[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie pytałem Rotanxiego.Miałem nadzieję, że najpierw uzys­kam waszą zgodę.Jemu pomysł może się nie spodobać tak samo jak wam.Po prostu uważam, że warto spróbować.To najlepsze wyjście dla obu stron.Jeśli zaatakujemy Sen, zabijemy setki nie­winnych cywili.Nie sądzę, żeby to było honorowe postępowanie.- Traktat jest gorszy.Pozostali prawie niezauważalnie skinęli głowami.Wallie westchnął.- Potrzebujecie czasu, żeby oswoić się z nową myślą.Pamiętaj­cie jednak, że czarnoksiężnicy wiedzą o naszej kawalerii, katapultach i łucznikach.Nie uda się nam utrzymać tajemnicy.Oni nie są głupcami.Na pewno się niepokoją.Czas podyktować warunki.- Jakie warunki?- Pozbędą się piorunów.My obejmiemy ich taką samą ochro­ną jak inne cechy.Wieże zostaną, ale w miastach przywrócimy garnizony.Nnanjiemu opadła szczęka.Spojrzał z niedowierzaniem na Walliego, a potem na Siódmych.Zgarbił się i przez długą chwilę wpatrywał w pelikany, potrząsając głową i szarpiąc za kucyk, co robił zawsze, kiedy usilnie myślał.Nikt się nie odzywał.Nikt nie patrzył suzerenowi w oczy.Nagle w kominku osunęło się polano, wzniecając snop iskier.Nnanji uniósł głowę.W oczach miał dziwny błysk.- Co proponujesz, Shonsu?- Myślałem, żeby.porozmawiać z Rotanxim.- Mogę ci towarzyszyć?Co go tak rozbawiło? Lecz pomysł był dobry.Nnanji wystąpił­by jako przedstawiciel szermierzy.Gdyby Wallie jakoś zdołał go przekonać, pozostali Siódmi musieliby zgodzić się na wszystko.- Oczywiście! Lord Nnanji i ja wybadamy naszego czarnoksięż­nika, lordowie.Jeśli odrzuci propozycję, sprawa jest beznadziejna.Siódmi uznali jego słowa za zamykające naradę.Poderwali się ze stołków, zasalutowali i ruszyli do drzwi.Ostatni wychodzący, Boariyi, trzasnął nimi ogłuszająco.Nnanji zaśmiał się pod nosem.- Chyba ich zdenerwowałeś, bracie!- Sądziłem, że ciebie również.- Tak było, kiedy myślałem, że mówisz poważnie! Przez chwi­lę mnie zwiodłeś! A teraz, bracie, twoje sekrety moimi sekretami.Jaki jest twój prawdziwy plan?4Przybycie dwóch suzerenów wraz ze strażą przyboczną wy­wołało poruszenie wśród szermierzy patrolujących nabrzeże.Od Rzeki dął lodowaty wiatr, niosąc pył wodny.Fabryka lady Olonanghi rozpoczęła dostawy płaszczy z otworami na jedno ramię i miecz.Wallie postanowił najpierw wyposażyć niższe rangi, bo juniorzy spędzali więcej czasu na powietrzu.Dlatego powiewa­ło teraz wokół niego wiele białych, żółtych i trochę brązowych peleryn, natomiast szermierze średnich i wyższych rang trzęśli się z zimna.Wallie nie był wyjątkiem.Starał się jedynie nie szczękać zębami.Nnanji miał sine wargi i gradową minę.W końcu uwierzył, że Shonsu naprawdę chce traktatu.Jego odraza była bezmierna.Thana, która przypłynęła łodzią z Szafira, zdziwiła się, dostrzegł­szy nastrój męża.Z ciekawością zerknęła na bagaż, tajemnicze pakunki i dwa stołki.Gdy tylko odbili od brzegu, zaczęła wypytywać szermierzy.Nie doczekała się żadnej odpowiedzi.Mąż siedział w posępnym milczeniu, a stosunki między nią a lordem Shonsu popsuły się od czasu historii z Olonimpim.Katanji zgarnął główną wygraną.Słońce ledwo grzało przez gęsty biały dym, który napływał znad znad RegiVul.Bóg Ognia był wyjątkowo zagniewany.Mo­że nie pochwalał zwycięstwa Boariyiego albo nie chciał traktatu.Wzburzona Rzeka brutalnie miotała szalupą.W powietrzu unosił się słaby zapach siarki.Wallie czuł gniew brata i starał się nie myśleć o proroctwie Ikondoriny: pragnę twojego królestwa.Kto wie, co Nnanjiemu przyj­dzie do głowy, jeśli czarnoksiężnicy zgodzą się na traktat.Siódmi mogliby nawet zachęcić go do buntu, choć oficjalnie musieli pod­porządkować się suzerenowi.Należało brać pod uwagę ich zdanie.Co wtedy? Młody szermierz fechtował już na poziomie siód­mej rangi.Shonsu nadal był lepszy we florecie, ale gdyby wal­czyli na miecze, pojedynek zakończyłby się masakrą.Wallie nie potrafiłby zrobić krzywdy bratu, ale Nnanji nie miał skrupułów, gdy w grę wchodził honor.Dopłynęli do Szafira.Wallie wspiął się po drabince sznurowej.Niemal pusty pokład wydał mu się większy niż zwykle.Czarno­księżnik siedział na krzesełku Broty pod osłoną dziobówki i pa­trzył na odległe RegiVul.Złote miasto leżało za rufą.Słabe okrzyki dobiegające z rufówki świadczyły, że najmłodsi dobrze się bawią.Jja właśnie wyszła z nadbudówki, ubrana w sweter i spodnie z grubej czarnej wełny.Tomiyano i Holiyi szorowali pokład.W skąpych przepaskach biodrowych demonstrowali męską odporność na zimno.Wallie rzucił niewolnicy przelotny uśmiech i odwrócił się do Nnanjiego po stołki.Minęły dwa dni od ostatniej wizyty na Sza­firze, więc fizyczna reakcja na widok ukochanej powinna być gwałtowna, ale na razie nie miał czasu na przyjemności.Gdy wziął ostatni tobołek z szalupy, zobaczył, że obok niego stoi Jja.Przez chwilę mierzyła go badawczo spojrzeniem ciem­nych oczu, a następnie opuściła głowę i czekała w milczeniu.- Chcemy porozmawiać z lordem Rotanxim, kochanie.Wracaj do środka.Schowaj się przed wiatrem.Lecz drogę zatarasował mu Tomiyano.Znowu oficjalne powi­tania? Wallie zaczął recytować formułkę, ale kapitan mu przerwał.- Mniejsza o te bzdury, Shonsu! Pomówmy o interesach.- Pospiesz się!- Słyszałem, że zjazdowi brakuje gotówki.- A co ciebie to obchodzi, żeglarzu?- Pomyślałem, że zainteresuje cię tysiąc.Zaskoczony Wallie usunął się na bok, robiąc miejsce Nnanjiemu i Thanie.Tomiyano przywitał ich uśmiechem i wrócił po­chmurnym spojrzeniem do Shonsu.Nnanji był teraz lubiany na Szafirze.Należał do rodziny.Każdą noc spędzał na statku, choć­by przyjęcia i bale kończyły się nad ranem.Wyglądało na to, że potrafi tygodniami obywać się bez snu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl