[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiatr zawiał, drzewa zakołysały się trwożnie, osypujące ich mokrym śniegiem; chmury skłębione,ciężkie zaczęły się nagle rozpadać i uciekać w różne strony, a cichy, rozedrgany jęk powiał po śniegach.- Trza bieżyć do dom, pózno już - szepnęła unosząc się nieco.- Nie bój się, jeszcze spać nie śpią, słychać głosy na drodze, pewnikiem rozchodzą się od Kłębów.Cebratki zostawiłam przy dojeniu, jeszcze se kulasy krowy połamią.Ucichli, bo jakieś głosy rozległy się bliżej i przeszły; ale gdzieś z boku, jakby na tej samej dróżce,zaskrzypiał śnieg i jakiś cień wysoki zamajaczył tak wyraznie, że zerwali się na równe nogi.Ktosik tam jest.przyczaił się jeno pod płotem.Uwidziało ci się.czasem za chmurą takie cienie idą.Długo nasłuchiwali rozpatrując ciemności.Chodzmy do broga, tam będzie ciszej! - szepnął gorąco.Oglądali się trwożnie co chwila, przystając z zapartym tchem i nasłuchując, ale cicho było naokół imartwo; podeszli więc chyłkiem, ostrożnie do broga i wsunęli się w głęboki otwór, czerniejący tuż nadziemią.Pociemniało znowu na świecie, chmury się zawarły w gąszcz nieprzeniknioną, blade światłości pogasły,noc jakby przymknęła powieki i zapadła w głęboki sen, wiatr przemknął bez śladu, cisza wionęłajeszcze głębsza i bardziej niepokojąca, że słychać było dygotanie drzew obwisłych pod śniegiem idaleki, daleki bełkot wody spadającej na koła młyńskie, a po długiej chwili śnieg znowu zaskrzypiał nadróżce: dobrze już słychać było ciche, ostrożne, jakby wilcze kroki.Cień jakiś oderwał się od ścian iprzygarbiony posuwał się po śniegach, był coraz bliżej, wyrastał, zatrzymywał się co mgnienie i znowuszedł.skręcił za bróg od pola, przyczołgał się prawie pod otwór i nasłuchiwał długo.Potem przesunął się do przełazu i zniknął pod drzewami.Nie wyszło i Zdrowaś, kiej się znowu pokazał wlekąc za sobą wielgachną wiązkę słomy, przystanął namgnienie, posłuchał i skoczył do brogu, przytkał wiązką dziurę.trzasnęła zapałka i ogień w migrozbłysnął po słomie, zatrzepał się, tysiącem jęzorów błysnął i po chwili buchnął krwawą płachtą,ogarniając całą ścianę brogu.Boryna zaś przygięty, straszny kiej trup, czatował z widłami w ręku.Oni zaś wnet pomiarkowali, co się dzieje: krwawe błyski jęły się przeciskać do środka i dym gryzącyzapełniał jamę, porwali się z krzykiem, bijąc się o ściany, nie wiedząc wyjścia, oszaleli ze strachu iledwie co dychający, aż Antek cudem jakimś natrafił na przysłonę, wparł się całą mocą i razem z niąpadł na ziemię, ale nim się porwał, stary runął na niego i przebódł widłami do ziemi, nie trafił dobrze,bo Antek się zerwał i nim stary ponowił, trzasnął go pięściami w piersi i pognał w cały świat.Rzucił się wtedy stary do brogu, ale już i Jagny nie było, jeno mu mignęła i przepadła w nocy, więc jąłryczeć oszalałym, nieprzytomnym zgoła głosem:- Gore! gore! - i biegał z widłami dookoła brogu że kiej zły widział się w krwawym brzasku, bo ogieńobjął już cały bróg i z szumem miotając się, sycząc, bił w górę okropnym słupem płomieni i dymów.Ludzie zaczęli nadbiegać, krzyki poszły po wsi, ktosik uderzył w dzwon, trwoga zaszarpała serca, a łunarosła i pożar ognistą płachtą powiewał na wsze strony, i pryskał deszczem iskier na zabudowania, nawieś całą.ROZDZIAA 12Co się działo w Lipcach po onej nocy pamiętliwej, to i najpierwszemu głowaczowi niełacno byłobyzapamiętać wszystko a opowiedzieć; tak się bowiem zakotłowało we wsi jakoby w tym mrowisku, kiejw nim jaki niecnota kijaszkiem zagrzebie.Ledwie rozedniało chyla tyla i ludzie oczy z pomroki nocnej przetarli, a już każdemu było pilno napogorzelisko, że niejeden pacierze jeszcze w drodze odmawiał, a pędem bieżał kieby na ten jarmarek.Dzień się był podniósł ciężki i tak przemglony, że choć już pora była na dużą jasność, a mroczałojeszcze kieby na świtaniu, śnieg bowiem jął walić mokrymi płatami i przysłonił świat roztrzęsioną,szklistą i przemiękłą płachtą, ale nikto na pluchę nie zważał, schodzili się ze wszystkich stron i całymigodzinami wystawali na pogorzelisku przeredzając z cicha o wczorajszym, a strzygąc uszami, bychczego nowego dosłyszeć.Gwar się też czynił niemały, bo coraz więcej nadciągało narodu, że kupy już stały w opłotkach, pełnobyło w podwórzu, a już zgoła ciżbą się gęstwili wpodle brogu, że ino czerwieniało na śniegach odkobiecego przyodziewku.Bróg był spalony do cna i porozwalany, że jeno dwa słupy sterczały z pogorzeli, opalone kiej głownie,na chlewach zaś i szopie dachy pozrywano do samych zrębów i rozrzucono, że cała dróżka i polewokoło, na jakie pół stajania, zaniesione były opalonym poszyciem, potrzaskanymi łatami, przepalonąsłomą i na pół zwęglonym drzewem i wszelką spalenizną.Znieg padał bez przerwy i z wolna pokrywał wszystko szklistą powłoką, ale miejscami topniał odprzytajonych żarów.a niekiedy z porozwalanych kup siana wytryskiwały strugi czarnego dymu i buchałblady, trzeszczący płomień, ale wnet rzucali się nań chłopi z osękami, dusili trepami, bili kijami iprzywalali śniegiem.Właśnie byli rozwlekli taką roztlałą kupę, gdy któryś, bodaj chłopak Kłębów, wygarnął osękiem jakąśopaloną szmatę i podniósł wysoko.- Jagusina zapaska! - wrzasnęła urągliwie Kozłowa, boć już dobrze wiedziano, co się stało.- Pogrzebta no, chłopaki, może najdzieta tam jeszcze jakie portki!.- Hale! wyniósł je całe, tyle że mógł zgubić na drodze.- Dzieuchy już szukały, ktosik je uprzedził.- Bych Hance odnieść - gadały wybuchając śmiechem.- Cichota, pyskacze, ale! Na zabawę się zebrały i zęby będą szczerzyć z cudzego nieszczęścia! -krzyknął rozgniewany sołtys.- Do domu, baby! Czego tu stoita? Jużeśta dosyć namełły ozorami - irzucił się, by rozganiać.- Zasie wam do nas! pilnujcie swojego, kiejście na to ustanowieni! - krzyknęła Kozłowa tak mocno, żesołtys tylko popatrzył na nią, splunął i poszedł w podwórze, a nikt się nawet nie ruszył z miejsca, babyzaś jęły sobie trepami podsuwać zapaskę, oglądać, a coś cicho i ze zgrozą opowiadać.- Taką trzeba ze wsi wyświecić ożogiem kiej czarownicę! - rzekła w głos Kobusowa.- A przeciech! bez nią to wszystko! bez nią! - przygadywała Sikorzyna.- Juścić, ale Pan Jezus strzegł, że cała wieś nie poszła z dymem! - szepnęła Sochowa.- Bo i prawda, że cud, prawdziwy cud!- Wiatru też nie było i w czas spostrzegli.- A ktosik w dzwon uderzył, bo wieś była w pierwszym śpiku.Pono to niedzwiedniki szły z karzmy i pierwsze zobaczyły.- Moiściewy! ale ich sam Boryna złapał w brogu i tyle co rozegnał, a tu ogień zaraz buchnął.Miarkowałem wczoraj u Kłębów, że coś będzie, skoro razem się wynieśli.- Pono już dawno stróżował za nimi.- Jakże! powiadał mój chłopak, że wczoraj cały czas chodził po drodze przed Kłębową chałupą i miał ichna oku - prawiła pod nosem Kobusowa.- Toteż widno, co bez złość Antek podpalił.- Abo się to nie odgrażał?- Cała wieś o tym wiedziała.- Musiało się na tym skończyć, musiało! - dogadywała Kozłowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]