[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczepiłeś niewinnego chłopaka, sługę możnego pana polskiego, ktory citego płazem nie puści.Ja przeciwko tobie sam świadczyć będę.pierwszyś go kułakiem ude-rzył.chciałeś odrzeć lub kłótnię wykupnem skończyć, ale złamanego denara nie wezmiesz, aja cię osadzę w więzieniu, ja, ja, jakem Jacopo Nani, hę! słyszysz!Poparł tę mowę, jak przystało obyczajem włoskim ogromnymi ruchami rąk żylastych, a wkońcu tak się pięścią w piersi grzmotnął, że mu się aż okulary zsuwać poczęły, niebezpieczniezjeżdżając, poprawił je wszakże szybko i miał tę pociechę, że wysiłek nie został bez skutków,bo drab, mrucząc, wszył się w tłum, a ciżba powoli rozpływać się poczęła.Dopiero Jacopo Nani zwrócił się do węgrzynka z uśmiechem. To twoje szczęście, chłopcze rzekł że się ta awantura stała przed sklepem moim, bo-byś z niej cało nie wyszedł i alboby cię odarto, albo zbito.Gadajże mi teraz, skąd wy tutaj! A! mój dobrodzieju! odparł węgrzynek zmieszany gęby nie otworzę, dopóki się niedowiem, jakim sposobem wy po polsku umiecie, toć.to.Szewc siadł powoli na stołku, ręce opuścił i zza okularów spojrzał na chłopaka z uczuciem;w oczerwienionych powiekach kręciła mu się łza.głos miał też drżący. Hej! hej! zawołał dziwno się wam zdało naszą mowę posłyszeć z takiego rozbitegojak ja garnka.ależ i mnie, i mnie, com jej tyle lat nie słyszał.mało serce nie pękło.Szewc otarł czoło i oczy. Toście wy też z Polski? spytał węgrzynek.37 A juścić! odpowiedział szewc alem nie od dziś wywędrował, a wypchnęło mnie nie-szczęście.Z którychże wy stron? Od Poznania. A jam od Krakowa, moje dziecko.od tego starego dziaduszka naszego, nad którymWawel na straży stoi, kędy mogiły Wandy i Krakusa.Jużem ja tu lat dwadzieścia na tychWłochach i mowęm zmienił, i wrósłem tu, i nawykłem, a gdy zasnę, to mi się śni hejnał zMariackiej wieży i śpiewa w duszy.aż płaczę.Oj! nie daj Boże włóczyć się po obcych icudze wycierać kąty.Maciek stał i słuchał, i jemu to znowu jakby snem się zdawało.byłby się też zasłuchałmoże nie wiedzieć dopóki, gdyby nie przypomniał, że pan od stołu powrócić może i jego, iklucza nie znalezć.Przyznał się tedy zaraz panu Jakubowi, który, z kołka wziąwszy starą wytartą aksamitną,spłowiałą kurtę, rzekł: choćbyś i trafił do Malty , ja cię na Riwę przeprowadzę, aby znowu nie opadli te zbó-je.a pilnuj się mi, chłopcze, i sam nie chodz, bo cię tu co złego spotka.Domawiał tych wyrazów szewc, gdy przez drzwi z głębi wyjrzała kobieca główka.Wę-grzynkowi się w oczach zaćmiło, taka była piękna.Nic nie widział, ino parę czarnych zrenicogromnych i śmiejące się białymi zębami usta, ale te ząbki go od razu za serce pochwyciły.Szewc, jak tylko spostrzegł ciekawą, tupnął nogą i począł łajać po włosku. A nie pójdziesz ty mi precz! szatanie ty jakiś! a czego to tu wyglądasz? a co tu ciekawe-go? schowaj ty mi się zaraz, a prędko, bo kułakiem napędzę.Maćkowi serce mdlało, a wpatrzył się w nią i ona w niego tak, że Jacopo nierychło potrafiłprzepędzić niebożątko. O mój dobrodzieju! krzyknął Maciek, gdy znikła a cóż to za śliczne dziewczątko, acóż to za malowana twarz.Szewc milczał niby głuchy.Niestety! była to córka jego Marietta, o którą w ciągłym był i tak niepokoju.Przybyło mukłopotu.Czuł, że to spotkanie bez kozery nie