[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po-witała krewnych wesołym oznajmieniem, że za godzinę najdalej będą oni jej i matce do ko-ścioła towarzyszyć. A gdzież babunia? zapytał Stanisław.Jakby w odpowiedz na to pytanie za zamkniętymi drzwiami przepierzenia dało się słyszećklapiące uderzanie jedną o drugą starych podeszew i chrypliwy głos wołający donośnie: Jezus, Maria! Boże, zmiłuj się Ty nad nami! Kto tam taki po kuchni łazi?Z kuchni zaś cienki głosik odkrzyknął: Do nóżek upadam! To ja, Ambrożowa! Panieneczka dobrodziczka dziś raniuteńko domnie przybiegła i na cały dzionek mię umówiła.Do miasteczka po sprawunki już zbiegałam iobiadek teraz gotować zaczynam.Wesoły nam dziś dzionek nastał! Pan Jezus Chrystus wżłóbku ubogieńki, maleńki nam się narodził.Zwiątek wesoleńkich, mileńkich winszuje!Stanisław do drzwi zamkniętych podszedł i uchylając je nieco zapytał: Czy można babuni dzień dobry powiedzieć? Zmierć! zginienie! choroba! nieszczęście! Niechże choć łachman jaki na siebie zarzucę! Ja go zarzucić pomogę! Zupełnie za przepierzeniem zniknął. Dzień dobry babuni! Zwiąt winszuję! Proszę mi dać tę spódnicę, bo jak ja ją trzepnę, tobędzie dopiero wytrzepana.trzask! trzask! Już czysta! A teraz kaftan trzepać? Nie trzeba!No, to dobrze! Ale garnirowanie u czepeczka zgniecione! Zaraz odchucham! Chu, chuu, chu-uu! Ot jak tiule powstają! już gładziuteńkie! Czy babunia już uczesana? Nie jeszcze! to proszęgrzebuszek dać.Niechże babunia pozwoli! A co? czy zle czeszę! Takie śliczne nioby będą zprzodu, a z tyłu warkoczyk splotę.Jaki u babuni jeszcze piękny czarniutki warkoczyk! Ot,już i nioby gotowe.Proszę w lusterko spojrzeć, jaka babunia w nich ładna!.Jak Boga ko-cham, aż pocałować chce się! Nie można! nic nie szkodzi! Ja jednak pocałuję.Ot, tak! ot,tak! po dawnemu.Z tym potokiem słów Stanisława łączył się drugi potok mruczenia, łajania, wymienianiawszystkich plag i klęsk tego świata, wychodzący z ust Szyszkowej, a do dwu tych nieustanniegadających za przepierzeniem głosów przyłączał się z kuchenki wychodzący trzeci, piskliwy igłupowaty: Oto mileńki, wesoleńki paniczyk! Daj Boże paniczykowi zdrowia, że tak swoją babuniękocha i pieści.Ot, i śmieje się nasza babunia.ot, i rozweseliła się biedulka, o wszystkichswoich zmartwieńkach zapomniawszy!Jadwiga i Aleksander uśmiechali się także i rozmawiali z cicha: Jaki Staś poczciwy, że mamę tak rozweselił! Od lat kilku nie śmiała się tak, jak teraz.Dziś w nocy obudziłam się parę razy i zawsze słyszałam, że nie spała i płakała.Aleksander niecierpliwy gest ręką uczynił. Oj, jak Boga kocham, dałbym ja Władkowi i Józiowi w skórę za takie postępowanie zmatką!.Jadwiga żywo mówić zaczęła:36 Dlaczego nie chciałeś jasno i wyraznie mówić, kiedy cię wczoraj kilka razy o nich za-pytywałam? Czy już tak zle jest z nimi? Mamy zapewne złymi wiadomościami gorzej jeszczegryzć nie trzeba, ale ja powinnam wiedzieć o wszystkim.Ginejko namyślał się chwilę; wyraz strapienia zasępił jego grube i ogorzałe czoło.Resztęherbaty ze szklanki wychylił, a gdy Jadwiga drugą nalewać zaczęła, szeptem i co chwilę naprzepierzenie oglądając się zaczął: Nic znowu tak osobliwego.są nawet ludzie, którzy przypisują Władkowi spryt nadzwy-czajny i bogactwo mu przepowiadają.Ale ja i za taki spryt, i za takie bogactwo bardzo dzię-kuję.Wolałbym ulice zamiatać, niż takim sposobem skarby zbierać. Z kilku waszych słów wczorajszych zrozumiałam, że został on pokątnym doradcą szepnęła Jadwiga. Najgorszego gatunku równie cicho odszepnął Ginejko; ciemnych i biednych ludzi ła-pie, namawia, oszukuje, po sądach ciąga, ze skóry obdziera.Chociaż to brat twój, Jadziu, alebyć nie może abyś nie wiedziała o tym, że od dzieciństwa był on zawsze egoistą i spekulan-tem.Matka przepadała za nim, wad też żadnych w nim nie widziała, ale dla ciebie, Jadziu,wszystko to chyba nie nowina?Milcząc i ze spuszczonymi oczami głową skinęła. Widzisz! Cóż więc dziwnego, że puścił się na złą drogę?.Toteż obaj ze Stasiem widy-wać się z nim przestaliśmy.Kiedy ty z matką w świat po zarobek wyjechałaś, on spotkawszynas głośno śmieje się i mówi: Wiesz, Oleś? baby mi, chwała Bogu, z karku zjechały! Mnieaż ręka zaświerzbiała, aby go w twarz palnąć, alem tego nie zrobił, bo na ulicy bijatykęwszczynać brzydko.Tylko, kiedy on rękę do mnie wyciągnął, ja swoją za plecy schowałem.,,Nie, braciszku, powiadam, moja ręka czarna i twarda; ale czysta, a z twojej, choć taka biała,garścią błoto zbierać można.Ja tobie już ani brat, ani swat, ani nawet znajomy.Adieu! Staśsłowo w słowo, tak jak ja.Rękę też za plecy założył i mówi: Biednych ludzi oszukujesz iobdzierasz, matkę i siostrę na cztery wiatry puściłeś.Ja tobie, tak samo jak Oleś, ani brat, aniswat, ani nawet znajomy.Adieu! Pokłoniliśmy się czapkami i poszliśmy w swoją stronę, aon poszedł w swoją.Od tego czasu nigdy nie widzieliśmy się z bliska, ale od ludzi słyszałem,że doskonale mu się powodzi i grosiwo zbiera.Teraz podobno w jakiś łajdacki interes wlazł,z którego mieć będzie, jak to powiadają, wóz albo przewóz.Jeżeli łajdactwa nie odkryją, gru-be pieniądze zarobi; jeżeli odkryją, w kryminał wlezie i żółtą łatę na plecy może dostanie.Otjak.Zarumienione czoło dłonią potarł i rozgniewanym, zgryzionym wzrokiem w szklankę zherbatą się wpatrzył. A Józio? po chwili ciężkiego milczenia spytała Jadwiga. Ten, jak wiesz, zawsze od Władka był lepszy, to jest lepsze serce miał, takim chytrymani chciwym, jak Władek, nie był.Ale to znowu pustak i hultaj.przy tym chłopiec śliczny,jakby go kto z najpiękniejszego obrazu zdjął.Do wojska poszedł dlatego, że mu w mundurzedo twarzy było.On, kiedy nie musztruje się, to w lustro patrzy, a kiedy w lustro nie patrzy, toz kolegami i dziewczętami hula.Może on nawet i ma dla was trochę serca, ale tyle o sobiesamym myśli, że o kimś innym pomyśleć czasu nie ma.Odkąd z pułkiem swoim gdzieś dale-ko wywędrował, nikt z nas o nim ani słyszał.Jednak mnie się zdaje, że Józio pewnie kiedy-kolwiek jeszcze odezwie się do was.pewnie odezwie się.bo co do Władka, to wątpię.chyba jeżeli wzbogaci się bardzo, to może i wam cokolwiek ze swego bogactwa rzuci. Tylko że ja pewno nie podejmę tego, co on mi rzuci! wyłkała więcej, niż wymówiłaJadwiga i wyprostowana, drżąca, z płaczem zapartym w piersi, a głową podniesioną, prze-mieniła się niby w płomień gniewu i dumy.Aleksander wziął jedną z rąk jej i zamknął ją całkiem w swoich dwu dużych, muskular-nych dłoniach.37 Dobrze, siostrzyczko, tak trzeba! Ja tak samo! Rzuconego nie podejmę za nic, a okołobrudnego, choćby to był brylant najdroższy, splunąwszy tylko przejdę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]