[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może jeszcze dać panu fabułę? Może pan się już wypisał?- Fabuły rodzą się z tematu - dostojnie oznajmił Wiktor.- A ja studiuję życie.- Proszę bardzo - powiedział Golem.- Niech pan studiuje życie, ile dusza zamarzy.Tylko niech się pan nie wtrąca do procesów.- To niemożliwe - oświadczył Wiktor.- Przyrząd w nieunikniony sposób wpływa na obraz eksperymentu.Czyżby pan zapomniał o prawach fizyki? Przecież my obserwujemy nie świat jako taki, tylko świat plus wpływ obserwatora.- Już raz dostał pan kastetem po głowie, a następnym razem mogą pana zwyczajnie zastrzelić.- No - powiedział Wiktor.- Po pierwsze, być może wcale nie kastetem, tylko cegłą.A po drugie - czy mało jest miejsc, w których można dostać po głowie? W każdej chwili mogą mnie wrobić, więc co - mam nie wychodzić z pokoju?Goleni przygryzł dolną wargę.Miał żółte, końskie zęby.- Niech pan posłucha, przyrządzie - oznajmił.- Wtrącił się pan wtedy w eksperyment najzupełniej przypadkowo - i z miejsca dostał pan po głowie.Jeśli teraz wtrąci się pan świadomie.- Nie wtrącałem się w żaden eksperyment - zaprzeczył Wiktor.- Szedłem sobie spokojnie do Loli i nagle widzę.- Idiota - stwierdził Golem.- Idzie sobie i widzi.Trzeba było przejść na drugą stronę, wymóżdżona gapo!- Dlaczego ni stąd ni zowąd miałbym przechodzić na drugą stronę?- A dlatego, że jeden pański dobry znajomy zajmował się akurat wypełnianiem swoich bezpośrednich obowiązków, a pan tam wlazł jak baran.Wiktor wyprostował się.- Jaki znowu mój dobry znajomy? Tam nie było ani jednego znajomego.- Znajomy znalazł się z tyłu, z kastetem.Ma pan znajomych z kastetami?Wiktor jednym haustem dopił swój koniak.Ze zdumiewającą wyrazistością przypomniał sobie - Pawor, z czerwonym zagrypionym nosem, wyjmuje z kieszeni chusteczkę i kastet ze stukiem spada na podłogę - ciężki, matowy, poręczny.- Wykluczone - zaprotestował Wiktor i odkaszlnąl.- Zawracanie głowy.Pawor nie mógł.- Nie wymieniałem żadnych nazwisk - zastrzegł się Golem.Wiktor położył ręce na stole i popatrzył na swoje zaciśnięte pięści.- Co mają z tym wspólnego jego bezpośrednie obowiązki? - zapytał.- Najwidoczniej komuś potrzebny był żywy mokrzak.Kidnaping.- A ja w tym przeszkodziłem?- Próbował pan przeszkodzić.- To znaczy, że oni go jednak porwali?- I wywieźli.Może pan dziękować Bogu, że nie zabrali i pana - w celu uniknięcia przecieków informacji.Ich przecież nie interesują losy literatury.- To znaczy, że Pawor.- wolno powiedział Wiktor.- Żadnych nazwisk - surowo przypomniał Golem.- Sukinsyn - stwierdził Wiktor.- Dobra, jeszcze zobaczymy.A po co był im potrzebny mokrzak?- Jak to - po co? Informacja.Skąd wziąć informację? Sam pan wie - druty kolczaste, żołnierze, generał Pferd.- To znaczy, że teraz go przesłuchują? - zapytał Wiktor.Golem długo milczał.Potem rzekł:- On nie żyje.- Zatłukli go?- Nic.przeciwnie - Golem znowu zamilkł.- To bałwany.Nie pozwalali mu czytać, więc umarł z głodu.Wiktor szybko popatrzył na niego.Golem uśmiechał się smutnie.Albo płakał.Wiktor poczuł nagłe przerażenie i żałość, duszącą żałość.Przygasło światło stojącej lampy.Było to podobne do ataku serca.Wiktorowi zabrakło powietrza i z trudem rozluźnił węzeł krawata.Boże mój, pomyślał, jakaż to kanalia, co za szubrawiec, bandyta, zimny morderca.a po tym wszystkim, po godzinie, umył ręce, uperfumował się, wstępnie obliczył, ile będzie warta wdzięczność zwierzchników, siedział obok, pił ze mną jak z kolegą, łajdak, łgał, śmiał się ze mnie w kułak, szydził, a kiedy się odwracałem, sam do siebie puszczał oko, potem zaś współczująco pytał jak tam moja głowa.Niby przez czarną mgłę Wiktor widział, jak doktor R.Kwadryga powoli podniósł głowę, rozciągał w bezgłośnym krzyku spierzchłe wargi i zaczął konwulsyjnie macać drżącymi rękami po obrusie jak ślepy.Oczy miał jak ślepiec, kiedy potrząsał głową i wciąż krzyczał, i krzyczał, a Wiktor nic nie słyszał.Dobrze mi tak, sam jestem gówno, nikomu niepotrzebny, mały człowiek, po mordzie mnie, butem, trzymając przy tym za ręce, nie pozwalać mi się obetrzeć, na jakiego diabła jestem komuś potrzebny, trzeba było bić jeszcze mocniej, żebym już nie wstał.a ja jak przez sen, pięści z waty, i Boże mój, po jakiego diabła ja w ogóle żyję, po jakiego diabła żyją wszyscy, przecież to takie proste, podejść z tyłu i rąbnąć w głowę żelazem, i nic się nie zmieni, nic na świecie się nie zmieni, tysiąc kilometrów stąd, w tej samej sekundzie, urodził się taki sam szubrawiec.Tłusta twarz Golema obrzmiała jeszcze bardziej i poczerwieniała do ciemnej szczeciny, oczy mu zapłonęły.Leżał nieruchomo w fotelu jak bukłak ze zjełczałą oliwą, poruszały się tylko palce, kiedy powoli brał kieliszek za kieliszkiem, bezdźwięcznie odłamywał nóżkę, wypuszczał i znowu brał, znowu łamał i wypuszczał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]