[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt nie odpowiedział.Drzwi zamknęły się cicho.Jedno ze wspomnień domu,pomyślałam przez sen.Drzwi znów się otwarły.Laurel powiedziała, wchodząc. Ojciecjedzie do wioski.Chcesz coś? Rois& Jej głos odpłynął.Otwarłam oczy.Pokój pachniał różami, bujnymi i ogrzanymi słońcem, w gorący, letni dzień.Laurel, zdryfującymi myślami, wydawała się wprawiona w trans, ale zdumiona, jakby nie potrafiłapowiedzieć, co ją zaskoczyło.W końcu się poruszyła, postawiła tacę z chlebem i zupą na łóżku.Powiedziałam sennie. To dom.Czasami to robi. Co? Przypomina inny zapach. Rois, znów nie masz sensu.Proszę.Zjedz to. Przypuśćmy, że mam. Dyskutowałam uparcie. Przypuśćmy, że jestem jedyną wtym domu, mającą, jakikolwiek sens.Przypuśćmy, że wszystko, co mówię to prawda iwszystko, co robię jest ważnym W porządku. Powiedziała. Będę przypuszczać.Corbet jest przeklęty, a ty próbujesz jakimiś, specyficznymi metodami uratować go.Co teraz? Nie potrafiłamodpowiedzieć, nie miałam jeszcze odpowiedzi.Odwróciła się, zobaczyłam, że jej ręce unosząsię, przyciskają się przelotnie do oczu. Tylko uważaj Rois.Tylko nie daj się skrzywdzić.Wykąpałam się po raz pierwszy od kilku dni, w wodzie zmiękczonej olejkami z rumianku iróży.Potem się ubrałam i wyczesałam włosy do sucha przed ogniem, przez cały czas myśląc oCorbecie, zastanawiając się, w którą stronę się teraz obrócić, co zrobić by mu pomóc, niewiedząc, co zrobić, żeby pomóc komukolwiek z nas wydostać się z kłopotów, w którezmierzaliśmy.Perrin nie pojawił się na kolacji, kolejne, chore zwierzę zatrzymało go w domu.Corbet przybył pózno.Przyniósł ze sobą wino.Nie z zajazdu, powiedział, ale z jakiegoś, innegomiejsca. Jakiego, innego miejsca? Zapytała Laurel, uśmiechając się. W zimie nie mażadnych, innych miejsc.Odwzajemnił jej uśmiech, ale nie odpowiedział.Nalał wina do trzech kielichów, któreprzyniosła Beda i podał jeden Laurel a drugi mojemu ojcu.Nasz ojciec skosztował.Jego brwipowędrowały w górę, nagle stał się liryczny. Jest wspaniałe smakuje jak zapach świeżo skoszonego siana. Wziął kolejny łyk.O wczesnym poranku, mokrego od rosy. Nie smakuje jak siano. Zaśmiała się Laurel. To smakuje jak pierwszy w roku kęsbrzoskwini, ciepłej od słońca i tak dojrzałej, że spada ci z gałęzi do ręki, gdy jej dotkniesz.Corbet uniósł trzeci kielich do ust. Złociste jabłka. Powiedział. I orzechy laskowe. Spojrzał na mnie Rois zapomniałem.Przyniosłem ci to, o co prosiłaś. Obrócił się,gdy obserwowaliśmy zdumieni.Sięgnął do kieszeni swojego płaszcza i wyciągnął srebrnykielich.Uśmiechnęłam się lekko a potem zobaczyłam jego oczy, nie zabawiał chorego dziecka.Laurel wykrzyknęła nad kielichem.Róże wiły się spiralą wokół jego nóżki, rozlewały się pobokach, ciągnęły się po jego krawędzi.Nasz ojciec uśmiechnął się radośnie do Corbeta,zadowolony również z siebie za poproszenie go by przyszedł.Wpatrywałam się w puchar, gdyCorbet nalał wina, czując jak serce zaczyna bić mi w gardle.Wino w blasku świecy było takbladozłote, że wyglądało jak woda.Podał mi kielich.Poczułam zapach róż i mokrego kamienia.Na dnie kielicha odbiciepłomienia świecy w kinkiecie nad moim ramieniem, zmieniło