[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy odebrała klucz z agencji i podjechała pod dom, Dominik już sięuspokoił.- Przepraszam - rzucił, gdy dzieci wzięły od Harriet klucze i pobiegłyna tył domu.- Mówiłem ci już w Dublinie, że kiepsko ze mną.- Słuchaj, może powinieneś z tym pójść do lekarza? Albo raczej dopsychologa?- Nie! - Zatrzasnął drzwiczki samochodu.- Daj spokój, nudzi mnie tarozmowa.Lepiej pokaż mi swój dom.Niech ujrzę, gdzie cię będęodwiedzał, gdzie będziemy siedzieć przy kominku i zajadać sięracuszkami w długie, zimowe wieczory!Trudno było nadążyć za huśtawką jego nastrojów.Harriet już niepierwszy raz zastanawiała się, czy przyczyną nie są narkotyki.Wiedziałaod Felicity, że przed laty przeszedł fazę amfetaminowokokainową.Właśnie dlatego Jeff zabronił Dominikowi wstępu do ichdomu; nie życzył sobie, żeby jego dzieci choćby na odległość miały doczynienia z kimś, kto może być narkomanem.Cokolwiek jednak byłoprzyczyną chimerycznego zachowania Dominika, Harriet nie była wstanie długo się na niego gniewać.Zresztą nigdy tego nie potrafiła.Natym właśnie polegał kłopot z Dominikiem: żył we własnym świecie i niemożna go było osądzać według normalnych standardów.Wewnątrz domu panował straszny ziąb, więc Harriet czym prędzejzabrała się za swoje pomiary.Powierzyła dzieciom zadanie oprowadzeniaDominika, a sama sprawdziła wszystkie miejsca, w których miały sięznalezć co większe meble.Kiedy zakończyło się postępowaniespadkowe, wraz z rodzicami sprzedali większość rzeczy Jeffa i Felicity.Jednak jako osoba nader praktyczna, zachowała większość urządzeńkuchennych, a także najpotrzebniejsze meble, takie jak stół kuchenny ikrzesła, półki na książki oraz oczywiście wszystko, co znajdowało się wdawnych sypialniach dzieci.Wszystko zgromadzono w garażu rodziców,gdzie spoczęły też jej rzeczy zabrane z oksfordzkiego mieszkania.Cieszyła ją myśl, że znów będzie używać swoich własnych mebli, jednaknie była już teraz taka pewna, czy przywrócenie do życia pamiątek posiostrze było rzeczywiście tak dobrym pomysłem.W założeniu miałysprawić, że Carrie i Joel poczują się jak u siebie w domu, ale co, jeśli sięmyli? Jeżeli widok tych rzeczy odnowi dopiero co zagojone rany?Dominik nie powiedział ani słowa na temat domu, dopóki niezamknięto drzwi na klucz i dzieci nie zaciągnęły go za rękę do ogrodu, bypodziwiał widok na kanał.Dopiero wówczas wyraził swoją aprobatę:- Felicity byłaby zachwycona.- A potem już tylko spoglądał wmilczeniu na parę przelatujących łabędzi, opierając się łokciami o murek.Jakby znikąd, na jego twarzy pojawił się uśmiech.- Chodzmy coś zjeść.-Otrząsnął się z rozmarzenia.- Do jakiegoś pubu.Musimy uczcić tendzień.- A co w nim jest do uczczenia? - zdziwiła się.- To, że jednak postanowiłem cię przeprosić.- Naprawdę? Skąd ten pomysł?- Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem.Czy znasz w okolicy jakiśrodzinny pub, mam na myśli jedno z tych potwornych miejsc, któreprzewidują rozrywki i zagrody dla młodych dzikusów? Jakieś połacieruchomego piasku, do którego można by wrzucić tych dwoje,umożliwiając nam tym samym spokojną rozmowę?Ruchomych piasków nie było, trafiło się za to coś znacznie lepszego:zagródka pełna kolorowych, plastikowych piłek i ogromny tor przeszkód.Na ten widok dzieciom aż zaświeciły się oczy.Taka sceneria jako tło do lunchu z Dominikiem była czymś zupełniesurrealistycznym.Chyba tylko królowa wyglądałaby tu bardziej nie namiejscu.- Felicity opowiadała mi o takich miejscach, stąd wiem o ich istnieniu- stwierdził, rzucając papierową serwetkę na talerz, gdzie pozostałniedojedzony befsztyk i resztki pieczywa czosnkowego, a potem dodał,omiatając wzgardliwym spojrzeniem tętniący od tandetnej muzyki pub: -Nie przypuszczałem jednak, że są aż tak upiorne.Ktokolwiek wpadł naten pomysł, najwyrazniej nie mógł się zdecydować, czy chce stworzyćprzedszkole, czy raczej może klub sado-maso.- No tak, porównanie iście w twoim stylu.- Co to jest sado-maso?- Nic, czym musiałabyś kiedykolwiek zaprzątać sobie głowę, Carrie -zbyła ją Harriet.- Czy wiecie już, co chcecie na deser? Co powiecie nalody?Carrie wydęła policzki.- Jestem tak najedzona, że już nie dam rady - oznajmiła.- Ja też - zgodził się Joel.- Możemy iść się pobawić?- No jasne.Carrie, bardzo cię proszę, miej oko na swojego brata.I niezapomnijcie, gdzie zostawicie buty.Joel nagle zmarkotniał.Obszedł stolik, żeby stanąć tuż obok Harriet.- A może przyjdziesz i na nas popatrzysz?- Po co? Sami dacie sobie radę.Przytulił się do niej i oparł o nią całym ciężarem drobnego ciała.- Proooszę.- No, niech będzie, ale tylko przez chwilę.Rozpogodził się od razu i chwycił za rękę, ciągnąc w swoją stronę.- Albo tu zostaniesz sam - poinformowała Dominika - albo chodzpopatrzyć razem ze mną.- Ależ za żadne skarby nie wyrzekłbym się tej rozkoszy.Hej,dzieciaki, może wrzucimy tam Harriet, co? Jest nieduża, więc nikt niezauważy!Carrie i Joel wybuchnęli śmiechem, a Harriet zrobiła grozną minę.- Nawet o tym nie myśl! Potargał jej włosy i zaśmiał się.- Będę myślał, o czym tylko zechcę.Minął kwadrans, a ona i Dominik wciąż stali przy balustradceokalającej teren przeznaczony dla dzieci, obserwując uwijające się ponim maluchy.Za każdym razem, gdy Harriet chciała już odejść,natychmiast pojawiał się Joel i żądał, żeby została.- Wybacz - rzekła do Dominika - ale chyba ugrzęzliśmy tu na dobre.Machnął ręką.- Potrafię sobie wyobrazić gorsze miejsce.- Naprawdę potrafisz?- Lunch z moimi rodzicami na Maple Drive byłby sto razy gorszy,zapewniam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]