[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem była kolacja i po kolacji na ogół rozmawialiśmy przez chwilę.Czasami witała mnie chętnie, zazwyczaj domagała się spaceru w zewnętrznej piwnicy.Czasami pozbywała się mnie zaraz po kolacji.Fotografowałem ją, kiedy tylko mi na to pozwoliła.Ona też zrobiła mi kilka zdjęć.Sfotografowałem ją w wielu pozach, przyzwoitych oczywiście.Chciałem, żeby ubrała się w specjalne rzeczy, ale było mi głupio prosić ją o to.„Nie rozumiem, po co ci te wszystkie zdjęcia - mówiła zawsze.- Widujesz mnie codziennie”.Tak że naprawdę nic się nie działo.Były po prostu te wszystkie wieczory, kiedy siedzieliśmy razem i wydawało się niemożliwe, że to miałoby się kiedykolwiek skończyć.Jak byśmy byli jedyną parą na świecie.Nikt nigdy nie zrozumie, jacy byliśmy szczęśliwi, to znaczy ja byłem szczęśliwy, ale chwilami miałem wrażenie, że gdyby tylko się nad tym zastanowiła, też doszłaby do takiego wniosku, bez względu na to, co wygadywała.Mógłbym przesiedzieć całą noc, po prostu patrząc na nią, obserwując kształt jej głowy i sposób, w jaki rozsypywały się jej włosy, układające się w szczególną, tak pełną wdzięku krzywiznę, niby ogon jaskółki.Przypominały welon lub obłok, leżały luźno i nieporządnie na jej ramionach jak jedwabne nitki, a wyglądały tak cudownie.Chciałbym znaleźć słowa, żeby to opisać, jak zrobiłby to poeta czy artysta.Kiedy włosy opadały zbytnio do przodu, odrzucała je takim prostym, naturalnym ruchem.Czasami chciałem jej powiedzieć: „Proszę, zrób to jeszcze raz, pozwól włosom opaść i odrzuć je do tyłu”.Tylko że, oczywiście, to byłoby głupie.Wszystko, co robiła, odznaczało się taką samą delikatnością.Nawet przewracanie stron w książce.Wstawanie, siadanie, picie, palenie, wszystko.Nawet jeśli wykonywała czynności powszechnie uważane za brzydkie, jak ziewanie czy przeciąganie się, to nadawała im piękno.Prawda polegała na tym, że nie mogła zrobić nic brzydkiego.Była zbyt piękna.Zawsze też była niezwykle czysta.Pachniała słodko i świeżo, nie tak jak inne kobiety, które mógłbym tu wymienić.Nienawidziła brudu tak samo jak ja, chociaż ze mnie się wyśmiewała.Powiedziała mi kiedyś, że dążenie do absolutnej czystości jest oznaką szaleństwa.Jeżeli tak, to oboje musieliśmy być szaleni.Oczywiście, wszystko to miało nie tylko jasne strony; najlepszy dowód, że wielokrotnie próbowała uciekać.Na szczęście nigdy nie przestawałem być czujny.Raz o mało mnie nie przechytrzyła.Była diabelnie sprytna.Kiedy wszedłem do niej, wymiotowała i wyglądała naprawdę strasznie.Pytałem raz po raz, co się stało, ale ona leżała bez słowa, jakby cierpiała bóle.- To ślepa kiszka - wydukała wreszcie.- Skąd wiesz? - zapytałem.- W nocy myślałam, że umrę.- Zdawała się mówić z największym trudem.Powiedziałem, że może być wiele innych przyczyn.Odwróciła się twarzą do ściany i wyszeptała tylko: - O Boże!Kiedy minął mi szok, pomyślałem, że może po prostu udawać.Po chwili siedziała zgięta wpół, jakby w paroksyzmie bólu; spojrzała na mnie i powiedziała, że obieca wszystko, ale że musi ją zbadać lekarz.Albo muszę odwieźć do szpitala.- To koniec ze mną.Wszystko im powiesz.- Obiecuję, obiecuję - powtarzała.Naprawdę przekonywająco.Nie ulega wątpliwości, że nie brakowało jej talentów aktorskich.- Zrobię ci herbaty - powiedziałem.Potrzebowałem czasu do namysłu.Ona znowu zgięła się wpół.Na podłodze pełno było rzygowin.Pamiętałem, jak ciocia Annie mówiła, że ślepa kiszka może zabić.W zeszłym roku miał to samo chłopiec od sąsiadów i ciocia Annie powiedziała, że czekali zbyt długo.Była tego pewna od początku; to cud, że chłopiec nie umarł.Musiałem więc coś zrobić.- Dalej przy drodze jest dom z telefonem - powiedziałem.- Pobiegnę tam.- Zawieź mnie do szpitala.To dla ciebie bezpieczniejsze.- Co za różnica - powiedziałem takim tonem, jakby naprawdę ogarnęła mnie rozpacz.- To już koniec.Żegnaj.Spotkamy się w sądzie.Ja też potrafiłem grać.Wybiegłem z pokoju na pozór bardzo poruszony.Zostawiłem otwarte drzwi do niej i drzwi zewnętrznej piwnicy na górze.Tam na nią czekałem.I rzeczywiście, zjawiła się w minutę później.Nie bardziej chora niż ja.Nie stwarzała żadnych problemów, spojrzała na mnie i z powrotem zeszła na dół.Zrobiłem groźną minę, żeby ją trochę przestraszyć.Nastroje zmieniały się u niej tak szybko, że często nie mogłem nadążyć.Lubiła, żebym z trudem podążał za nią (kiedyś powiedziała: biedny Kaliban, zawsze w tyle za Mirandą), czasami nazywała mnie Kalibanem, czasami Ferdynandem.Czasami bywała nieprzyjemna i złośliwa.Wyśmiewała się ze mnie i przedrzeźniała, wprawiała mnie w rozpacz i zadawała pytania, na które nie mogłem odpowiedzieć.A innym razem potrafiła być naprawdę pełna współczucia; miałem wrażenie, że rozumie mnie jak nikt od czasów wujka Dicka.W takich momentach mogłem pogodzić się ze wszystkim.Pamiętam mnóstwo drobiazgów.Pewnego dnia wyjaśniała mi tajemnice jakichś obrazów - bo należało się nastawić właśnie na to, że odkryje się jakąś tajemnicę, tajemnicę proporcji i harmonii, jak to nazywała.Siedzieliśmy z książką między nami, a ona mówiła o obrazach.Siedzieliśmy na łóżku (na dzień nakrywała je narzutą i kładła poduszki, które kazała mi przywieźć), blisko siebie, ale nie dotykając się.Po wydarzeniach w ogrodzie starałem się tego przestrzegać.I właśnie tego wieczoru powiedziała: - Nie bądź taki sztywny, jeżeli swoim rękawem dotkniesz mojego, to cię przecież nie zabije.- W porządku - powiedziałem, ale nie poruszyłem się.Wtedy ona się poruszyła, tak że zetknęły się nasze barki i przedramiona.A przez cały czas nie przestawała mówić o obrazie, na który patrzyliśmy.Myślałem, że w ogóle nie zwraca uwagi na to, że się dotykamy, ale po kilku dalszych stronach spojrzała na mnie.- Nie słuchasz.- Owszem, słucham.- Nie, nie słuchasz.Myślisz o tym, że mnie dotykasz.Jesteś okropnie napięty.Rozluźnij się.Nic nie pomogło, byłem coraz bardziej napięty.Wstała.Miała na sobie wąską niebieską spódniczkę, którą jej kupiłem, luźny czarny pulower i białą bluzkę.W tych kolorach naprawdę było jej do twarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]