się w krwistoczerwoną różę. Wypij. Powiedział.Spojrzałam mu w oczy.Wydawały się bardziej zimne i odleglejszeniż gwiazdy.Uniosłam puchar do warg i piłam.Rozdział 13Zobaczyłam świat oczami Corbeta.Nasze solidne ściany pokruszyły się, ukazały kamień pod strzaskanym gipsem i noc, gdziekamień wypadł.Wiatry, ciemne i pozbawione twarzy, wlatywały i wylatywały niespokojnieprzez dziury w dachu, między opadającymi krokwiami.Beda i mój ojciec byli cienistymipostaciami, dużymi, niewyraznymi, z rozmytymi głosami, gestami szarpanymi i gwałtownymijak gesty straszydeł.Ogień trzepotał gorączkowo w ciemnościach, dając mało ciepła i jeszczemniej światła, nawet, gdy cień z płonącą fajką wstał ze śmiechem, który wydawał się falowaćw powietrzu, odbijając się echem i włożył polano w płomienie.Tylko Laurel wydawała sięniezmieniona, świecąca postać.Zwiatło trafiało do niej i przylegało, obramowało jej spokojneruchy.Jej głos doleciał wyraznie przez zbłąkane wichry, nieustanny przepływ suchych,niewidzialnych liści, pędzących po płytach podłogi, w głąb wszystkich, naszych,pokrzywionych, meandrujących korytarzy.Nie widziałam siebie jego oczami.Ale zobaczyłam jego twarz, bladą jak księżyc, jak gdybysłońce nigdy jej nie dotknęło.Miny kształtowały ją z każdym dotknięciem wiatru.Pokoleniawyglądały z jego oczu.Teraz miał niebezpieczny uśmiech swojego dziadka, teraz bezradnąfurię swojego ojca, teraz jego własne przerażenie dotknęło jego oczu, albo jego desperackapotrzeba jednej, czystej, jasnej postaci w jego świecie.A potem spojrzy na mnie i jego twarzznów się zmieni, piękna i bezlitosna, kusząca mnie i ostrzegająca bym trzymała się z daleka.Wiatr pociągnął moje spódnice, gdy usiedliśmy przy stole.Jak on, podążałam za spokojnymprzewodnictwem Laurel i odsunęłam moje krzesło, chociaż jedna listewka w siedzeniu wypadłai zaskrobała po podłodze, gdy usiadłam.Pozbawiona twarzy Beda, z czapką jak falbankowygrzyb na czubku jej głowy, wniosła coś na srebrnej tacy.Wydawało się, że to liście albo zwiędłepłatki, wylewały się z jej chochli do naszych misek.W odrętwieniu obserwowałam Laurel.Uniosła łyżkę i jadła, tak samo zrobił nasz ojciec, rozciągając suche, rozpadające się w drzazgidrewno by zanurzyć je w swojej misce. Co to jest? Westchnęłam do Corbeta. Czym jest to miejsce? Czy to tutaj żyjesz?Odpowiedziały mi jego oczy.Nagły wiatr powiał z ostrym, niebezpiecznym głosem, jegotwarz się zmieniła, zrobiła się napięta, nawiedzona. Nie jecie. Powiedziała Laurel w innym świecie. Rois.Corbet. Jedzcie. Ponaglił nasz ojciec. To najlepsze danie Bedy: zupa ziemniaczanocebulowa.Rois, przez ostatnie dni ledwie skubnęłaś kęs.Uniosłam moją łyżkę, była zmatowiała i tak zużyta, że srebro rozdzieliło się na włókna jakpajęczyna. Czy to miejsce, gdzie odpowiesz na pytania?Nie odpowiedział.Jego twarz znów się zmieniła, gdy postać podeszła by stanąć za jegokrzesłem.Znałam tę twarz, choć nigdy wcześniej nie widziałam jej tak wyraznie: ta oświetlonaksiężycem skóra, te oczy, zwodniczo płonące błękitem gwiazd.Jej czarne jak północ włosymieszały się z wiatrami, unosiły się wszędzie, połyskując jak od gwiazd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]