[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przyjaciele - powiedział - chodźmy!Ruszył w stronę drzwi, nie oglądając się, żeby sprawdzić, czy ktoś podąża za nim.Stary rabin wyskoczył z łóżka, zapiął pas i porwał swoją laskę.- Idę z tobą, moje dziecko - zawołał i pierwszy ruszył w stronę drzwi.Stara Salome przestała prząść i podniosła się z miejsca.Odłożyła kądziel na bok i oznajmiła:- Ja też idę: Zebedeuszu, zostawiam ci klucze.Żegnaj! - Odpięła klucze, które miała przymocowane przy pasie i oddała je mężowi.Potem owinęła się szczelnie chustą, rozejrzała po domu i pożegnała go skinieniem głowy.W piersiach poczuła nagle serce dwudziestoletniej dziewczyny.Magdalena także wstała, milcząca i szczęśliwa.Poruszeni uczniowie podnieśli się i popatrzyli po sobie.- Dokąd idziemy? - zapytał Tomasz, wsadzając swój róg za pas.- W środku nocy? Po co ten pośpiech? Nie możemy zaczekać do jutra? - spytał Nataniel, zerkając z wyrzutem na Piotra.Ale Jezus długimi krokami przemierzył już podwórze i skierował się na południe.ROZDZIAŁ XXVŚwiat zadrżał w posadach, bo zadrżało serce człowiecze, zgniecione pod kamieniami zwanymi Jerozolimą, pod przepowiedniami, słowami o Powtórnym Przyjściu, anatemami; faryzeuszami i saduceuszami, pod sytymi bogaczami i głodnymi biedakami, pod Bogiem Jahwe, z którego brody i wąsów od wieków spływała w otchłań krew rodzaju ludzkiego.Nieważne gdzie go dotknąć, Bóg podnosił krzyk.Jeśli powiedzieć mu dobre słowo, wołał: “Chcę mięsa!" i groził pięścią.A jeśli zaś złożyć mu w ofierze baranka lub syna pierworodnego, wołał: “Nie chcę mięsa! Serca rozdzierajcie, nie szaty! Ciało przemieńcie w ducha, a ducha w modlitwę i rzućcie ją na wiatr!"Serce człowiecze było przygniecione sześćset trzynastoma przykazaniami Prawa Hebrajskiego i tysiącami przykazań niepisanych - a jednak nie drgnęło.Księga Rodzaju, Księga Liczb, Księga Sędziów, Księgi Królewskie - nic nie pomogło.A potem nagle i nieoczekiwanie powiał lekki wiatr - ziemski, nie niebiański - i zadrżały wszystkie jego komory.Natychmiast sędziowie, królowie, proroctwa, anatemy, faryzeusze, saduceusze i kamienie zwane Jeruzalem - wszystko zaczęło pękać, sypać się i walić w gruzy - najpierw w sercach, potem w myślach, a wreszcie i na samej ziemi.Wyniosły Jahwe raz jeszcze przypasał skórzany fartuch rzemieślnika, raz jeszcze pochwycił poziomicę i miarę, zstąpił na ziemię i osobiście pomógł ludziom zniszczyć przeszłość i zbudować przyszłość.Ale przede wszystkim rozpoczął budowę świątyni żydowskiej w Jerozolimie.Codziennie Jezus stawał na poplamionym krwią chodniku.Patrzył na przeładowaną świątynię i czuł, że serce mu wali, jak gdyby chciało rozwalić jej ściany.A jednak stała, lśniąc w słońcu jak złotorogi, strojny w wieńce byk.Ściany aż po dach wyłożone były białym marmurem w niebieskie żyłki.Zdawało się, że świątynia żegluje po wzburzonym oceanie.Miała trzy piętra: pierwsze, największe, przeznaczone było dla bałwochwalców, drugie dla ludu Izraela, a najwyższe dla dwudziestu tysięcy lewitów, którzy sprzątali i czyścili jej wnętrze, zapalali i gasili lampy.Siedem rodzajów kadzidła paliło się dniem i nocą.Nad świątynią unosił się dym tak gęsty, że kichały wszystkie kozy w promieniu siedmiu mil.Skromna arka zawierająca Prawo Mojżesza, arka przodków, którą wędrujący praojcowie przenieśli przez pustynię, stała na szczycie Syjonu.Zapuściła korzenie, wypuściła pędy, przystroiła się w drewno cyprysowe, marmur i złoto - i stała się świątynią.Dziki pustynny Bóg początkowo nie chciał zamieszkać w budynku, ale tak bardzo polubił woń drewna cyprysowego i kadzidła, smak mordowanych zwierząt, że któregoś dnia przekroczył próg świątyni.Minęły dwa miesiące odkąd Jezus przybył do Kafarnaum.Codziennie przyglądał się świątyni i codziennie zdawało mu się, że widzi ją pierwszy raz, jak gdyby co rano spodziewał się, że budynek rozpadł się nocą i będzie można go zdeptać.Nie chciał dłużej patrzeć na świątynię; już się jej nie lękał.Zniszczył ją w swoim sercu.Któregoś dnia, gdy stary rabin zapytał, dlaczego nie wchodzi do środka, żeby się pomodlić, Jezus potrząsnął głową i powiedział:- Latami krążyłem wokół świątyni, a teraz ona krąży wokół mnie.- Jezusie, to chełpliwe słowa - ostrzegł go rabin, opuszczając sędziwą głowę na pierś.- Nie boisz się?- Gdy mówię “ja" - odparł Jezus - nie mówię o tym ciele, które jest tylko prochem.Nie mówię o synu Marii, bo i on jest prochem - z maleńką iskierką ognia.Gdy słowo “ja" pada z moich ust, mówię o Bogu.- To jeszcze gorsze bluźnierstwo! - zawołał, rabin, zasłaniając twarz.- Nie zapominaj że jestem Świętym Bluźniercą - zaśmiał się Jezus.Pewnego dnia rozgniewał się, widząc, jak uczniowie stoją przed imponującym budynkiem i otwierają usta z podziwu.- Zdumiewa was ta świątynia, prawda? - rzucił z przekąsem.- Ile lat ją budowano? Dwadzieścia? A ilu robotników? Dziesięć tysięcy? Zniszczę ją w trzy dni.Przypatrzcie się dobrze, bo to ostatni raz.Pożegnajcie się z nią, bo nie ostanie się kamień na kamieniu!Uczniowie cofnęli się z przerażeniem.Czy Nauczyciel oszalał?Ostatnio stał się dziwnie gwałtowny i uparty.Wiały nad nim niezwykłe, niepewne wiatry.Czasami jego twarz lśniła jak wschodzące słońce i wszystko wokół niego budziło się do życia; to znów spoglądał ponuro, z rozpaczą w oczach.- Nie żal ci, Rabbi? - spytał odważnie Jan.- Czego?- Świątyni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]