[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Beech i Yarberbyli w porządku, ale co tam.Poza tym, cóż, nie miał zbyt wielkiego wyboru. Ile? spytał. Nasz klient jest skłonny zapłacić sto tysięcy dolarów.Gotówką. Wyłącznie gotówką odrzekł Trevor to oczywiste.Ale sto tysięcy?Kiepski żart.Ricky zażądałby tyle na dzień dobry.Moje poczucie godności jestwarte o wiele więcej. Dwieście tysięcy zaproponował Wes. Zróbmy tak odparł Trevor, czując, że serce zaraz wyskoczy mu z pier-si. Wasz klient chce pochować pewną tajemnicę.Ile jest skłonny zapłacić zapogrzeb? A zabawisz się w grabarza? Czemu nie? Chwileczkę. Chap wyjął z kieszeni maleńki telefon.Idąc do drzwi, wystukał numer i stanąwszy w korytarzu, wymamrotał coś dosłuchawki.Wes gapił się w ścianę.Pistolet spoczywał obok krzesła.Trevor pró-bował go nie widzieć.Na próżno.191Chap wrócił do gabinetu i przeszył Wesa wzrokiem.Zdawało się, że jego brwii zmarszczki na czole próbują przekazać mu jakąś niezwykle ważną wiadomość.Trevor zawahał się i wypalił: Milion dolarów.To może być moja ostatnia sprawa.%7łądacie, żebym zdra-dził wam poufne informacje dotyczące mojego klienta, a to poważne naruszenieetyki adwokackiej.Za takie coś wylatuje się z palestry.Wykluczenie z palestry byłoby dla starego Trevora awansem, lecz Wes i Chappuścili to mimo uszu.Kłótnią na temat wartości jego licencji niczego by nie zy-skali. Nasz klient zapłaci milion dolarów odrzekł Chap.Wtedy Trevor się roześmiał.Nie mógł się powstrzymać.Zarechotał, jakbytamci opowiedzieli mu przedni dowcip, a słysząc jego śmiech, siedzący po drugiejstronie ulicy chłopcy zarechotali równie głośno jak on.Wreszcie wziął się w garść.Przestał chichotać, ale za nic nie mógł przestaćsię uśmiechać.Milion dolarów.W gotówce.Bez podatku.Na zagranicznym ra-chunku.Oczywiście w innym banku i poza zasięgiem tych z urzędu skarbowegoczy jakichkolwiek innych władz.Po chwili, trochę zażenowany swoją nieprofesjonalną reakcją, zdołał zmarsz-czyć czoło, jak na poważnego adwokata przystało.Już miał powiedzieć coś waż-nego, gdy wtem usłyszeli głośne pukanie do przeszklonych drzwi. O rzucił. Jest kawa. Ta kobieta musi stąd odejść oznajmił Chap. Odeślę ją do domu. Pierwszy raz od rozpoczęcia rozmowy Trevor wstałi lekko zakręciło mu się w głowie. Nie.Ona musi odejść na dobre.Nie może tu pracować. Ile ona wie? spytał Wes. Jan? odrzekł uszczęśliwiony Trevor. Nic nie wie.Jest głupia jak but. To część naszej umowy.Jan odchodzi, i to natychmiast.Mamy dużo doomówienia i nie chcemy, żeby się tu kręciła.Jan pukała coraz głośniej.Otworzyła zamek, lecz nie mogła zdjąć łańcucha. Trevor! To ja! krzyknęła przez wąską szparę.Trevor wszedł powoli do korytarza, drapiąc się w głowę i szukając odpowied-nich słów.Skonfundowany spojrzał na nią przez szybkę w drzwiach. Otwieraj warknęła. Kawa parzy mnie w dłonie. Idz do domu odparł. Dlaczego? Dlaczego? Tak, dlaczego? Bo. Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, i nagle pomyślał o mi-lionie dolarów.Jej odejście było częścią umowy. Bo cię zwalniam wypalił. Co?!192 Zwalniam cię! krzyknął, wiedząc, że słyszą go nowi kumple w gabine-cie. Nie możesz mnie zwolnić! Za dużo mi wisisz! Nic ci nie wiszę! A tysiąc dolców zaległej pensji?Okna domu naprzeciwko wypełniły się twarzami ukrytymi za lustrzanymszkłem.W cichej uliczce rozbrzmiewało echo wrzaskliwych głosów. Zwariowałaś! krzyknął Trevor. Nie jestem ci winien ani centa! Dokładnie tysiąc czterdzieści dolarów! Idiotka. Ty sukinsynu! Osiem lat zdycham u ciebie na głodowej pensji, a kiedywreszcie dostajesz dużą sprawę, każesz mi iść precz! Powiedzmy.A teraz wracaj do domu. Otwieraj, ty nędzny tchórzu! Idz do domu, Jan! Muszę zabrać swoje rzeczy! Jutro.Teraz rozmawiam z panem Newmanem. Trevor cofnął się o krok.Kiedy Jan stwierdziła, że jej nie otworzy, dostała szału. Ty skurwysynu! wrzasnęła, ciskając kubkiem w drzwi.Mocno sfatygo-wane okienko wytrzymało i nie pękło, choć spłynęło strugą kremowo-brązowejcieczy.Trevor drgnął i odruchowo zrobił krok do tyłu, patrząc, jak kobieta, którą takdobrze znał, popada w obłęd.Wzburzona, mocno zaczerwieniona Jan zaklęła,odeszła od drzwi, zrobiła parę kroków, gdy wtem zauważyła kamień, pozosta-łość dawno zapomnianego, niskonakładowego projektu upiększenia terenu wokółkancelarii, który kiedyś zatwierdził, ulegając jej namowom.Chwyciła kamień,zacisnęła zęby i rzuciła nim w drzwi.Wes i Chap byli dobrymi aktorami i do tej pory udawało im się zachowaćśmiertelną powagę, ale kiedy kamień rozbił szybę i wpadł do korytarza, nie wy-trzymali i parsknęli śmiechem. Ty furiatko! ryknął Trevor.Chap i Wes ponownie się roześmiali i popatrzyli w przeciwne strony, żeby sięwzajemnie nie podkręcać i szybciej nad sobą zapanować.Zaległa głucha cisza.W korytarzu i w sekretariacie wreszcie zapanował pokój.W progu gabinetu stanął Trevor.Był cały i zdrowy, nawet nie draśnięty. Przepraszam powiedział cicho i usiadł w fotelu. W porządku? spytał Chap. Tak, jak najbardziej.Napijecie się zwykłej kawy? Dajmy sobie spokój z kawą.Szczegóły dopracowali podczas lunchu, na który Trevor zaciągnął ich do Pe-te a.Siedzieli z tyłu sali, tuż przy automatach.Wes i Chap woleliby pogadać w tro-193chę ustronniejszym miejscu, ale szybko stwierdzili, że nikt ich nie podsłuchuje,a to z tej prostej przyczyny, że nikt nie prowadził tam żadnych interesów.On osuszył trzy butelki piwa i zjadł porcję frytek.Oni pili colę i zjedli pohamburgerze.Trevor zażądał całego miliona z góry, przed rozpoczęciem rozmów.Po krót-kiej wymianie zdań uzgodnili, że sto tysięcy dostarczą mu jeszcze tego popołu-dnia, a resztę niezwłocznie przeleją na jego konto w Geneva Trust w Nassau naBahamach.Trevor wolałby inny bank, lecz Chap i Wes się uparli.Zapewnili go,że chociaż są w stanie śledzić przebieg dokonywanych na tym koncie operacji,nie mogą nic z niego podbierać.Poza tym do Geneva Trust pieniądze przyszłybyjeszcze przed wieczorem, a gdyby zmienili bank, transfer zająłby kilka dni.Obiestrony pragnęły jak najszybciej dobić targu.Chap i Wes chcieli zapewnić pełnąi natychmiastową ochronę swojemu klientowi.Trevor chciał miliona dolarów.Potrzeciej butelce zaczął wydawać je w myślach.Chap wyszedł wcześniej, po pieniądze.Trevor zamówił piwo na wynos, poczym wsiedli do samochodu Wesa i pojechali na przejażdżkę.Mieli spotkać sięz Chapem w umówionym miejscu i odebrać sto tysięcy.Kiedy skręcili na auto-stradę AIA, tę biegnącą wzdłuż plaży, Trevor się rozgadał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]