[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wcisnąłem stopkę kieliszka w kałużę.Powstało kółko po­dobne do pieczęci.- Nie musisz pisać tam, gdzie jest koniak, Wilf.Pisz tutaj, po tej stronie jest sucho.Cała prawda i tylko prawda.Nawet nie ta roślina czasu, w obłokach nasion, ale inne rośliny takie i owakie, pracowi­cie rozwijające się w teraźniejszości i wciskające się w moją przyszłość.uczynki jeszcze nie znane, ale już wiadomo, że zostaną wskrzeszone.- O, nie, Rick! Po moim trupie.- Wilf, proszę cię! Nic wiesz nawet, jakie to będzie miało dla mnie znaczenie!- Ależ tak, świetnie wiem.I jakie dla mnie.Dużymi literami zawziętością wypisałem: “NIE" na odwrocie karty dań i podałem mu to.Na pamiątkę miłego spotkania.ROZDZIAŁ VINie będzie to relacja z moich podróży.Mowa tu raczej głównie o mnie i o "fuckerach, mężu i żonie.A nawet więcej, chociaż sam nie potrafię powiedzieć, co jeszcze, bo słowa, nawet moje, słowa okazują się za słabe.A Bóg świadkiem, że teraz powinny już przemawiać z całą mocą.- Wypłacz sio, wypłacz.- Dlaczego mam się wypłakać?Płacz nic nie da.Brakuje nam wspólnego języka.Ależ tak, jest język, na przykład przepisy dotyczące przewozu mate­riałów łatwopalnych drogą powietrzną albo jak przyrządzić sałatkę rosyjską.Lecz nasze słowa zostały poprzycinane, jak złote monety, sfałszowane i wytłoczone zużytą matrycą.A zatem.Położyłem się do łóżka i następnego dnia rano nie wsta­łem.Kierownik powiedział przecież, że powinienem się zaa­klimatyzować.Przyszedł Rick i pukał tak natarczywie, że musiałem go wpuścić, chociaż zbierałem się dopiero do poran­nej kawy.Powiedział, że Mary Lnu też je śniadanie w łóżku.Skomentował mój salonik i zachwycił się widokiem.Ich okno wychodziło na ustęp publiczny, który stał tak blisko, że mo­żna było policzyć siedzące na nim muchy.- Mój widok jest do dyspozycji Mary Lou o każdej po­rze.Po namyśle Rick powiedział, że niewykluczone, może sko­rzystają z zaproszenia.Czy jest coś, w czym mógłby mi po­móc? Może, na przykład, trzeba coś zrobić z wynajętym sa­mochodem? Spojrzał pożądliwie na mój dziennik, który le­żał otwarty na nocnym stoliku.Zamknąłem go znacząco.Rick zapytał, czy mam coś do podyktowania.Jego maszyna.-- Nic.Na litość boską! Co ty sobie wyobrażasz? Ze jestem pisarzem?Kreował się na mojego sekretarza.- Bywaj, Rick.Nie będę cię zatrzymywał.Zignorował to, oznajmiając, że spędził cały dzień na badaniu drogi na Ilochalpenblick.- W związku z tym będziemy tam mogli jutro pójść, je­żeli to nie za wiele na twoje siły.- Kiedy Mary Lou poczuje się lepiej.Tę uwagę rozważał przez moment.Wzmocniłem ją.- Jeśli podejście okaże się zbyt trudne, będzie ci mogła pomóc we wciąganiu mnie na górę.- Ona woli siedzieć, Wilf.- Nie przepada za sportem? - Uwielbia wasz Wimbiedon.- Zachowaj nas, Panie.- Powiem jej, że prosiłeś, żeby do ciebie za jakiś czas zajrzała.- Tak powiedziałem?- No, ten widok, Wilf, widok!- Ach, tak! Widok.Będziemy siedzieć, Mary Lou i ja, obok siebie i podziwiać widok.Wolałbym, żeby nie wypadła przez balkon.- Zdaje się, że nie ma sensu prosić cię.- W żadnym wypadku.Rick zadumał się.- Mimo wszystko - podjął po chwili - powiem jej, żeby to ze sobą wzięła.Wyszedł, wciąż kiwając głową.Zapomniałem o nim, ubra­łem się i zasiadłem do podziwiania widoku.Po to w końcu są hotele.Przejrzałem właśnie to, co zostało z pisanego wte­dy dziennika - czyli jeden z dzienników skazanych na rychłą zagładę - i okazuje się, że wpis jest tego dnia wyjątkowo obfi­ty.Nie zawiera żadnej wzmianki o widoku, za to sporo na temat wdzięku młodych kobiet, o Pimue, o szekspirowskich mirażach, o Perlicie i Mirandzie.Jest także próba opisu Mary Lou, lecz nabazgrana nieczytelnie, a Wilfred Barclav z tego dnia pisze o Helenie Trojańskiej! Mówi o sposobie, w jaki Homer przekazuje myśl, opisując nie samą kobietę, a wrażenie, jakie wywiera ona na innych.Obserwujący ją z murów starcy powiadają, że mc dziwnego, taka kobieta stała się przyczyną tylu nieszczęść, ale niech lepiej wraca do domu, zanim narobi jeszcze więcej kłopotu! Coś w tym stylu.Homera znam tylko z przekładów, ale to pamiętam.No, dob­rze.Mary Lou potrafiła sprawić, że słońce wyłaniało się z je­ziora; kiedy odchodziła, słońce odchodziło wraz z nią.Mary Lou wymiotowała i natychmiast robiło ci się jej żal, że ma taką przezroczystą twarz, zamiast - jak by to było w przy­padku Wilfa - czuć wstręt.Nie potrafię - nie potrafił­bym - opisać nawet jej dłoni, takie były białe, smukłe i drob­ne.Zakończyłem, jak widzę, porównaniem siebie do tych star­ców na murze.Tak, odejdź, Heleno, zanim wybuchnie skan­dal!Pamiętam, że napisałem to wszystko wbrew widokowi, kie­dy zapukano do drzwi.Wszedłem do przedpokoju, otworzy­łem drzwi i ujrzałem naszą małą Helenę, która trzymała tacę z kawą dla dwóch osób.- Proszę bardzo, wejdź! Daj mi tę tacę, o tak, i siadaj.Znajdowałem się w stanie jakiegoś absurdalnego zakłopo­tania.Mary Lou usadowiła się na krześle, czy m zniweczyła wszelkie moje ewentualne plany opisu bezpośredniego, zanim przeniosę go na papier.Oparła dłonie na kolanach, splotła nogi w kostkach jak na lekcji dobrego wychowania.Zwróciła głowę w stronę okna i zdawało się, że ten zlokalizowany ruch zmienił wszelkie linie jej ciała.- Ma pan tu naprawdę wspaniały widok, panie Barclay.- Mów do mnie Wilf, jak przedtem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl