[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jej źródło jest nader niezwykłe.Sposób, w jaki przekazano ją Kruppemu, był zaiste nadzwyczajny.– Do rzeczy.Grubasek skrzywił się.Baruk był w fatalnym nastroju.– Ta wiadomość jest przeznaczona dla ciebie osobiście, mistrzu – ciągnął z westchnieniem.Złożył wreszcie chusteczkę i podniósł wzrok.– Pochodzi od Węgorza.Baruk zesztywniał.Na jego twarzy wykwitł złowrogi grymas.– Co w tym dziwnego? – mruknął.– Zna nawet moich agentów.– Jego oczy odzyskały klarowny wyraz.– Czekam – warknął, spoglądając na Kruppego.– Oczywiście.– Grubasek strzepnął chusteczkę i otarł czoło.– „Jeśli chcesz znaleźć tych, których szukasz, spójrz na ulice”.To było wszystko.Wiadomość dostarczyło najmniejsze dziecko, jakie Kruppe widział.– Przerwał, potrząsając głową.Nie, taka przesada była niewskazana, zwłaszcza biorąc pod uwagę paskudny humor Baruka.– No, w każdym razie małe dziecko.Alchemik wpatrywał się w dogasające węgielki.Dłonie złączył za plecami, obracając w palcach wielki, srebrny pierścień.– Powiedz mi, Kruppe, co ci wiadomo o owym Węgorzu? – zapytał powoli.– Kruppe przyznaje, że niewiele.Mężczyzna, kobieta? Nikt tego nie wie.Pochodzenie? Tajemnica.Cele? Pragnienie podtrzymania status quo motywowane wstrętem wobec tyranii.Tak przynajmniej powiadają.Wpływy? Rozległe.Nawet jeśli odrzucić dziewięć dziesiątych plotek dotyczących Węgorza, musi mieć setki agentów.Zadaniem ich wszystkich jest ochrona Darudżystanu.Krążą pogłoski, że rajca Turban Orr próbuje na nich polować, przekonany, że doprowadzili do ruiny jego plany.Może to i prawda, a z tego wszyscy powinniśmy być zadowoleni.Baruk nie okazywał bynajmniej zadowolenia.Grubasek niemal odnosił wrażenie, że słyszy, jak alchemik zgrzyta zębami.Mimo to spojrzał na Kruppego i skinął głową.– Mam dla ciebie zadanie.Weź ze sobą Murillia, Rallicka i Colla i zabierzcie powiernika monety w jakieś bezpieczne miejsce.– Poza miasto? – zapytał grubasek, unosząc brwi.– Tak.Powiernik monety jest najważniejszy.Zaprowadź go gdzieś, gdzie nikt go nie dosięgnie.Waszym zadaniem będzie obserwować.Nic więcej.Zrozumiałeś, Kruppe? Obserwować.Gdybyście uczynili coś poza tym, powiernik monety mógłby wpaść w niepowołane ręce.Jest narzędziem Oponn i inny Ascendent może ich dosięgnąć za jego pośrednictwem.Ostatnie, czego byśmy chcieli, to walka bogów na śmiertelnej płaszczyźnie.Grubasek odchrząknął.– A na co mamy zwracać uwagę, mistrzu?– Nie jestem pewien.Być może na cudzoziemców, którzy rozkopują ziemię.Kruppe poderwał się nagle.– Masz na myśli.roboty drogowe?Alchemik zmarszczył brwi.– Wyślę was między Wzgórza Gadrobi.Zaczekajcie tam, aż zjawi się ktoś obcy albo ja skontaktuję z wami, by udzielić wam dalszych wskazówek.W tym pierwszym przypadku macie się gdzieś schować, Kruppe.Za wszelką cenę unikajcie wykrycia.Jeśli będzie to konieczne, skorzystaj ze swej groty.– Nikt nie odnajdzie Kruppego i jego dzielnych, oddanych towarzyszy – zapewnił grubasek.Uśmiechnął się i machnął palcami.– Świetnie.W takim razie to wszystko.Zaskoczony Kruppe podniósł się z fotela.– Kiedy mamy wyruszyć, mistrzu?– Wkrótce.Zawiadomię was dzień przed terminem.Czy to wystarczy?– Tak, drogi Baruku.Kruppe uważa, że to wystarczająco długi czas.Rallick sprawia wrażenie chwilowo niedysponowanego, ale jeśli się nam poszczęści, będzie mógł nam towarzyszyć.– Zabierz go ze sobą, jeśli zdołasz.Gdyby wpływy powiernika monety obróciły się przeciwko nam, skrytobójca będzie musiał zabić chłopaka.Czy jest tego świadomy?– Omawialiśmy te ewentualność.Baruk pochylił głowę i umilkł.Grubasek odczekał chwilę, po czym wyszedł bezgłośnie.Niespełna godzinę po opuszczeniu siedzącego na klepisku chaty ciała i wyruszeniu w drogę do Królestwa Cienia dusza Szybkiego Bena wróciła na miejsce.Oczy Kalama poczerwieniały już z wyczerpania wywołanego nieustającym napięciem.Skrytobójca podniósł się, czekając, aż jego przyjaciel odzyska przytomność.Dla bezpieczeństwa wsparł dłonie na rękojeściach sztyletów.Jeśli Szybki Ben został opętany, to, co nad nim zapanowało, mogło obwieścić swe przybycie przez atak na tego, kto był najbliżej.Kalam wstrzymał oddech.Czarodziej otworzył oczy.W miarę, jak wracała mu świadomość, znikał z nich szklisty połysk.Kiedy zobaczył Kalama, uśmiechnął się.Skrytobójca wypuścił powietrze z płuc.– Zrobiłeś to? Udało się?– Na oba pytania odpowiedź brzmi „tak”.Trudno w to uwierzyć, prawda?Kalam nie był w stanie powstrzymać uśmiechu.Podszedł do przyjaciela i pomógł mu wstać.Czarodziej wsparł się ciężko na nim.On również się uśmiechał.– Zorientował się, kim jestem, dopiero gdy już znikałem.– Szybki Ben uśmiechnął się jeszcze szerzej.– Szkoda, że nie słyszałeś jego krzyku.– Dziwi cię to? Jak wielu najwyższych kapłanów pali swe uroczyste szaty?– Za mało, jeśli mnie o to pytasz.Bez kapłanów i świątyń krwawe łapska bogów nie mogłyby dosięgnąć świata śmiertelników.Czyż nie byłby to raj, przyjacielu?– Być może – dobiegł od drzwi czyjś głos.Obaj mężczyźni zwrócili się w tamtą stronę i zobaczyli stojącą w wejściu Żal.Jej szczupłe ciało otulał krótki płaszcz.Była cała mokra.Kalam dopiero teraz zauważył, że przez szczeliny w ścianach przesącza się woda.Skrytobójca odsunął się od przyjaciela, by mieć swobodne ręce.– Skąd się tu wzięłaś? – zapytał.– Marzysz o raju, czarodzieju? Szkoda, że nie słyszałam całej rozmowy.– Jak nas odszukałaś? – rzucił Szybki Ben.Żal weszła do środka, zdejmując kaptur.– Znalazłam skrytobójcę – oznajmiła.– Przebywa w gospodzie zwanej „Pod Feniksem” w Dzielnicy Daru.Interesuje was to? – zapytała, spoglądając na nich pozbawionymi wyrazu oczyma.– Chcę usłyszeć odpowiedzi – zażądał cichym głosem Kalam.Szybki Ben cofnął się pod ścianę, żeby zrobić miejsce skrytobójcy i w razie potrzeby móc rzucić zaklęcie, choć był tak wyczerpany, że z pewnością nie zdołałby zrobić użytku z groty.Zauważył, że Kalam również nie jest w najlepszym stanie.Skrytobójcy jednak z pewnością to nie powstrzyma.Był w wyjątkowo niebezpiecznym nastroju.Świadczył o tym jego cichy głos.Żal wbiła w kaprala martwe spojrzenie.– Sierżant przysłał mnie.– Kłamiesz – przerwał jej cicho Kalam.– Sójeczka nie wie, gdzie jesteśmy.– No dobrze.Wyczułam twoją moc, czarodzieju.Ma charakterystyczną sygnaturę.– Przecież otoczyłem tę chatę tarczą – wyszeptał Szybki Ben ze zdumieniem w głosie.– Tak jest.Ja też byłam zaskoczona, czarodzieju.Na ogół nie potrafię cię znaleźć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]