[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Andolini oprzytomniał i zerwał się z ziemi.Jedna rę-ka zwisała mu bezwładnie, złamana i bezużyteczna, ale usiłował wycelować broń,którą trzymał w drugiej.Najpierw zobaczył Eddiego, Eddiego-ćpuna, Eddiego, który w jakiś sposóbsprowadził go tutaj.Szczeniak stał nagi jak niemowlę, dygocząc i kuląc się w lo-dowatych podmuchach wiatru.No, cóż, Jack może tu umrze, ale przynajmniejbędzie miał tę przyjemność, że zabierze ze sobą Pieprzonego Eddiego Deana.105Andolini uniósł broń.Mała cobra wydawała się ważyć teraz ze dwadzieściafuntów, ale udało mu się wycelować.* * * Lepiej żeby nie był to znowu niewypał pomyślał ponuro Roland i po-nownie odciągnął kciukiem kurek.Przez wrzask mew usłyszał cichy szczęk obra-cającego się, naoliwionego bębenka.* * *To nie był niewypał.* * *Rewolwerowiec nie celował w głowę Andoliniego, ale w broń, którą gang-ster trzymał w dłoni.Roland nie wiedział, czy ten człowiek będzie im jeszczepotrzebny, ale kto wie.Był ważny dla Balazara, a ponieważ ten okazał się takniebezpieczny, jak Roland przypuszczał, lepiej zachować ostrożność.Strzał był celny, w czym nie było niczego niezwykłego, natomiast dziwne byłoto, co stało się z bronią Andoliniego i nim samym.Roland widział już kiedyś cośtakiego, ale tylko dwa razy przez te wszystkie lata, kiedy oglądał strzelających dosiebie ludzi. Miałeś pecha, człowieku pomyślał rewolwerowiec, patrząc na Andolinie-go, który zataczając się, z wrzaskiem pobiegł ku plaży.Krew zalała mu koszulęi spodnie.Brakowało mu połowy tej dłoni, w której uprzednio trzymał colta.Brońzmieniła się w pogięty kawałek metalu, leżący na piasku.Eddie gapił się na niego, oszołomiony.Jack Andolini już nikogo nie zwiedzietą swoją twarzą jaskiniowca, gdyż teraz nie miał twarzy; to co dotychczas nią było,zmieniło się w krwawą plamę poszarpanego mięsa z czarną dziura wrzeszczącychust. Mój Boże, co się stało? Widocznie moja kula trafiła w bębenek jego rewolweru w tej samej chwili,106gdy pociągał za spust wyjaśnił rewolwerowiec.Mówił beznamiętnym tonem,jak profesor wygłaszający wykład z balistyki dla słuchaczy akademii policyjnej - w wyniku tego nastąpiła eksplozja, która rozerwała jego broń.Myślę, żewybuchł nie jeden, ale dwa lub trzy naboje. Zastrzel go powiedział Eddie.Trząsł się jeszcze bardziej i teraz niepowodował tego tylko nocny chłód, zimny wiatr i brak ubrania. Zabij go.Skróćjego męki, na miłość. Za pózno odparł Roland z lodowatym spokojem, który zmroził Eddiegodo kości.Eddie odwrócił głowę; nie mógł uniknąć widoku homarokoszmarów, które do-padły nóg Andoliniego i odcięły półbuty od Gucciego oczywiście z tkwiącymiw nich stopami.Wrzeszcząc i rozpaczliwie wymachując rękami, Andolini runąłna piach.Homarokoszmary pokryły go wygłodniałą falą, zadając niespokojne py-tania i pożerając żywcem. To-to-tak? Tu-tu-tum? Ta-ta-tam? Ty-ty-tyk? Jezu jęknął Eddie. Co teraz zrobimy? Wezmiesz dokładnie tyle ( diabelskiego proszku powiedział rewol-werowiec; kokainy usłyszał Eddie), ile obiecałeś temu Balazarowi rzekłRoland. Nie mniej, nie więcej.I wrócimy. Spojrzał uważnie na Eddiego.Tylko że tym razem muszę tam pójść z tobą.W moim ciele. Jezu Chryste mruknął Eddie. Możesz to zrobić? I natychmiastsam sobie odpowiedział: Pewnie, że tak.Tylko dlaczego? Dlatego, że sam sobie nie poradzisz odparł Roland. Podejdz tu.Eddie obejrzał się na drgającą stertę uzbrojonych w szczypce stworów.Nigdynie lubił Jacka