[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nigdy nie mogłam sobie wyobrazić ciebie jako głowy rodziny - rozmyślała głośno.- Aż tu nagle wyjechałeś i stało się.Teraz musisz dorastać do swoich obowiązków.Musisz nosić obrożę do końca życia.- Pięknie, ale ostatecznie to jest moja obroża - powiedział gniewnie.Mimo ciemności czuł, że się dziwnie uśmiecha.I istotnie tak było, a nawet roześmiała się głośno.- Dobrze, Franku, dobrze - oświadczyła zmienionym głosem.- Gdy odpowiadasz w ten sposób, zaczynam odzyskiwać wiarę w ciebie.Myślałam, że zechcesz się wywnętrzać i płakać.Bałam się, że zgasła już w tobie cała werwa.Dlatego w pierwszej chwili zamierzałam cię trochę rozruszać.Ale chwała bogu jest inaczej! Nie myślałam, że Łucja tak rozdmucha tę idiotyczną historię.To mnie rozzłościło.Nie z mojego powodu.Ja nie potrzebuję się martwić.Odkąd dostałam forsę po starym, bawię się, jak mogę, i gwiżdżę na wszystko!- Umiesz korzystać z życia - odrzekł - i znasz je.- Ale powiedz mi, Franku - spytała nagle wracając do poprzedniego ironicznego tonu - czy nigdy nie czułeś w stosunku do mnie żadnych lekkomyślnych porywów? Czy naprawdę jestem już takim zwykłym starym babsztylem?Spojrzał na nią szybko, usiłując przeniknąć nie tyle znaczenie jej słów, ile raczej wyraz twarzy, w tej chwili niewidocznej.Niepewny, onieśmielony, uświadamiając sobie nagle, że tuli się do niego w ciemności, zakłopotany przełykał ślinę.- Nie - powiedział ostrożnie.- Muszę przyznać, że nie.Znów się zaśmiała - była w usposobieniu niezwykle wesołym - i uszczypnęła go z wyrzutem w ramię.- Zdaje mi się, że jesteś zrobiony z trocin - powiedziała żartobliwie.Doszli teraz do końca promenady, przed nimi roztaczała się biała zatoka wypełniona szarymi oparami mgły i słabym pluskiem odpływu.- Jest jeszcze wcześnie - powiedziała odwracając się do niego.- Ale musisz wracać.Wiedział, że ma rację i właściwie pragnął już być w domu, ale coś w jej zachowaniu drażniło go.- Będzie czas, gdy sam to uznam - oświadczył stanowczo.- W takim razie przejdźmy się wzdłuż wybrzeża - rzekła.- Bardzo tam ładnie.- Dobrze - zgodził się.Zawrócili bez słowa i ruszyli brzegiem zatoki, ale nie uszli daleko, gdy Anna przystanęła.- Ten piasek - powiedziała podnosząc jedną nogę i opierając się na jego ramieniu.- Nie mogę chodzić po tym paskudztwie.Wciska mi się do bucików.Spojrzał na nią niezdecydowany, zadając sobie pytanie, czy ma zaproponować, by wrócili.Ale ona zaraz odezwała się:- Usiądźmy na chwilę.Jest zupełnie ciepło.Zapal sobie papierosa, usiądziemy na moim płaszczu.- I rozpięła płaszcz, a jedną połę rozpostarła na piasku.Frank usiadł.Piasek był miękki, jej ciepłe ciało blisko, noc pełna przyciszonych dźwięków, nierealnego spokoju.Niezręcznie zapalił papierosa, gdyż jej bliskość krępowała mu ruchy.Przez chwilę panowało milczenie, następnie szepnęła mu poufale do ucha:- Pozwól mi raz się zaciągnąć.Drgnął usłyszawszy tak nieoczekiwane żądanie.- Mówisz serio? - spytał.Powiedział to raczej dla okazania spokoju, gdyż zajmując miejsce na jej płaszczu, musiał siedzieć przytulony do niej.- Oczywiście, wszystkiego chcę spróbować.Wahał się ułamek sekundy, następnie zwrócił się do niej i przytknął papierosa do jej ust, ledwie widocznych w tajemniczym, białym owalu twarzy.Był niezręczny, ruchy miał niepewne, a gdy przychyliła się ku niemu, uczuł na swych palcach wilgotny dotyk jej warg.Zakrztusiła się trochę, wypuszczając dym.- Wcale nie takie dobre, jakby się zdawało - powiedziała wstrząsana kaszlem i zbliżyła się do niego, a on bezwiednie otoczył ją ramieniem.- Teraz już lepiej - rzekła uspokajając się i bezwiednie położyła rękę na jego kolanie.Przemknęło mu przez głowę: jakie to dziwne, że oto jest tu z Anną obejmując ją ramieniem - tak dziwne, że wydaje mu się to przelotnym mglistym snem.- Pociągniesz jeszcze raz? - spytał nagle.Potrząsnęła głową, następnie oparła się o jego ramię i spojrzała nań wielkimi, błyszczącymi oczami, z wyrazem oczekiwania.Wbrew woli pochylił się nad nią i pocałował.- Nie powinieneś był tego robić, Franku - szepnęła, łagodnie ściskając mu rękę.Wciąż jeszcze miał to samo uczucie czegoś nierealnego.Czy to on siedzi tu z Anną, czuje miękkość jej ust, ciepło jej ciała, przenikające poprzez ubranie? Znów ją pocałował, a ona odwzajemniła pocałunek.- Wiesz Franku - szepnęła jakby z rozmarzeniem - my właściwie nie odpowiadamy za to.Tak długo nas posądzano, że zostaliśmy wprost pchnięci ku sobie.Wiesz o tym równie dobrze jak ja.Pod wpływem nagłego nieprzepartego impulsu wywołanego nieodpartą logiką jej słów, spojrzał na nią uważnie.Było właśnie tak, jak powiedziała.Nie popełnił żadnej winy, absolutnie żadnej: mimo to od chwili, gdy weszła do jego domu, gwałtem popychano ich ku sobie z fatalnym wręcz uporem.A było to dziełem Łucji - całkowicie jej dziełem.- Wydaje mi się jednak - odezwał się - że niezbyt się tym przejmujesz.Wciąż jeszcze oszołomiony, oczarowany, ciepłem nocy nie wiedział prawie, co mówi.- Jeszcze nie wiesz - szepnęła, powoli odwracając się ku niemu - jeszcze nic nie wiesz, głuptasie.- Wilgotne jej wargi były tuż przy jego ustach, w jej oczach o ciemnych źrenicach płonęły iskierki dziwnego niepokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]