będzie. Co ty tam po kątach patrzysz zawołał co ci tam po dziewczętach, hę? jeszcześ wąsanie dostał; ot zabieraj się ze mną. Ale proszęż pana majstra, kto to taki? nalegał Maciek. Kto? odparł szewc, podnosząc na niego oczy królewna neapolitańska.a teraz chodz!I wyciągnął go na ulicę milczący, a odprowadziwszy do placyku, chciał porzucić. Mójże zbawco kochany wstrzymując go i całując w ramię, rzekł Maciek ja was niepuszczę, żebyśmy się nie widzieli.Toć i wam miło być musi swoich zobaczyć? Jeszcze my się spotkamy chmurno odpowiedział szewc ale ty mi na Mercerie się niewłócz, bo cię diabli wezmą.I odszedł.Maciek spuściwszy uszy po cichu, jak zmyty, wrócił do Malty.Szczęściem, żetu nie postrzeżono jego wycieczki, bo Konrad, poszedłszy do stołu, jeszcze był nazad niewrócił.A były powody ważne, dla których się tak opóznił.Ci sami goście, co dnia pierwszego zebrani byli w pokoju, gdy Gran Ladrone wprowadziłeccellenzę, jedna im tylko nowa przybyła postać, nieobojętna zdaje się dla signory Zenobii,chociaż ona go niby nie znała, a on na nią ani patrzał.Udawanie jednak tak było po obojguwidocznym, że tylko cavaliere Gerardi mógł się na nim nie poznać.Przybysz był bardzo pięk-nym mężczyzną, lat zaledwie trzydziestu, strojnym wytwornie i jak ze stroju wnosić byłomożna wielkim panem lub wielkim w odegrywaniu państwa artystą.38Zanaro po cichu szepnął Konradowi, iż dostojny gość jest principe Alessandro di Ponte-Vecchio, krewnym papieża nieboszczyka, bogatym Rzymianinem, jadącym z ważną misją nadwór cesarski, o czym wszakże najgłębsze milczenie zachować wypadało.Principe tą razą posiadł Polaka i znalazł się po drugiej stronie signory Zenobii, która, wciążod niego głowę odwracając, tego dnia z szczególną uprzejmością rozmawiała z cavaleremGerardi.Za to przy Konradzie znalazła się Magdalena Zanaro ze swoim filuternym śmiesz-kiem, którym obdzielała doktora Niemca, Polaka, a rada była obdarzyć i principe, ale principepatrzał dziwnie jakoś wciąż w sufit, choć sufit nie był złocony i malowany jak w Pałacu Do-żów.Zanaro też tego dnia z osobliwszą pieczołowitością zajmował się cavalerem Gerardi itraktował go eccellenzą za każdą łyżką.Signora Zanaro miała tego dnia minę poważną kobiety bardzo przyzwoitej, a zmuszonejwiedzieć o intrydze, której jej domyślać się nie wypadało.Mówiła o rzeczach obojętnych, oosychaniu Canal Grande, o Bucentaurze, o bliskim święcie Bożego Ciała i jego wspaniało-ściach.Principe di Ponte-Vecchio był zadumany i obojętny.Ledwie skończyli brodo, na którego pochwały wysilił się sam gospodarz, bo w istocie onsam tylko mógł je chwalić, Magdalenka pochyliła się ku Konradowi i szepnęła: Nie byliście na Lido? Ja? dotąd nie. Czekają was tam z rybą zaczęła się śmiać ciocia Anunziata.Konrad się zarumienił. Kapitan Zeno! dodało dziewczę. Szczerzem im obowiązany. I nikt więcej! zawołała Magdzia. A! rzekł Konrad. Tak! tak! ktoś trzeci to się może na was gniewa. Na mnie? spytał Lippi za co? Ja to tam tego nie wiem szepnęła dziewczyna.I zamilkli, a po chwili znowu Magdusia się ozwała: Widziałam śliczny różaniec. O! niepiękny przerwał Konrad, pomięszany. Jakże wiecie, kiedyście wy go widzieć jeszcze nie mogli? odparła żywo Magdalenka,zaczynając się śmiać. Mylicie się, mylicie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]