[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy wszedł do mieszkania, na telefonie znowu paliła się lampka.Zastanawiał się, czy to kolejna wiadomość od “Ray'a Cryera", czy też jakaś inna sztuczka Użytkowniczki.Zamiast tego usłyszał głos komendanta policji w Mixinack, w stanie Nowy Jork.To nie była nazwa miasteczka, do którego Quentin poszedł, uchodząc z domu Madeleine.Mixinack leżało na północ, nieco dalej od tamtego miejsca.Ale któż mógł zrozumieć, jakimi prawami rządziło się wyznaczanie obszarów jurysdykcji.Było jeszcze wczesne popołudnie.Oddzwonił.- Komendant Bolt, słucham.- Chciałbym mówić z.sam pan odbiera telefony?- Cała reszta personelu tłoczy się przy automacie z kawą, albo przesiaduje w kibelku.Kto mówi?- Quentin Fears.Pan dzwonił do mnie.- Jasne.Czołem!- Czołem! - Quentin nie zamierzał nic mówić, chcąc najpierw zorientować się, co Bolt już wie.Odczekał więc dobrą chwilę, aż tamten zdecydował się przerwać ciszę i na nowo podjął rozmowę.- Dostałem faks z Herndon w Wirginii, z którego dowiedziałem się, że zginęła pańska żona.Czy już pan ją znalazł?- Nie, jeszcze nie.Wynająłem detektywów, ale jeszcze nie ma żadnych rezultatów.- Cóż, przykro mi to słyszeć.Ja także nie znalazłem pańskiej żony, panie Fears.- Myślę, że mnie jest jeszcze bardziej przykro słyszeć taką wiadomość.- Nie wątpię.Takie zerwanie, to ciężka sprawa.Moja żona też mnie kiedyś rzuciła.Niech ją cholera.Ale potem wróciła.Niech ją cholera.To był dowcip, synu.Ale widzę, że nie w głowie panu żarty.- Doceniam pańską domyślność.- Jestem wyjątkowo domyślny.Założę się, że zastanawia się pan, dlaczego wydzwaniam do pana, skoro nie mam panu nic do powiedzenia Cóż mogę na to powiedzieć? Po prostu ciekawski ze mnie facet i lubię sobie pogadać.Tymczasem moja sekretarka właśnie wyszła za mąż, a przy tej szalejącej grypie, musiałem wysłać wszystkich ludzi w teren z radarami, bo inaczej nie zarobilibyśmy na swoje pensje.To też był dowcip, ale już zrezygnowałem z prób rozbawienia pana.- Czy to znaczy, że jest pan sam na posterunku?- Otóż to! Uważnie pan słucha! Dlatego właśnie to ja zobaczyłem pański faks.Dostajemy ich całe mnóstwo.nienawidzę tej maszyny, wie pan, chętnie wyrwałbym ją ze ściany, bo to my musimy płacić za papier, na którym drukuje się każdy kretyński i absolutnie nieważny faks, jaki któremukolwiek z zamieszkujących naszą ojczyznę imbecylów zachce się wysłać do wszystkich posterunków policji w kraju.Ale pański faks wpadł mi w oko ze względu na podany przez pana adres domu gdzie, zgodnie z tym co pan twierdzi, zostawiła pana żona.- Zna pan to miejsce?- Widzi pan, to malutkie miasteczko, a ja znam je bardzo dobrze.Często przejeżdżam koło owej posiadłości.Od pięciu lat nie widziałem tam żywej duszy, odkąd starsza pani przeniosła się do domu spokojnej starości.Starsza pani związana z tamtym domem przeniosła się do jakiegoś domu starców.To mogło wyjaśniać przyczyny, dla których Babcia sama nie mogła odnaleźć Quentina.- Co jakiś czas wysyłam tam moich chłopców - powiedział Bolt - żeby zobaczyli, czy nie kręcą się w pobliżu jacyś wandale.Wie pan, czy nikt nie wybija szyb i tak dalej.- I co, są jakieś szkody?- Właśnie tego chciałem się dowiedzieć, synu.To przecież pan spędził tam noc.- Nic takiego nie powiedziałem.- To prawda.Ja powiedziałem.Zobaczyłem faks z Herndon i pomyślałem sobie, że warto byłoby sprawdzić.Więc następnym razem, kiedy przejeżdżałem tamtędy za dnia, zatrzymałem się i patrzę, a tam rzeczywiście widać ślady opon samochodu, który najpierw wjechał, a potem wyjechał z alejki, prowadzącej do domu.I ślady stóp.Nie lubię takich śladów.One oznaczają wandali.Albo włóczęgów, próbujących zająć opuszczony dom.A ślady opon mogą wskazywać na znudzonych nastolatków, szukających ustronnego miejsca, gdzie można spokojnie popalić trawkę, albo zarazić kogoś jakimś choróbskiem przenoszonym drogą płciową.W każdym razie, do moich obowiązków należy dowiedzieć się co naprawdę oznaczają takie ślady.Dlatego wjechałem w alejkę, zaparkowałem nieco dalej od domu i zorientowałem się, że samochód musiał mieć kierowcę.- Tak, mieliśmy wynajętego kierowcę.- Hmm, szukałem śladów pozostawionych przez pańską żonę, ale wygląda na to, że ona w ogóle nie wysiadła z samochodu.- Tak to wygląda?- No, chyba że wniósł ją pan do środka.Jestem absolutnie pewny, że ani przez chwilę nie postawiła stopy na śniegu.- Interesujące spostrzeżenie.- Jak na razie - odparł komendant Bolt.- Wtedy przypomniałem sobie, jak właścicielka tej posesji prosiła mnie, żeby czasem rzucić okiem na jej dom, więc pomyślałem sobie: najwyższy czas rzucić okiem.Wszedłem po schodach.Strasznie tam brudno, prawda?- Chyba się z panem zgodzę.- I zimno.Można sobie nieźle odmrozić dupę.Ale najwyraźniej ktoś wszedł po schodach na piętro i spędził nockę na brudnym pokrowcu, a także wysikał się do klozetu, w którym nie było wody i napluł pastą do wyschniętej umywalki.Zszedł też na dół do kuchni w podziemiach, przez całą drogę rozdeptując karaluchy, podszedł do pustej lodówki.dobrze mówię?Przesadny sarkazm Bolta był zaraźliwy.Jak zwykle Quentin dostosował się do tonu rozmowy i odpowiedział w tym samym stylu.- Istny Sherlock Holmes z pana.Reakcja Bolta była krótka:- Ha! - mruknął.A następnie ciągnął dalej.- Nie mam zamiaru opisywać całej trasy pańskich wędrówek.Był jakiś spacer po skarpach.Prawdziwy taniec wśród grobów.Obszedł pan dom dookoła.Następnie zobaczyłem ślady, które zostawił pan wychodząc przez drzwi frontowe.Usiadł pan na drugim schodku od dołu, stawiając walizki po jednej z każdej strony.Następnie wstał, wyszedł na drogę i udał się na południe.To chyba mniej więcej wszystko, mam rację?- Nie da się zaprzeczyć prawdzie, panie komendancie.- I sam się zapytuję, gdzie była ta kobieta, którą rzekomo ostatni raz widziano, jak opuszcza stary dom Laurentów?- Laurentów, mówi pan?- Wydaję mi się, że Laurentowie mieszkali tu najdłużej, więc taka właśnie nazwa przylgnęła do posiadłości.W każdym razie, jedyna rzecz jaka przychodzi mi do głowy, to ta, że kobieta, której pan szuka, musiała odjechać tamtym samochodem.Wygląda na to, że szofer obszedł samochód, żeby otworzyć jej drzwi, ale ona najwyraźniej nie wyszła na zewnątrz.A teraz nigdzie nie można jej znaleźć.- To prawda - nigdzie jej nie ma.- Więc tak naprawdę mam do pana tylko jedno pytanie, panie Fears.- Fears.Dobry rym do słowa “pirs".- Oto ono.Dlaczego człowiek, który według doniesień policji z Herndon jest bogatszy niż kilka krajów trzeciego świata razem wziętych, decyduje się wejść do zimnego, opuszczonego domu, by spędzić tam noc wśród robactwa i brudu?- Czy to przestępstwo, komendancie?- Och, gdybym pana na tym złapał, mógłbym pana zamknąć i oskarżyć o włóczęgostwo, ale ponieważ jest pan w stanie wykazać się odpowiednimi środkami na utrzymanie, raczej nie wygrałbym takiej sprawy.Naruszenie własności prywatnej również wchodzi w grę, rzecz jasna, ale nic pan nie ukradł ani nie zniszczył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]