[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Savarin wyprostował się.- Wciąż jesteś mało spostrzegawczy.Patrz, mając na uwadze to, co już wiesz.Wskazał nagi krajobraz: karłowate krzaki, pagórki i kałuże, niskie zarośla i rozrzucone po polach głazy.O Jezu mruknął pod nosem Michael.To szałasy, ale z drewna.- Z drewna - powiedział z naciskiem w głosie Savarin.­Widzisz tu jakieś drzewa?- Nie.- I po tym możesz odróżnić Półmiasto od Euterpe.Mieszańcy mają krewnych Sidhów, a to oznacza koneksje z Drzewolami.Drzewole sprawują kontrolę nad wszystkimi lasami w Królestwie.Ludziom wolno korzystać tylko z patyków, trzciny i trawy.Michael czuł zamęt w głowie.Wciąż nie mógł uwierzyć w real­ność Królestwa a mimo to stawało się ono coraz to bardziej i bardziej złożone.- Tutaj wcale nie ma drzew?- Za Przeklętą Równiną lasy można spotkać na każdym kroku, ale ani dla mnie, ani dla ciebie drewna nie ma.Bardzo niewielu ludzi opuszcza Ziemie Paktu.Na mocy umowy pod­pisanej z Izomagiem kupcy Sidhów przybywają tu co dwa tygodnie z towarami, ale Przeklęta Równina jest niebezpieczna nawet dla nich.Gdy podeszli na odległość jakichś trzydziestu metrów do zewnętrznego kręgu chat, Michael ujrzał pierwszego Mieszańca.Był to potężnej budowy mężczyzna, nieco wyższy od Michaela, z długimi i prostymi czerwonobrązowymi włosami.Stał pośrodku drogi z kijem w ręku i wyrazem znudzenia na twarzy.Zatrzymał ich wyciągając przed siebie kij.- Poznaję cię, Nauczycielu.Tego młodzieńca też znam.Lamia uprzedza nas o jego przybyciu - ale o tobie nie wspomina.- Często tu przychodzę - powiedział Savarin tonem uspra­wiedliwienia.- Zeszłej nocy byli tu jeźdźcy - odparł Mieszaniec.- Żad­nym ludziom nie wolno już przebywać w Półmieście.Z wyjątkiem oczywiście.- wskazał palcem na Michaela.- Może lepiej idź powiedział Michael do Savarina.Dziękuję za pomoc.Savarin łypnął spode łba na Mieszańca.- Tak.Grunt to dyskrecja.Ale nigdy dotąd nie zabraniano mi wstępu do Półmias­ta.Mam nadzieję, że to nie na stałe.Stąd zaczerpnąłem najwięcej informacji.- Westchnął, posłał Michaelowi promienny uśmiechi odwrócił się.- Ucz się pilnie, przyjacielu.I jeśli tylko będziesz mógł, wpadnij powiedzieć mi, czego się nauczyłeś.Michael uścisnął jego wyciągniętą dłoń.Savarin ruszył z po­wrotem drogą, którą tu przyszli, pozostawiając go samego ze strażnikiem.Chłodny wiatr rozwiewał im włosy i targał ubrania­mi.- A więc dokąd mam iść?- Do Żurawic.Chodź.Michael podążył za nim drogą.Trakt przecinający Półmiasto wybrukowany był brązową cegłą i kocimi łbami.Chaty, chociaż skromniejsze niż domy w Euterpe, sprawiały wrażenie schludniej­szych.Małe ogródki przed każdym domem zapełniały grzędy soczyście zielonych roślin; nie dostrzegał wśród nich żadnych kwiatów.Przez okna i otwarte drzwi przyglądali się mu inni Mieszańcy.Mężczyźni dorównywali niemal wzrostem Sidhom, których Mi­chael widział przez mgnienie oka w domu Izomaga.Kobiety były smukłe, o szlachetnym wyglądzie, chociaż Michael niewiele z nich nazwałby ładnymi.Twarze miały surowe, o ostrych rysach, za bardzo podobne do męskich.Kiedy minęli wieś, przewodnik zszedł z głównej drogi i skręcił w stronę strumienia.Na drugim brzegu, przycupnięta na szczycie niskiego, szerokiego pagórka, stała większa chata o kształcie na wpół sflaczałej piłki futbolowej, pokryta patykami, błotem i sło­mianą strzechą.Gdyby nie dwa okrągłe okna ze szklanymi szybami i kamienny komin wystający przez otwór w szczycie dachu, można by ją wziąć za jurtę - przenośne domostwo nomadów ze środkowej Azji.Na klepisku otaczającym chatę walały się niewielkie głazy i stosy rozmaitych rupieci posor­towanych i poklasyfikowanych - tu kupka kamieni, obok kije, dalej kości i czaszki zwierząt; pozostałych stosów nie potrafił zidentyfikować.Zalatywało od tego zestarzałymi śmieciami; woń była bogatsza i bardziej sugestywna niż kurzu, ale nie całkiem odpychająca.Miejsce przeznaczone pod każdą hałdę wytyczały paliki, przy których, niczym smutne bandery rozkładu, łopotały skrawki materiału.- Jak mam przejść na drugą stronę?- spytał Michael, kiedy przystanęli na brzegu strumienia.Mieszaniec pokazał mu płaskie kamienie tuż pod powierzchnią leniwie płynącej wody.- Czekają na ciebie - powiedział i zawrócił w kierunku Półmiasta.Michael przełknął ślinę, żeby pozbyć się skurczu chwytającego go za gardło, i postawił nogę na pierwszym kamie­niu.Woda zawirowała wokół jego butów.Przyszło mu do głowy, żeby przewrócić się w wodę i w ten sposób obudzić, przerwać senne majaki, ale jeśli nie wyrwały go ze snu zdarzenia, które już zaszły, to mało prawdopodobne, aby dokonał tej sztuki powolny strumień.Poza tym nie miał pojęcia, co czai się w głębinach.Było mu niedobrze ze strachu.Ścisnął kurczowo książkę i wszedł na drugi kamień.Tak bardzo zaprzątnięty był utrzymaniem równo­wagi, że nie zauważył postaci stojącej na drugim brzegu, dopóki się tam nie znalazł.Podniósł wzrok i wzdrygnął się.Halo - wykrztusił pośpiesznie.Była to dziwaczna istota płci chyba żeńskiej.Wydłużone, gładkoskóre członki zachowały swe krągłe kształty, zdradzając kobiecość, ale ręce zwisały jej do kolan.Twarz miała spłaszczoną, szerszą niż wyższą, z wąskimi, wydłużonymi oczyma spoglądający­mi spod cienkich, rzadkich brwi.Mierzyła sobie o jakieś pięć centymetrów mniej od Michaela i garbiła się lekko.Nogi w po­strzępionych spodniach były nieproporcjonalnie długie w porów­naniu z tułowiem.Uniosła jedną rękę do swej płaskiej piersi i zaczęła przebierać pajęczymi palcami.Były długie, ciemne, zakończone spiczastymi, cienkimi, czarnymi paznokciami.- Halo - powtórzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl