[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście młody Garadooi najwyraźniej znał się na rzeczy i aż się palił, żeby udowodnić swoje kompetencje.Zaczął wykrzykiwać rozkazy, gdy tylko wóz wytoczył się przez dużą bramę i zatrzymał na brukowanym podjeździe.Wallie usunął się na bok i pozwolił budowniczemu przejąć dowodzenie.Dopilnował jedynie, żeby nie zapomniano o siekierach, łańcuchach i linach.Wiedział, o co chodziło Honakurze.Przesądy starego kapłana coraz częściej pozwalały trafnie przewidywać działania bogów.- Polowania, lordzie Shonsu - z dumą wyjaśnił Garadooi w chwili przerwy.- Tak odkryłem szlak.Jesienią mężczyźni zabierali mnie ze sobą na łowy.Oczywiście, chodziło mu o wolnych ludzi, ale był zaprzyjaźniony również z niewolnikami.Młodsi mężczyźni pozdrawiali go jak dawno nie widzianego kolegę, a on traktował ich w ten sam sposób.Wypytywał o zdrowie, żartował na temat ich życia miłosnego, obiecywał zbadać skargi, W zamian oni, jeden przez drugiego, oferowali mu pomoc.Biegali po rzeczy, których potrzebował, pracowali szybko i sprawnie, czyli inaczej niż zwykle.Biedny bogaty chłopiec znacznie urósł w oczach Walliego.Nnanjiego również ogarnęła gorączka przygotowań, choć nadal j nie był przekonany, czy ucieczka jest dozwolonym posunięciem.- Wyjaśnij, co miałeś na myśli, wspominając o trzecim tropie, panie bracie.- Jak wiesz, próbowałem zwerbować paru szermierzy.Siódmi zwykle mają co najmniej tylu, prawda?- Dużo więcej!- Wtedy byśmy zostali i walczyli.Niestety pokrzyżowano mi i plany.Nie mam armii, co oznacza, że bogowie nie przewidzieli dli mnie walki.Sprowadzono nas tutaj, żebyśmy się czegoś nauczyli.- Ale.- Nnanji zmarszczył nos.- W takim razie kiedy będziemy walczyć?- Gdy dotrzemy do Aus.Tam zbierzemy armię, a potem wrócimy!Może.- Aha!- Jedziemy przez góry, więc może zobaczymy czarnoksiężników,! Jeszcze lepiej.Uspokojony Nnanji uśmiechnął się szeroko i odruchowo sprawdził, czy miecz lekko wysuwa się z pochwy.- Jak sobie radzisz na koniu?Czwartemu zrzedła mina.Przyznał, że tylko dwa razy siedział w siodle.Jako Pierwszy odwiedził kiedyś posterunek przy promie.Gdy teraz przyprowadzono wierzchowca i Nnanji jakoś na niego się wgramolił, brak doświadczenia wyszedł na jaw.Zwierzę aż położyło po sobie uszy z pogardy.Niewolnicy odwrócili głowy, skrywając uśmieszki.Katanji, jak zwykle lubiący zaskakiwać, dosiadł konia z dużą pewnością siebie i wprawą.Gdy ogier zaczął brykać, uspokoił go i z udawaną skromnością wyjaśnił lordowi Shonsu, że parę razy pomagał mulnikowi.Futrzaste stworzenia o wielbłądzich pyskach miały długie tułowia, ale były niskie w kłębie.Siódmemu znaleziono największego wierzchowca, stare i potulne zwierzę pociągowe.Wallie zdawał sobie jednak sprawę, że wygląda na nim równie śmiesznie jak Nnanji.Siodło okazało się dla niego za małe, a na Świecie jeszcze nie wynaleziono strzemion, więc stopami niemal dotykał ziemi.W dodatku czuł się obolały po niedawnej podróży na mułach, a mokry kilt był kiepskim strojem do jazdy.Gdy wyruszyli, deszcz zaczął mocniej padać.Quili kierowała wyładowanym wozem, do którego przywiązano zapasowe konie.Szermierze i Garadooi jechali z tyłu.Najpierw trakt prowadził przez pola i sady, wznosząc się stopniowo i kierując w głąb lądu.Szlak handlowy w pobliżu Poi łączył się z gościńcem do Ov, ale Garadooi znał skrót.Podkowy rozbryzgiwały błoto.Wystarczyło pięć minut, żeby wszyscy byli brudni.Każde zagłębienie zmieni­ło się w jeziorko.Wkrótce zaczął się stromy odcinek drogi.Wóz hamował tempo podróży.Żywopłoty, liczne zagajniki i kurtyny deszczu zasłaniały ich przed potencjalnymi obserwatorami, ale jechali uczęszczanym szlakiem.Wallie mógł tylko mieć nadzieję, że pościg się opóźni.Nie ufał Thondi i nie łudził się, że wrogowie zrezygnują z poszukiwań.Barbarzyński obowiązek zemsty działał przeciwko niemu.Każdy wolny człowiek z majątku na pewno śmiertelnie bał się kary, było więc pewne, że czarnoksiężnicy znajdą sojuszników i wcześniej czy później ruszą za zbiegami.Wallie znowu odczuwał skutki zmiany strefy czasowej.Nie wiedział, która jest godzina, a niebo zasnute chmurami nie dostarczało mu żadnej wskazówki.Tłumił ziewanie.Wiedział, że nieprędko odpocznie.Minęło trochę czasu, nim zorientował się, że już podążają głównym szlakiem, który, prawie niewidoczny, biegł przez rozległe górskie pastwisko.W tej ulewie Walliemu trudno było uwierzyć, że podróżują przez suchą krainę.Cierniste drzewa rosły w dużych odstępach, a widoczne gdzieniegdzie zagrody z kamieni świadczyły, że dzikie wrzosowisko nadaje się tylko do hodowli owiec.W kotlinach przycupnęły samotne domki pasterzy.Wyglądały na opuszczone.W taką pogodę rozsądni ludzie szukali schronienia.Oś skrzypiała, ziemia mlaskała pod kopytami, deszcz szumiał.Ślady ludzkiego życia trafiały się coraz rzadziej.Okolica była coraz bardziej górzysta, pochyłości coraz większe.Grzbiety wzgórz pokrywał czarny żużel, dolinami płynęły strumienie.Z każdą milą jechało się trudniej.W dodatku zerwał się chłodny porywisty wiatr.Jeśli Honakura rzeczywiście przejrzał boski plan, za uciekinierami powinny zamknąć się drzwi.Przy trzecim brodzie Wallie zaczął się bać, że nie zdążą przezeń przejechać.Woda tworzyła wiry wokół końskich kolan.Garadooi musiał uspokajać przestraszone zwierzęta.Nikt nie przejmował się piraniami.Honakura powiedział kiedyś, że krwiożercze ryby unikają wartkich wód.Poza tym nie spotykało się ich w dopływach, tylko w samej Rzece.Wallie o nic nie pytał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl