[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duże miasto, samochody, za maÅ‚o egzotyki.Tutaj to co innego - wskaÂzaÅ‚ rÄ™kÄ… na mijanÄ… wÅ‚aÅ›nie kolejnÄ… wioskÄ™ przycupniÄ™tÄ… prawie nad samÄ… wodÄ….Na brzegu rzeki leżaÅ‚y dÅ‚ugie i wÄ…skie zgrabne Å‚odzie.Dwie akurat odbijaÅ‚y od prymitywnej przystani zbitej z pokrzywionych prÄ™tów i belek.W każdej Å‚odzi klÄ™czaÅ‚o kilku czarnoskórych, prawie zupeÅ‚nie nagich wioÅ›larzy.W rÄ™kach trzymali krótkie wiosÅ‚a, przypominajÄ…ce bardzo szerokie ostrza włóczni.MiarowyÂmi ruchami zanurzali wiosÅ‚a w wodzie.WÄ…skie Å‚odzie pomknęły lak strzaÅ‚y Å‚ szybko zrównaÅ‚y siÄ™ z pÅ‚ynÄ…cym “wolno naprzód" statkiem.Wtedy do uszu zebranych na pokÅ‚adzie doszedÅ‚ miaroÂwy, monotonny Å›piew.To wioÅ›larze pochylajÄ…c siÄ™ w takt ruÂchów wioseÅ‚, przeciÄ…gÅ‚Ä…, ale żywioÅ‚owÄ…, melodiÄ… dyktowali sami sobie tempo wiosÅ‚owania.Na statku poszÅ‚y w ruch aparaty fotograficzne, a tymczasem Å‚odzie przegoniÅ‚y statek, przeszÅ‚y mu przed dziobem i zmierzaÅ‚y pod ostrym kÄ…tem gdzieÅ› do przeciwlegÅ‚ego brzegu szeroko w tym miejscu rozlanej rzeki.W tym momencie od mijanej wÅ‚aÅ›nie wioski dobiegÅ‚ gÅ‚oÅ›ny, miarowy rytm.GÅ‚os szedÅ‚ daleko po wodzie i nie zdoÅ‚aÅ‚ go zagÅ‚uÂszyć nawet pracujÄ…cy na statku silnik.- Co to, panie “trzeci"? - zapytaÅ‚ Dzika Mrówka.WÅ‚aÅ›ciwie domyÅ›laÅ‚ siÄ™, ale chciaÅ‚ usÅ‚yszeć potwierdzenie.- Tam-tamy?- Tak, normalne murzyÅ„skie tam-tamy - przytwierdziÅ‚ “trzeci".- Oni tu potrafiÄ… tak caÅ‚ymi godzinami.TaÅ„czÄ… i Å›pieÂwajÄ… przy tym.Tylko zmieniajÄ… rytm na coraz szybszy.- Tam-tamy! - powtórzyli chÅ‚opcy.- Normalne afryÂkaÅ„skie tam-tamy!!!GdzieÅ› tak koÅ‚o podwieczorka minÄ™li niewielkie miasteczko o francusko brzmiÄ…cej nazwie Foundiougne.ChÅ‚opcy w dalszym ciÄ…gu tkwili na pokÅ‚adzie, oczarowani tym co widzieli.- Foundiougne - powiedziaÅ‚ ktoÅ› za ich plecami z wyraźnym wzruszeniem w gÅ‚osie.Bracia obejrzeli siÄ™.Za nimi staÅ‚ bosman i patrzyÅ‚ na mijany w tej chwili budynek kapitanatu portu w niewielkim miasteczku.- Gdyby wtedy tamci żoÅ‚nierze nie stchórzyli przed naszym dziaÅ‚kiem, to kto wie, jakby siÄ™ to wszystko potoczyÅ‚o - powieÂdziaÅ‚ bosman sam do siebie.- Panie bosmanie - zaciekawiÅ‚ siÄ™ Marek.- O czym pan mówi?- O, to bardzo stare dzieje - westchnÄ…Å‚ bosman.- Mój Boże, ileż to już lat temu?- To pan tu byÅ‚ w tym porcie?- ByÅ‚em.Raz.Jeden jedyny raz.Ale zapamiÄ™taÅ‚em go na caÅ‚e życie.- A kiedy to byÅ‚o, panie bosmanie? - zapytaÅ‚ Jarek.- TrzydzieÅ›ci parÄ™ lat temu.ByÅ‚em wtedy jeszcze zupeÅ‚nie mÅ‚odym chÅ‚opcem.Też w lipcu.W tysiÄ…c dziewięćset czterdziesÂtym roku.- To w czasie wojny?- Ano tak, oczywiÅ›cie.W czasie wojny.- Niech pan opowie, panie bosmanie - poprosiÅ‚ Marek.- TrzydzieÅ›ci parÄ™ lat temu - pomyÅ›laÅ‚ z podziwem patrzÄ…c na wciąż krzepkÄ… postać bosmana o twarzy spalonej na zÅ‚oty brÄ…z i jasnych, jakby trochÄ™ tylko wyblakÅ‚ych blond wÅ‚osach.