Andoliniego, a mimo to żołądek podjechał mu do gardła. Podejdz tu! powtórzył niecierpliwie Roland. Mamy mało czasu i nie-zbyt mi się podoba to, co mnie teraz czeka.Jeszcze nigdy nie robiłem czegoś ta-kiego.I nigdy nie sądziłem, że będę musiał. Wykrzywił usta w gorzkim uśmie-chu. Zaczynam się przyzwyczajać do robienia takich rzeczy.Eddie powoli podchodził do chudego mężczyzny, na coraz bardziej miękkichnogach.W półmroku tego obcego świata blada twarz rewolwerowca była prawiebiała. Kim ty jesteś, Rolandzie? pomyślał. Czym jesteś? A ten żar, jaki odciebie bucha czy to tylko gorączka? A może jakiś rodzaj szaleństwa? Myślę,że po trosze jedno i drugie.Boże, jak potrzebował działki.Więcej: zasłużył na działkę. Czego nigdy jeszcze nie robiłeś? zapytał. O czym ty mówisz? Wez go rzekł Roland i pokazał staromodny rewolwer, który wisiał najego prawym biodrze.Nie wskazał go, gdyż w miejscu wskazującego palca miałtylko nieforemny, zakrwawiony gałgan. Mnie się nie przyda.Nie teraz, a możejuż nigdy. Ja. Eddie przełknął ślinę. Nie chcę go dotykać.107 Ja też nie odparł dziwnie łagodnie rewolwerowiec ale obawiam się,że obaj nie mamy wyboru.Będzie strzelanina. Na pewno? Tak. Rewolwerowiec spojrzał w oczy Eddiemu. Myślę, że to będziezażarta walka.* * *Balazar niepokoił się coraz bardziej.Za długo.Siedzieli tam zbyt długo i byłoza cicho.W oddali, może przecznicę dalej, usłyszał podniesione głosy, a potemkilka odgłosów, które mogły być trzaskiem petard.Tylko że siedząc w takiminteresie, jaki prowadził Balazar, petardy nie były pierwszą rzeczą, jaka człowie-kowi przychodzi na myśl.Krzyk.Czy to był krzyk? Nieważne.Cokolwiek się dzieje przecznicę dalej, nie ma nic wspólnego z to-bą.Trzęsiesz się jak stara baba.Mimo wszystko.zle to wyglądało.Bardzo zle. Jack? zawołał w kierunku zamkniętych drzwi łazienki.%7ładnej odpowiedzi.Balazar otworzył lewą górną szufladę biurka i wyjął broń.Nie był to colt co-bra, dostatecznie mały, aby można go nosić w kaburze na pasku, ale magnum 357. Cimi! krzyknął. Jesteś mi potrzebny!Zamknął szufladę.Wieża z kart rozsypała się z cichym, przeciągłym wes-tchnieniem, lecz Balazar nawet tego nie zauważył. Cimi Dretto wypełnił drzwiswoim dwustupięćdziesięciofuntowym cielskiem.Zobaczył, że Szef wyjmujebroń z szuflady, więc natychmiast wyjął swoją spod wełnianej marynarki w takjaskrawą kratę, że każdemu, kto nieopatrznie za długo by się jej przyglądał, za-kręciłoby się w głowie. Chcę tu mieć Claudia i Tricksa powiedział. Zciągnij ich natychmiast.Ten mały coś szykuje. Mamy problem rzekł Cimi.Balazar błyskawicznie oderwał wzrok od drzwi łazienki. Och, mam ich już aż za dużo warknął. Na czym on polega, Cimi? Cimi oblizał spierzchnięte wargi.Nie lubił przekazywać złych wieści Szefo-wi, nawet gdy ten był w dobrym humorze, a teraz. Cóż zaczął i znów zwilżył wargi. No, więc. Może byś się, kurwa, pospieszył?! wrzasnął Balazar.108* * *Zrobione z sandałowego drewna okładziny kolby rewolweru były tak gładkie,że chwyciwszy broń, Eddie o mało nie upuścił jej sobie na nogi.Była tak wielka,że wyglądała na prehistoryczną i do tego stopnia ciężką, że wiedział, iż będziemusiał trzymać ją oburącz. A odrzut pewnie wbije mnie w najbliższą ścianę.Je-śli ten grat w ogóle wystrzeli. Mimo to podświadomie chciał trzymać tę broń,reagując na jej oczywiste przeznaczenie, wyczuwając jej mroczną i krwawą hi-storię, pragnąc być jej częścią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]