[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obejrzę go.Samochód zatrzymał się. Jęczy! Jeszcze żyje! zawołał Dotaller. Są tu jakieśsznury, trzeba go natychmiast rozwiązać. ciągnął ipochyliwszy się nad leżącym z wyrazem obrzydzenia natwarzy, obciął zwisające z jego dłoni i stóp kawałki sznura.Ej, wy tam! Chodzcie no tu który! zawołał, zwracając siędo chłopów, którzy zatrzymali się w pewnej odległości.Gest, którym Dotaller zilustrował swoje słowa, był zrozumiałydla ludzi nie znających języka angielskiego, niemniej żaden zwieśniaków nawet się nie poruszył. Osły! Tchórze! Gamonie! wyzywał Dotaller. James,niech pan będzie tak dobry i pomoże mi!Wtem Pearth zawołał głosem pełnym przerażenia: Przecież to on!. To znaczy kto? szybko spytała dziewczyna, a jej twarzpobladła jeszcze bardziej. On.Pani nieszczęsny brat, Ariel.Aureliusz Galton.Jane wydała krótki okrzyk i oparła się plecami o siedzenie.Boden i Pearth pośpieszyli do leżącego.Wspólnym wysiłkiemprzenieśli Ariela do samochodu.Jane, patrząc na brata, wmilczeniu załamywała ręce.Ariel był nieprzytomny. Jedzmy, James! rozkazał Dotaller.Rozległ się ostry dzwięk klaksonu.Tłum rozpierzchł się isamochód ruszył z miejsca,Gromadka wieśniaków pozostała w tyle, samochód nabierałszybkości.W tym momencie przechodząca drogą dziewczyna,ubrana w ubogie sari, wyciągnęła przed siebie ręce ikrzyknęła: Ariel!Nieruchomą twarz Ariela ożywił uśmiech, jednak powiekipozostały zamknięte. No, tego tylko brakowało! Jakaś żebraczka.woła go poimieniu!" pomyślała Jane. Tę sprawę trzeba będzie wyjaśnić!" rozważał w myślachPearth, odprowadzając żebraczkę pełnym zdziwieniaspojrzeniem.Rozdział dwudziesty ósmyZNOWU NA WOLNOZCIAriel został odwieziony do hotelu w miasteczku znajdującymsię w odległości paru mil od rezydencji radży.Położono go do łóżka i wezwano lekarza.Bredził w gorączce.Jane ani na krok nie opuszczała brata.Dawała mu pić i nacierała skronie aromatycznym octem.Patrząc na jego twarz, na której malowało się cierpienie,dziewczyna myślała: %7łeby tylko nie umarł!"Dotaller myślał: %7łeby umarł!"Pearth myślał: No, teraz już nie wypuszczę go z rąk!"Boden.Lecz Boden z dala od sowich oczu swojegowspólnika przestał rozumować logicznie. %7łeby się tylko dałowyciągnąć z tego wszystkiego jakąś korzyść.Lecz w jakisposób?."Lekarz zbadał Ariela i odezwał się po angielsku: Gorączka.Bardzo możliwe, że na tle nerwowym.Musiałprzeżyć jakiś wielki wstrząs. To oczywiste odezwał się z kąta pokoju Pearth. Czy to jest bardzo niebezpieczne? zapytała Jane. O nie, proszę pani, jeśli to jest wstrząs na tle nerwowym,niebezpieczeństwo jest minimalne, natomiast jeśli.Lekarza bardzo zastanowił krwotok z nosa, uszu i gardła,który, sądząc z objawów, musiał niedawno wystąpić uchorego.Nie mógł zrozumieć, jaka mogła być tego przyczyna,i dlatego postarał się ukryć zakłopotanie, w jakie wprawiło goto odkrycie.Przepisał lekarstwa i oddalił się pośpiesznie.Pearth nie odchodził od łóżka Ariela.Cały czas przysłuchiwałsię jego majaczeniom: Sztylet.Szjama.Targnęła się na własne życie.Jakie topodłe!.Lalita.Ale najważniejsze, że umiem latać.Ucieknęi zabiorę cię ze sobą. Czy przypadkiem nie mówi o tej dziewczynie, którąspotkaliśmy na drodze?" myślała Jane.Pearth zwrócił się do niej: Sama pani widzi, Jane, że pani brat cierpi na chorobęumysłową.Oplatała go myśl, że potrafi latać jak ptak.Na dzwięk głosu Peartha Ariel drgnął, twarz wykrzywił muskurcz.Otworzył oczy i krzyknął przerażony: Pearth! Bharawa! Znowu Dandarat?! po czym ponownieutracił świadomość. O czym on mówił?.Coś go musiało zdenerwować pytała Jane, którą przestraszył krzyk brata i wyraz jegotwarzy. Co to jest Dandarat? Ludzie w gorączce plotą trzy po trzy, powtarzają wszystko,co im tylko przyjdzie do głowy odparł Pearth, ale nawszelki wypadek odszedł od łóżka Ariela i usiadł tak, żebychory nie mógł go zobaczyć.Diagnoza lekarza była trafna: Ariel doznał jedynie silnegoszoku nerwowego.I jak to się zdarza w podobnychwypadkach, o przesileniu w chorobie zadecydował traf; glos iwidok Peartha, a także myśl o tym, że znowu znalazł się wDandaracie, obudziły w Arielu instynkt samozachowawczy.Gorączka spadła, chory przestał majaczyć i szybkoodzyskiwał siły.Nauczywszy się w czasie pobytu wDandaracie ukrywać swoje myśli i uczucia, postanowił nieujawniać, że znowu jest przytomny.Zaczął symulować stanygorączkowe, a jednocześnie ukradkiem obserwował otoczenie.Zauważył siedzącą obok dziewczynę o miłejpowierzchowności i pomyślał, że musi to być pielęgniarka.Zlustrował niepostrzeżenie pokój i westchnął z ulgą,przekonawszy się, że nie jest w Dandaracie.Znaczyło to, żemoże spróbować uciec od Peartha, któremu mimo wszystkoudało się go wyśledzić.Z sąsiedniego pokoju dochodziły podniecone głosy: Dotaller iBoden wdali się w sprzeczkę o Ariela.Pearth nie wytrzymał iprzyłączył się do nich.W pokoju pozostała jedyniedziewczyna.Ach, żeby też zechciała wyjść!.Okno jestotwarte, Pearth uważając, że Ariel jest ciężko chory, niezatroszczył się o to, by je zamknąć.Jest bardzo słaby, toprawda, jednak filiżanka mocnego bulionu dodała mu sił.I cowłaściwie ryzykuje? Czyż nie znajduje się w rękach Peartha?Ariel nagle uniósł się nad łóżkiem, w tej samej leżącej pozycjii w dalszym ciągu okryty prześcieradłem.Dziewczyna,przerażona, krzyknęła.Opisawszy w powietrzu półkole, Arielskierował się do okna i wyleciał na zewnątrz.Pearth rzucił się do okna i zobaczył chłopca na tle błękitnegonieba, szybującego wysoko ponad wierzchołkami palm. Ten łobuz znów wystrychnął mnie na dudka! krzyknął zwściekłością w głosie. Więc to prawda? Mój Boże!.Ale to takie niepojęte.Aureliusz umie latać? Mój brat Aureliusz Galton jestlatającym człowiekiem?! A żeby pani wiedziała! krzyknął Pearth w twarzdziewczynie. Umie latać i odlatuje, kiedy chce! A niech towszyscy diabli! To ja uczyniłem z niego latającego człowieka,na swoje i pani nieszczęście, jeśli chce pani wiedzieć!.Rozdział dwudziesty dziewiątyWALKA POWIETRZNASzybkość, z jaką leciał Ariel, pozbawiała go tchu.Pochwyciwszy brzeg prześcieradła, owinął się nim szczelnie,uważając, żeby tkanina nie wydymała się i nie utrudniała lotu.Tylko przy łokciu powiewał mu biały rożek prześcieradła,który wyglądał jak skrzydło, i mieszkańcy małej mieściny zezdziwieniem obserwowali przelot nie znanego im białegoptaka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]