[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie podziękowała mu, ale wcale nie oczekiwałpodziękowań.Nie zrobił tego, by zyskać jej wdzięczność.- Zabić ich oboje! - wrzasnął Orso.Shenkta zawsze dziwiło, jak łatwo ludzie zdradzają w drobnych sprawach, a jaklojalni potrafią być, gdy kładą na szali swoje życie.Ostatnich kilku strażników było gotowychwalczyć do końca w imieniu księcia, mimo że jego czas minął.Może nie rozumieli, że takpotężny człowiek jak wielki książę Talinsu może umrzeć jak każdy, a wtedy jego potęgaobróci się w pył.Może dla niektórych ludzi posłuszeństwo staje się nawykiem, z którego niepotrafią zrezygnować.A może definiują siebie poprzez służbę swemu panu i wolą zrobićkrótki krok w stronę śmierci, który postrzegają jako część czegoś większego, niżpokonywanie długiej, ciężkiej drogi pozbawionej znaczenia.Jeśli tak, Shenkt nie miał zamiaru ich rozczarować.Bardzo powoli wciągnąłpowietrze.Rozwlekły brzęk cięciwy zabrzmiał mu w uszach.Odsunął się z drogi pierwszegobełtu, przepuszczając go pod uniesioną ręką.Kolejny strzał był wymierzony prosto w gardłoMurcatto.Shenkt złapał wlokącą się obok niego strzałę palcem wskazującym i kciukiem, poczym ostrożnie położył ją na wypolerowanym blacie, ruszając w poprzek sali.Podniósłwyidealizowane popiersie jednego z przodków Orso, które stało obok stołu - zapewne był todziadek księcia, który sam był najemnikiem.Rzucił nim w najbliższego kusznika, któryzaskoczony opuszczał broń.Pocisk trafił mężczyznę w brzuch i zagłębił się w zbroi, a wpowietrze wzbił się obłok kamiennych okruchów.Strażnik zgiął się wpół, po czym zwyciągniętymi rękami i nogami poleciał w stronę przeciwległej ściany, a jego kusza, wirując,wzleciała pod sufit.Shenkt uderzył w hełm najbliższego żołnierza, wbijając go głęboko między ramiona.Krew trysnęła spod pogiętej przyłbicy, topór powoli wysunął się z obracającej się dłoni.Kolejny przeciwnik miał otwarty hełm, a na jego twarzy zaczynało się odmalowywaćzdziwienie.Pięść Shenkta wbiła się w jego napierśnik z taką siłą, że aż wygięła naplecznikprzy wtórze jęku zgniatanego metalu.Shenkt przeskoczył stół, a marmurowa posadzka pękłamu pod butami, gdy wylądował.Bliższy z dwóch pozostałych kuszników powoli uniósłkuszę, jakby chciał jej użyć w charakterze tarczy.Dłoń Shenkta rozpłatała ją na pół, zrywająccięciwę i wyrzucając pod sufit hełm razem z głową.Ciało przewróciło się na bok, chlapiąckrwią, po czym znieruchomiało pod ścianą, obsypane tynkiem.Shenkt chwycił drugiegokusznika, po czym wyrzucił go przez jedno z wysokich okien.Na posadzkę spadł deszczpołyskujących kawałków szkła, które odbijały się, wirowały i rozbijały, wypełniającpowietrze donośnym brzękiem.Przedostatni ze strażników uniósł miecz, a kropelki śliny trysnęły z jegowykrzywionych ust, gdy wydał bojowy okrzyk.Shenkt złapał go za nadgarstek, po czymcisnął w pozycji do góry nogami przez całą salę prosto w ostatniego przeciwnika.Obajmężczyzni runęli w plątaninie pogiętych zbroi na regał z pozłacanymi książkami, rozrywającje i wyrzucając w powietrze luzne kartki, które zaczęły powoli opadać.Shenkt wypuściłpowietrze z płuc i pozwolił, by czas odnalazł swój właściwy bieg.Wirująca kusza spadła, odbiła się od płyt i potoczyła w kąt.Wielki książę Orso stałtam, gdzie wcześniej, obok okrągłego stołu z mapą Styrii, na której spoczywała lśniącakorona.Miał szeroko otwarte usta.- Zawsze kończę rozpoczęte zadanie - rzekł Shenkt.- Ale nie pracowałem dla ciebie.* * *Monza wstała, patrząc na posplatane, rozrzucone, powyginane ciała w drugim końcusali.Papiery opadały powoli z rozbitego regału, w którym tkwiły zakrwawione zbrojeotoczone pęknięciami rozbiegającymi się po marmurowej ścianie.Ominęła przewrócony stół.Przeszła obok ciał najemników i strażników oraz nadtrupem Secco, którego rozsmarowany mózg lśnił w długim pasie światła wpadającego przezjedno z wysokich okien.Orso patrzył w milczeniu, jak Monza się zbliża.Za jego plecami wisiał wysoki nadziesięć kroków obraz, na którym książę odnosił dumne zwycięstwo w Bitwie pod Etreą.Mały człowiek i jego rozdmuchany mit.Złodziej kości odsunął się i obserwował ich z rękami po łokcie ubrudzonymi krwią.Monza nie wiedziała, co zrobił ani jak tego dokonał, nie znała też jego motywów, ale teraz tonie miało znaczenia.Pod jej butami chrzęściło potłuczone szkło, strzaskane drewno, podarty papier ikawałki rozbitej porcelany.Wszędzie widniały czarne plamki krwi, które wsiąkały jej wpodeszwy, przez co zostawiała za sobą krwawe ślady.Zupełnie jak krwawy szlak, którywytyczyła przez Styrię, by tutaj dotrzeć.By stanąć w miejscu, w którym zabili jej brata.Zatrzymała się na wyciągnięcie szpady od Orso.Czekała, choć nie była pewna na co.Gdy wreszcie nadeszła chwila, za którą tęskniła całym sercem, dla której wytrzymała takwiele cierpienia, wydała tak wiele pieniędzy i zabiła tak wielu ludzi, okazało się, że nie możesię ruszyć.Co się stanie potem?Orso uniósł brwi.Z przesadną ostrożnością wziął koronę z blatu, tak jak matkapodnosi nowo narodzone dziecko.- Miała być moja.Już prawie była.To właśnie o to walczyłaś przez te wszystkie lata.Iostatecznie mi to odebrałaś.- Powoli obrócił koronę w dłoniach; klejnoty zalśniły.- Kiedybudujesz swoje życie wokół tylko jednej rzeczy, kochasz tylko jedną osobę, masz tylko jednomarzenie, ryzykujesz, że utracisz wszystko w jednej chwili.Ty zbudowałaś swoje życiewokół brata.A ja swoje wokół korony.- Ciężko westchnął, zacisnął usta, po czym odrzuciłzłotą obręcz, która zawirowała na mapie Styrii.- Tylko na nas popatrz.Oboje tak samożałośni.- Nie tak samo.- Uniosła porysowane, wyszczerbione, zużyte ostrze od Calveza.Szpadę, którą zamówiła dla Benny.- Ja wciąż mam ciebie.- A kiedy już mnie zabijesz, po co będziesz żyła? - Oderwał wzrok od ostrza ipopatrzył jej w oczy.- Monzo, Monzo.co ty beze mnie zrobisz?- Coś wymyślę.Czubek szpady przebił jego kamizelkę z cichym trzaskiem, bez trudu prześlizgnął sięprzez klatkę piersiową i wyszedł plecami.Orso cicho stęknął, szerzej otworzył oczy, a Monzawyciągnęła ostrze.Przez chwilę stali naprzeciwko siebie.- Och.- Dotknął ciemnego materiału palcem, na którym został czerwony ślad.- Towszystko? - Zaskoczony podniósł na nią wzrok.- Spodziewałem się.czegoś więcej.Upadł kolanami na wypolerowaną posadzkę, po czym przewrócił się do przodu i zwilgotnym plaśnięciem uderzył bokiem twarzy o marmur obok buta Monzy.Oko, którym byłzwrócony w jej stronę, popatrzyło na nią, a kącik ust drgnął, układając się w uśmiech.Potemksiążę znieruchomiał.Siedmiu z siedmiu.Udało się.NASIONATo był zimowy poranek, zimny i słoneczny, a oddech Monzy parował w powietrzu.Stała na tarasie komnaty, w której zabito jej brata.Na tarasie, z którego ją zrzucono.Opierała dłonie na balustradzie, przez którą ją przetoczono.Ponad górskim zboczem, o któresię roztrzaskała.Wciąż czuła ten sam drażniący ból w kościach nóg, na wierzchu dłoniosłoniętej rękawiczką, z boku czaszki.Dręczyła ją potrzeba zapalenia plew; wiedziała, żenigdy do końca się jej nie pozbędzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]