- Jak chcecie.- Chcemy, chcemy - zawoÅ‚ali obaj.- No, to posÅ‚uchajcie.Tylko zapalÄ™ fajkÄ™.JakoÅ› mi fajka rozjaÅ›nia umysÅ‚.Bo to już tyle lat temu.I nigdy potem tu nie byÅ‚em.A wtedy, w czterdziestym roku - bosman usiadÅ‚ na zwoju lin przy kabestanie na rufie.Starannie nabiÅ‚ fajkÄ™, pyknÄ…Å‚ parÄ™ razy i otoczyÅ‚ siÄ™ kÅ‚Ä™bami wonnego, aromatycznego dymu - a wtedy wieźliÅ›my, pamiÄ™tam jak dziÅ›, prasowane, z miaÅ‚u wÄ™glowego brykiety.CaÅ‚ookrÄ™towy Å‚adunek.Niewielki to byÅ‚ Å‚adunek i zmieÅ›ciÅ‚by siÄ™ teraz nieomal w jednej naszej Å‚adowni, ale i caÅ‚y tamten statek byÅ‚ niewielki.NazywaÅ‚ siÄ™ “Cieszyn".Zbudowano go w 1932 roku w Danii.Aż do wybuchu wojny obsÅ‚ugiwaÅ‚ liniÄ™ Gdynia - porty fiÅ„skie.MiaÅ‚ w tym celu specjalne wzmocnienia przeciwlodowe w części dziobowej.Ja pÅ‚ywaÅ‚em na nim od trzydziestego siódmego roku.Na poczÄ…tku jako chÅ‚opak w kuchni, a kiedy wybuchÅ‚a wojna, jakoÅ› udaÅ‚o mi siÄ™ przeskoczyć na pokÅ‚ad.Za mÅ‚odszego marynarza.Przez ten pierwszy wojenny rok pÅ‚ywaÅ‚o siÄ™ tu i ówdzie i wreszcie jakoÅ› tak, chyba wiosnÄ…, w czterdziestym roku, jeszÂcze przed ofensywÄ… niemieckÄ… na FrancjÄ™ posÅ‚ano nas z tymi brykietami do Senegalu.W tamtych czasach podróż do Afryki na polskim statku to byÅ‚o coÅ› nadzwyczajnego, a już na takim niewielkim, jakim byÅ‚ “Cieszyn", to caÅ‚a wyprawa.Gdy wchodziliÅ›my do Kaolacku, Niemcy już przeÅ‚amali we Francji front i zagrażali Paryżowi.Potem - już w porcie - dowiedzieliÅ›my siÄ™, że Francuzi nie majÄ… wcale zamiaru bronić swojej stolicy i że ogÅ‚osili Paryż miastem otwartym.Tego sameÂgo dnia wieczorem radio doniosÅ‚o, że Niemcy wkroczyli do Paryża.Sytuacja stawaÅ‚a siÄ™ niewesoÅ‚a, chociaż francuskie wÅ‚adze koÂlonialne wcale nie wydawaÅ‚y siÄ™ tym faktem ani zmartwione, ani nawet przejÄ™te.Widocznie uważali, że Paryż i Francja sÄ… tak daleko od afrykaÅ„skiego Kaolacku, że nie warto sobie psuć humoru, bo to przeszkadza w spokojnym trawieniu dobrych obiadów popijanych obficie winem.Pod koniec czerwca, kiedy Francuzi skapitulowali przed NiemÂcami i kiedy ich marszaÅ‚ek Petain ogÅ‚osiÅ‚ utworzenie nowego, neutralnego rzÄ…du francuskiego, do Kaolacku nagle zupeÅ‚nie niespodziewanie wszedÅ‚ siostrzany statek “Cieszyna" - “ŚlÄ…sk".Co prawda radio angielskie nadaÅ‚o rozkaz do wszystkich polskich statków handlowych idÄ…cych do portów francuskich, żeby zawiÂjaÅ‚y do najbliższych portów brytyjskich, ale we Freetown, stolicy angielskiej kolonii Sierra Leone zbagatelizowano ten rozkaz i odesÅ‚ano “ŚlÄ…sk" do Kaolacku.A wiÄ™c w tym zapadÅ‚ym afrykaÅ„skim porcie, daleko w gÅ‚Ä™bi lÄ…du, ugrzÄ™zÅ‚y pod koniec czerwca czterdziestego roku dwa polÂskie statki.DosÅ‚ownie ugrzÄ™zÅ‚y, bo nagle okazaÅ‚o siÄ™, że Francuzi majÄ… szczery zamiar zająć nasze statki i zatrzymać je wraz z zaÅ‚ogami nie wiadomo na jak dÅ‚ugo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]