc! Zderzyła się astronomia z teo-logią? I postraszyli?901 Jak to? zdziwił się Reynevan. Astronomia jest nauką ścisłą.Co więc mado niej teologia? Dwa a dwa jest zawsze cztery. I mnie się tak zdawało przerwał ponuro Koppirnig. Ale rzeczywistość jestinna. Nie rozumiem. Reinmarze, Reinmarze uśmiechnął się z politowaniem Szarlej. Naiwnyśjak dziecię.Sumowanie dwóch i dwóch nie przeczy Pismu, czego nie da się powiedziećo obrotach ciał niebieskich.Nie można dowodzić, że Ziemia kręci się wokół nierucho-mego Słońca, gdy w Piśmie napisane jest, że Jozue kazał Słońcu stanąć w miejscu.Słońcu.Nie Ziemi.Dlatego. Dlatego przerwał jeszcze bardziej ponuro wolny mularz trza się rychto-wać instynktem samozachowawczym.Względem niebios astrolabium i luneta mogą sięmylić, Biblia jest nieomylna.Niebiosa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]