[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stamtąd go wołano, był tego pewien.Zawinął kanapkę w papier i przeszedł kilkadziesiąt metrów w górę szlaku, mijając drugi zakręt.Drobne kamienie chrzęściły pod nogami, kilka razy but ześlizgnął się z kępki wilgotnej trawy.Ponad wszelką wątpliwość był na szlaku sam.Szedł śpiewając, by nie gubić rytmu.Co pewien czas zatrzymywał się, by uspokoić oddech i nasycić się świeżym powietrzem, oczyścić nim umysł z pajęczyn narosłych przez miesiące spędzone w zamkniętych pokojach.Należało wyjaśnić zagadkę.Współczuł swoim ludzkim braciom, zarazem zaczynał ich nienawidzić.W zmaganiach ze Śmiercią często przegrywali w sposób, który pogarszał jeszcze ich los.Ludzie, który zaznali wielu cierpień, stracili dom, rodzinę, miasto, naród, reagowali okrucieństwem wobec innych.Ostatnio jego ulubioną lekturą był dwudziestowieczny filozof i nowelista, Artur Koestler, który głosił, że ludzka natura ma nieuleczalną skazę.Lanier nie miał w tej sprawie wielu wątpliwości.Widział wielu ludzi, których psychikę po wnikliwych badaniach poddano gruntownej kuracji.Przepędzano ich demony i uczono, jak radzić sobie z rzeczywistością.Lanier nie angażował się w spory wokół takiego leczenia.Minęło wiele lat Uzdrowienia, a on wciąż nie był zdecydowany, czy je aprobuje.Czy ludzie są tak słabymi, źle zaprojektowanymi maszynami, że nie potrafią leczyć się sami? Nie mogą nawet postawić sobie diagnozy? Wszystko na to wskazywało.Stał się pesymistą, może nawet cynikiem, ale jakaś jego część nienawidziła cynizmu.A zatem, co było do okazania, nie był swoim wielbicielem.Ciężkie chmury przesuwały się po niebie.W ich środku tworzył się okrągły otwór, przez który przeświecało słońce.Lanier znów usiadł na głazie przy szlaku i mrużąc oczy przypatrywał się lśniącemu krążkowi światła pełznącemu przez dolinę.Był tak pełen ciepła i hipnotyzującej mocy, że gdyby Lanier zdołał uspokoić swój umysł, słoneczna plama mogłaby odpowiedzieć na wszystkie pytania.Był śpiący, bezwolny, gotów odłożyć na później wszystkie ciążące mu sprawy, położyć się i pozwolić, aby słońce roztopiło go jak ciepłe masło.Kilkaset metrów w górę szlaku pojawił się mężczyzna ubrany na czarno i szaro.Wspierając się na kiju zbliżał się do Laniera.Czy to jego głos przyniósł wiatr? Lanier nie był pewien, czy potrzebował towarzystwa.Wszystko w porządku, jeśli mężczyzna był pasterzem, dobrze czuł się wśród prostych wieśniaków.Gorzej, jeśli to ktoś z Christchurch.Może nie zwróci na niego uwagi.- Witam - pozdrowił go nieznajomy, a jego buty zachrzęściły na żwirze za plecami Laniera.Odwrócił się.Jego rozmówca stał na skraju nadciągającej chmury.Miał krótko obcięte ciemne włosy, niecałe sześć stóp wzrostu i szerokie ramiona.Przypominał młodego byka.- Dzień dobry - odpowiedział Lanier.- Czekałem na pana, aby sprowadził mnie pan na dół - powiedział mężczyzna takim tonem, jak gdyby od dawna byli znajomymi.Lanier rozpoznał jego miękką wymowę: miał rosyjski akcent.- Czy my się znamy? - zapytał.- Być może.- mężczyzna uśmiechnął się.- Znaliśmy się niezbyt długo, wiele lat temu.- Pamięć Laniera odmówiła odpowiedzi, gdzie się widzieli.Zagadki irytowały go.- Przykro mi, ale nie pamiętam.- Odwrócił się.- Byliśmy kiedyś wrogami - powiedział mężczyzna.Rozmowa najwyraźniej sprawiała mu przyjemność.Nie zbliżał się jednak, trzymając kij przed sobą.Lanier spojrzał na niego przez ramię.Nie był odpowiednio ubrany i nie miał plecaka.Nie mógł być w górach długo.- Jest pan jednym z Rosjan, którzy najechali Thistledown? - zapytał Lanier.Mimo młodego wieku rozmówcy - nie wyglądał na więcej niż czterdzieści lat - pytanie nie musiało być głupie.Mógł przejść kurację odmładzającą gdzieś na stacji orbitalnej lub w Ziemskim Hexamonie.- Tak.- Co pana tu sprowadziło?- Muszę zrobić coś ważnego.Potrzebuję pańskiej pomocy.Lanier wyciągnął rękę.- Jestem na emeryturze.- Przybysz pomógł mu wstać.- To było dawno temu.Jak pan się nazywa?- Przykro mi, że pan nic nie pamięta - jego głos zdradzał rozdrażnienie.- Mirski.Paweł Mirski.Lanier roześmiał się.- Dobry pomysł - powiedział.- Mirski jest teraz po drugiej stronie nieba.Pojechał z geszelami i Droga pochłonęła go.Ale cenię pański dowcip.- To nie dowcip, przyjacielu.Lanier przyjrzał się rozmówcy.O Boże, on rzeczywiście przypominał Mirskiego.- Czy Patriota Vasquez powróciła do domu? - zapytał mężczyzna.- Któż to może wiedzieć? Nie mam siły na zgadywanki.Dlaczego pana to interesuje? - Laniera zaskoczyła jego własna porywczość.- Chciałbym ją odnaleźć.- Marne szansę.- Z pańską pomocą.- Pański żart jest w obrzydliwym stylu.- Garry, to nie żart.Wróciłem.- Podszedł bliżej.Podobieństwo do Mirskiego było niesamowite.- Czekałem tu na górze, aż pan nadejdzie i rozpozna mnie.Muszę skontaktować się z odpowiednimi ludźmi.Odegrał pan ważną rolę w Uzdrowieniu, prawda?- Tak - odpowiedział Lanier.- Mógłby pan być jego bratem.“Identycznym bliźniakiem.” - Powinien mnie pan zabrać na Thistledown.Muszę porozmawiać z Korzeniowskim i Olmym.Wciąż jeszcze żyją, prawda?Konrad Korzeniowski zaprojektował Drogę.Kiedyś była podłączona do siódmej wewnętrznej komory asteroidalnego pojazdu kosmicznego Thistledown.Thistledown i dwie sekcje Axis City wciąż znajdowały się na orbicie okołoziemskiej o promieniu dziesięciu tysięcy kilometrów, ale jedna “czapa” na biegunie była usunięta i siódma komora została odsłonięta.Czterdzieści lat temu odcięto Thistledown od końca drogi, by umożliwić naderytom z Axis City ucieczkę.Droga na chwilę otworzyła się ku pustej przestrzeni, a potem natychmiast się zamknęła, pozbawiając ten wszechświat na zawsze dostępu do swojej nieskończoności.Ci, którzy jak Paweł Mirski postanowili pozostać wewnątrz, byli teraz bardziej niedostępni niż dusze zmarłych - jeśli zmarli w ogóle mają dusze.Lanier wymamrotał coś niezrozumiałego i zakasłał zasłaniając usta ręką.Poczuł mrowienie na szyi.- Chryste Panie - powiedział do swojej ręki.- Co się tu dzieje?- Dużo podróżowałem w przestrzeni i czasie - powiedział mężczyzna.- I mogę opowiedzieć bardzo dziwną historię.- Czy jest pan duchem? - Tylko dawnej zadawano takie pytania.Nie miał na myśli ciucha w sensie hexamońskim.Zaczerwienił się.- Nie.Uścisnął mi pan rękę.Jestem z krwi i kości.w pewnym sensie.- Jak pan tu wrócił?- Bynajmniej nie najkrótszą drogą.- Uśmiechnął się szeroko, lecz niepewnie.Położył kij na trawie obok Laniera i usiadł.Mirski, jeśli to rzeczywiście był on, w co Lanier nie bardzo chciał uwierzyć, popatrzył na dolinę, którą przemierzały owce i cienie chmur, i powiedział:- Muszę rozmawiać z Korzeniowskim i Olmym.Czy może mnie pan do nich zaprowadzić?- Dlaczego nie poszedł pan od razu do nich? - zapytał Lanier.- Fatygował się pan aż tutaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]