[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Usta mu za-drgały, a przez oczy przeleciał jakiś zimny błysk, jakby niechęci czy zazdrości.Patrzył długona twarz Andrzeja, który siedział przy nim na niskim krześle, patrzył z gniewem prawie, ażrzekł: Masz twarz człowieka zupełnie zadowolonego, zupełnie spokojnego. Jestem spokojny, tak spokojny, że aż mnie to dziwi, że po tylu burzach wszystko wemnie tak przycichło od razu. Szczęście jest oliwą, przytłumiającą burze wszelkie serc i mózgów. Wiesz, nieraz w nocy wstaję, aby zajrzeć do niej, bo mi się chwilami wydaje niemożeb-nym, aby była pod moim dachem. No i znajdujesz ją śpiącą!.wtedy, ma się rozumieć, klękasz przed łóżkiem i wpatrujeszsię w twarz ukochaną. Dlaczego drwisz?  szepnął Andrzej z wyrzutem.Nie odezwał się, bo go złość przygnio-tła do krzesła; zaczął się kołysać szybko i zagryzał wargi do krwi prawie, przyciszał się z tru-dem. Cóż to mnie obchodzi, co oni robią, jak się kochają, czy są szczęśliwi! Cóż mnie toobchodzi!  myślał, ale czuł, że jednak go to obchodzi. Nie nudzi się żona w Krosnowie?  zapytał znowu, nie mogąc się oderwać od tego te-matu Bój się Boga, dopiero trzy miesiące po ślubie i już nudziłaby się? Tak, tak! masz rację, trzy miesiące dla dusz upojonych sobą!.Andrzej spojrzał na niego uważniej, a on gonił wzrokiem za Janka, spotkał się z jej wzro-kiem i przypomniał sobie te ostatnie chwile, przed ich wyjazdem do Włoch, na stacji.Zcią-gnął brwi i kołysał się prędko, bardzo prędko, a myśli latały mu pod czaszką coraz dziwniej-sze i coraz potężniejsza fala złości zalewała mu duszę, gdy spoglądał na Andrzeja, pochylo-nego nieco i siedzącego tak nisko,.że były chwile, w których poczuł szaloną chęć uderzenianogami w tę głowę i rozbicia jej na miazgę. Czuję, że nam będzie dobrze ze sobą  mówiła Jadwiga do Janki  bo czego trzeba, abysię czuć szczęśliwym? Spokoju wewnętrznego i kilku dusz dobrych w otoczeniu, na którychmożna by się wspierać w dniach smutku. I mówiła długo jeszcze, odkrywała swoją czystąduszę z tą szczerością ludzi dobrych na wskroś.Opowiadała nie tylko myśli swoje, ale i ma-rzenia prawie, szczytne przez swój altruizm, przez wiarę w dobro, w cnotę, w sprawiedliwość.Janka słuchała z początku z pewnym roztargnieniem, które sprawiały oczy Witowskiego iz pewnym sceptycznym niedowierzaniem; ale pózniej i ją porwała, i już słuchała z chciwo-98 ścią, i wpatrywała się w tę cudną, na pół oślepią głowę, otoczoną jakby aureolą świętą, dobro-cią i zapałem. Czy też ona zna anonim?  pomyślała nagle Janka. Czy ona wie, kto ja jestem?  ipierwszy raz w głębi swojej poczuła jakieś szarpnięcie ostre, poczucie niższości swojej wobectej świętej.Już nie mogła słuchać, bo myślała o sobie, o przeszłości i zestawiała ją bezwiedniez życiem Jadwigi. Któż ja jestem?  przychodziło jej co chwila na myśl.Puściła jej ramię iusiadła zamroczona tymi oślepiającymi przypomnieniami. Co pani?  pytała łagodnie i troskliwie. Nic, zmęczyłam się tylko!  Opuściła głowę, bała się, aby jej z oczu nie wyczytała myśli,bo jakiś wstyd dziwnie palący przejął jej serce i ubarwił twarz rumieńcem.Przeszli wkrótce do jadalni, podobnej do średniowiecznego refektarza klasztornego, takbyła ciemna i obstawiona olbrzymimi kredensami.Cisza panowała.Służba w milczeniu grobowym usługiwała, nawet dziesiątki świec, płoną-cych w wielkich brązowych kandelabrach, świeciły jakoś posępnie i nie rozświecały całegopokoju, bo szafy i sklepiony sufit, o wydatnych żebrowaniach, podobnych do nóg olbrzymie-go pająka, tonęły w cieniu.Pózniej rozmowa była dosyć ożywiona, tylko Janka mówić niemogła, miała gardło, zapchane jakimś cierpieniem bez nazwy i duszę smutną.Wodziła oczy-ma po wszystkich twarzach, które się uśmiechały do niej życzliwie, po białej plamie obrusa,pełnej sreber i kryształów, promieniejących w świetle, po twarzach służby niknącej co chwilaw mroku olbrzymiego pokoju, po głębokich niszach okien kolorowych, przez które zaglądałksiężyc i kładł na kamiennej posadzce długie płaty światła różnokolorowego, i znowu sie-działa zatopiona w sobie, z tym dręczącym pytaniem w mózgu: Czy ona wie, kto ja jestem?Kiedy się żegnali, spostrzegła zły, ironiczny wzrok Witowskiego, jakim mierzył Andrzeja iją.Tak żywo dotknęło ją to spojrzenie, że chciała mu coś powiedzieć, ale nie zdołała, bo po-dał jej rękę i prowadził do powozu. Piękny wieczór, nieprawdaż?  szeptała, aby coś powiedzieć, wskazując na księżyc,wlokący srebrne smugi światła po drżących wodach kanału i wyolbrzymiający cienie jodeł. Piękny! Pani jest w stadium najwyższego szczęścia, więc wszystko się wydaje piękne,nawet tak banalny wieczór z księżycem, wodą i murami starego zameczku.Szkoda, że paninie maluje, można by to uwiecznić akwarelką.Panna Jasinowska już to wyśpiewała w tuzinie sonetów.Odsunęła się od niego bez słowa, a on natychmiast pożałował ironii, bo żegnając się szukałusilnie jej oczu  nie spojrzała na niego.Wracali w milczeniu.Andrzej, jakoś dobrze usposobiony, całował ją gorąco i szeptał ja-kieś prośby, które ją przejmowały obawą, a nieledwie wstrętem takim, że mogła tylko przezzaciśnięte zęby powiedzieć: Nie.nie.Długo w nocy nie mogła zasnąć, tyle myśli naraz skłębiło się w niej, myśli o sobie i o lu-dziach, a przez które prześlizgiwały się niby błyskawica spojrzenia Witowskiego i cudnagłowa Jadwigi.I jakaś zazdrość takiego życia czystego i płodnego, i spokojnego, gryzła jej serce aż dokrwi i męczyła boleśnie.99 XXIIW końcu września Janka pojechała, aby sprowadzić ojca do Krosnowy.Wstąpiła do doktora i z nim poszła do szpitala, wypytując o stan jego zdrowia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl