[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do głębi ujęta usiadła obok niego na kanapie, policzek oparła na dłoni i o wszystkim, co jąobchodziło, mówić zaczęła.Rada może była, że znalazła w krewnym współczującego jejpowiernika.Opowiadała mu, jak przed laty dwunastu, we cztery lata po swoim wyjściu za mąż,spostrzegłszy, że w Olszynce wszystko szło bez żadnego ładu i dozoru i że wcale bliska groziłaim ruina, wzięła się sama do gospodarstwa i interesów.Dla kobiety była to rzecz niezwykła, alenie święci garnki lepią.Uczyła się u sąsiadów i sąsiadek, szczególniej u Korczyńskiego i Marty;z każdym rokiem przybywało jej energii i umiejętności, i jakoś to poszło i idzie, wcale dobrzenawet idzie, tylko z wychowaniem dzieci bieda. Pięcioro mówiła pomyśl tylko, kuzynie, na tym kawałku ziemi, który około tysiąca rublidochodu przynosi.Trzebaż to wykarmić, ubrać i czegokolwiek nauczyć!*A d v i e n n e c e q u e p o u r r a (franc.) niech się dzieje, co chce.104O edukacji córek już i nie marzyła.Sama je nauczyła, czego mogła, a zresztą niech dobrymigospodyniami będą! Ale synów kształcić pragnęła i do szkół ich oddała marząc sobie, że jeden znich gospodarzem na Olszynce zostanie, a drugi w świat z zawodem jakim pójdzie.Ale szkołydrogo kosztują.Czasem sobie włosy z głowy wydziera przemyśliwając, czym i jak za nichzapłaci.Dotąd znajdowała zródła i środki, ale nie jest pewną, czy tak do końca będzie.Ladaniepowodzenie, lada klęska w gospodarstwie, a jej najdroższe nadzieje przepadną! Tymczasemrobi, co może, i gdyby tylko Bolek większej ochoty do nauki nabrał, a Staś tak często niechorował.Ot, jaka bieda! jeden zdrów, ale nie bardzo zdolny, drugi zdolny i chętny, ale słabegozdrowia.Wszystko to opowiadała z policzkiem na dłoni opartym i gęsto, gęsto w tej chwili drobnymizmarszczkami okrytym czołem.Końce jej ładnych ust opuszczały się czasem w dół, rzucając nadolną część twarzy dwie głębokie bruzdy. Ile ty lat masz, kuzynko? zapytał wpatrujący się w nią ciągle Różyc. Trzydzieści cztery z niejakim zdziwieniem odpowiedziała. Czy wiesz o tym, że kobiety w twoim wieku i tak, jak ty, urodzone używają jeszcze życia naswoją rękę, błyszczą w świecie, łowią w locie różowe godziny wesołości i szczęścia?.Niedbale skinęła ręką. Mniejsza o to! Inne ja rzeczy mam na głowie.I dalej jeszcze opowiadałaby o swoich biedach i nadziejach, gdyby Różyc jej nie przerwał.Powoli, z przestankami, bo znużenie ogarniać go już zaczynało, mówić jej zaczął o zupełnejswej niezdatności do osobistego zarządzania Wołowszczyzną, o tym, że niepodobna mu w tychstronach osiedlać się stale, że pragnie i potrzebuje koniecznie kogoś do zarządzania majątkamitymi i chciałby, aby tym kimś był mąż jej, Bolesław Kirło.Układ ten mówił byłbykorzystnym dla stron obu.Wołowszczyzna pod zarządem życzliwego krewnego zaczęłabyprosperować i większe dawać dochody; krewny zaś otrzymywałby za swą pracę wynagrodzenie,które by znakomicie podniosło dobrobyt jego rodziny: trzy tysiące rocznej pensji, tantiema odzwiększających się dochodów i inne różne zyski, które teraz leni się przypominać sobie iwyliczać. Jeżeli nic przeciwko układowi temu nie masz, droga kuzynko, pomów o nim ze swoimmężem.Niech przygotuje kontrakt, umowę czy tam coś podobnego i przywiezie mi dopodpisania.Za parę miesięcy będzie mógł przyjąć rządy majątków od terazniejszego rządcy,który stał się zupełnie już niemożliwym.Kirłowa słuchała z uwagą, potem dość długo milczała i myślała.Widać było, że perspektywaprzedstawiona jej przez krewnego uśmiechała się do niej prawie rajskim powabem.Odpocząćnieco po kilkunastoletniej ciężkiej pracy, gospodarstwo w Olszynce ulepszyć, synom imłodszym córkom staranne wychowanie zapewnić! Co za złote marzenie! Nic nad to na zieminie pragnęła.Ale po długim namyśle wyraz głębokiego smutku twarz jej pokrył.Głowąprzecząco wstrząsnęła. Dziękuję ci zaczęła z cicha dziękuję, dziękuję, ale to być nie może.Ja.ja nigdy niezgodzę się na to.Widziała, że patrzał na nią ze zdziwieniem, więc ze spuszczonymi powiekami, tak prędko,jakby pilno jej było pozbyć się tego przedmiotu rozmowy, ale zarazem z częstym wahaniem sięgłosu mówiła: Byłoby to dla nas wielkim szczęściem i rozumiem dobrze, że właśnie dlatego propozycję tęzrobiłeś.ale widzisz.dla ciebie nie wynikłoby z tego układu nic dobrego.Jest to ostatni jużtwój fundusz.trzeba, aby ktoś zajął się nim na dobre, a Boleś.mój mąż.gdzie tam! animyśleć o tym nie można!Nagle pochwyciła jego ręce i podniosła ku niemu wzrok pełen trwogi i prośby.105 Tylko zawołała nie myśl o nim nic złego.proszę cię, nie myśl o nim nic złego! Jawcale nie mówię, że jest on nieuczciwym czy coś podobnego.Wcale nie! Nic przecież złegonikomu nie zrobił, spytaj się wszystkich, a każdy ci powie, że nic złego nie zrobił i że to dobryczłowiek, poczciwy. Więc dlaczegóż? pytał Różyc. Dlaczego? Mój drogi kuzynie, każdy człowiek ma swoje wady, wiesz o tym dobrze.I on jema.Nie są to nawet wady, tylko przyzwyczajenia.Pracować nie lubi, bez towarzystwa irozrywek żyć nie może.Gdybyś wiedział wszystko: jak go wychowywali i jak pierwsząmłodość swoją przebył, sam byś przyznał, że są to tylko przyzwyczajenia.Ojciec jego, mającten tylko folwarczek, trzymał się wiecznie pańskich klamek, od komina do komina jezdził i synaz sobą woził.W szkołach trzy klasy tylko skończył i zaraz za skończonego obywatela uchodzićzaczął.Potem, kiedy ożenił się ze mną i moim posażkiem długi opłacił, ja sama starałam sięwyręczać go we wszystkim i kłopoty od niego usuwać.Tak już przywykł.ale z tymiprzyzwyczajeniami jakżeby on mógł tak wielkiej pracy podołać? Podjąłby się może, ale wiem,że nic by dobrego z tego nie wynikło.Nie chcę! Wolę już tak, jak jest! Proszę cię na wszystko,abyś jemu o tym projekcie nigdy nie wspominał i sam o nim nie myślał.Proszę.Różyc wpatrywał się w nią niby w ciekawe zjawisko. Moja droga zaczął ty kochasz tego człowieka?Spojrzała na niego ze zdumieniem. Jakże?. zaczęła. Poszłam za niego z miłości, nikt mię nie zmuszał, owszem, rodzicesprzeciwiali się, familia odradzała i paru innym dla niego odmówiłam.Czy ty, kuzynie,wyobrażasz sobie, że my, tak jak wy tam, na waszym wielkim świecie, dwadzieścia razy w życiukochać i przestawać kochać możemy? Dwieście razy! poprawił.Ale ona żartobliwej poprawki tej nie słysząc mówiła dalej : Nabiera się przecież przyjazni i przywiązania dla człowieka, z którym choć czas jakiśprzeżyło się szczęśliwie.Zresztą, dzieci!.Mój kuzynie, jeżeli ożenisz się kiedy i zostanieszojcem, zrozumiesz, jaki to węzeł! Z tym wszystkim nie chcesz, abym twemu mężowi powierzył. Nie! żywo zawołała nie chcę, stanowczo nie chcę; bo on by nie podołał i wyniknęłaby ztego szkoda dla twoich majątków.wiem o tym!Różyc wstał.Niejaka zdolność do sympatii i współczucia istnieć jeszcze musiała w tymapatycznym i chorym człowieku, bo wyraz, z jakim patrzył na krewną swą, był bardzopodobnym do wyrazu uwielbienia. Cóż robić? rzekł kiedy tego żadną już miarą nie chcesz.ale musisz przynajmniejpozwolić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]