[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobieta przyjrzała im się podejrz­liwie.ODEJDŹ STĄD NATYCHMIAST, zażądał Śmierć i dodał: ZANIM PALĄCE WICHRY NIESKOŃCZONOŚCI SPOPIELĄ TWOJE BEZ­WARTOŚCIOWE ŚCIERWO.- Mój mąż dowie się o wszystkim - rzekła ponuro kucharka i wyszła.Śmierć miał uczucie, że żadna groźba nie byłaby bardziej przera­żająca.Wrócił za zasłonę.Keeble, wciąż skulony na krześle, wydał z siebie coś w rodzaju zduszonego bulgotu.- Więc to się dzieje naprawdę? - wykrztusił.- Myślałem, że jest pan koszmarnym snem!MÓGŁBYM SIĘ O TO OBRAZIĆ, zauważył Śmierć.- Naprawdę jest pan Śmiercią?TAK.- Dlaczego pan nic nie powiedział?LUDZIE ZWYKLE WOLĄ, ŻEBYM NIE MÓWIŁ.Keeble zachichotał histerycznie.Zaczął przerzucać papiery.- I chce pan zmienić zajęcie? Na wróżkę zębuszkę? Wodnego du­szka? Piaskowego dziadka?NIE ŻARTUJ.PO PROSTU.CZUJĘ, ŻE PRZYDA MI SIĘ JAKAŚ ODMIANĄGorączkowe poszukiwania Keeble’a odsłoniły w końcu dokument, którego potrzebował.Zaśmiał się obłąkańczo i wcisnął go w ręce Śmierci.Śmierć przeczytał.TO JEST PRACA? LUDZIOM ZA TO PŁACĄ?- Tak, tak.Proszę z nim porozmawiać.Świetnie się pan nadaje.Tylko proszę nie wspominać, że to ja pana przysłałem.***Pimpuś galopował przez noc, a Dysk rozwijał się daleko w do­le, pod jego kopytami.Mort przekonał się, że miecz sięga o wiele dalej niż początkowo sądził: sięga do samych gwiazd.Machnął nim poprzez głębię przestrzeni i zatopił klingę w samym sercu żółtego karła, który z satysfakcjonującym rozbłyskiem zmienił się w novą.Mort stanął w strzemionach ł zakręcił ostrzem nad głową; ze śmiechem patrzył, jak błękitny płomień omiata nieboskłon, pozosta­wiając ścieżkę ciemności i zgliszczy.I nie zatrzymuje się.Mort ciągnął z całej siły, ale miecz przeciął horyzont, zmiażdżył góry, osuszył morza, zmienił zielone lasy w doga­sające popioły.Słyszał za sobą głosy, krótkie krzyki przyjaciół ł krewnych.Obejrzał się zrozpaczony.Wicher unosił chmury pyłu z martwej zie­mi.Walczył, by puścić rękojeść, ale miecz płonął w dłoni lodowatym zimnem i wciągał do tańca, który nie skończy się, dopóki nie pozosta­nie nic żywego.Ą kiedy nadeszła ta chwila, Mort został sam, jeśli nie liczyć Śmierci.DOBRA ROBOTA, CHŁOPCZE, pochwalił go.A Mort odpowiedział: MORT.- Mort! Mort! Obudź się!Z wolna, niby topielec w stawie, wypływał na powierzchnię świado­mości.Walczył z tym, do końca trzymał się poduszki i upiorów snu, ale ktoś nagląco szarpał go za ucho.- Mmm.- powiedział Mort- Mort!- Cco?- Mort, chodzi o ojca!Otworzył oczy i spojrzał tępo w twarz Ysabell.Wydarzenia ostatniej nocy powróciły i wspomnienia zaatakowały z siłą skarpety napełnionej mokrym piaskiem.Wciąż otulony resztką swego snu zsunął nogi z łóżka.- Dobrze, dobrze - mruknął.- Zaraz do niego pójdę.- Ale go nie ma! Albert odchodzi od zmysłów! - Ysabell stała przy łóż­ku i mięła w dłoniach chusteczkę.- Mort, myślisz, że coś mu się stało? Spojrzał nie rozumiejąc.- Nie bądź głupia - burknął.- Przecież jest Śmiercią.Podrapał się.Swędziała go cała skóra, gorąca i sucha.- Ale nigdy nie wyjeżdżał na tak długo! Nawet kiedy była ta wiel­ka zaraza, w Pseudopolis.Przecież musi tu być rano, dopilnować ksiąg, opracować węzły.Mort chwycił ją za ramiona.- Już dobrze, nie martw się - powiedział tak pocieszającym tonem, na jaki tylko było go stać.- Jestem pewien, że nic mu się nie stało.Uspokój się.Pójdę sprawdzić.Dlaczego masz zamknięte oczy?- Proszę cię, Mort, włóż coś na siebie - poprosiła Ysabell zduszo­nym głosem.Mort spojrzał w dół.- Przepraszam - wykrztusił zawstydzony.- Nie zdawałem sobie sprawy.Kto mnie położył do łóżka?- Ja - odparła.- Ale patrzyłam w inną stronę.Mort wciągnął spodnie, narzucił koszulę i ruszył do gabinetu Śmier­ci.Ysabell biegła tuż za nim.Albert był już na miejscu; przeskakiwał z nogi na nogę jak kaczka na gorącym piecu.Kiedy wszedł Mort, wy­raz twarzy starca mógłby niemal oznaczać wdzięczność.Mort spostrzegł zdumiony, że Albert ma łzy w oczach.- Nikt nie siedział na jego krześle - jęknął rozpaczliwie starzec.- Przepraszam, ale czy to takie ważne? - zdziwił się Mort.- Mój dziadek czasem całymi dniami nie wracał do domu, kiedy dobrze mu szło na jarmarku.- Ale on zawsze tu jest Odkąd go znam, co rano siedzi tutaj, przy swoim biurku, i pracuje nad węzłami.To jego praca.Nie zapomniał­by o niej.- Przypuszczam, że przez dzień czy dwa węzły mogą same o siebie zadbać - stwierdził chłopiec.Spadek temperatury w pokoju podpowiedział mu, że się myli.- Nie mogą? - zapytał.Oboje pokręcili głowami.- Jeśli węzły nie zostaną odpowiednio opracowane, cała Równowa­ga ulegnie zakłóceniu - wyjaśniła Ysabell.- Wszystko może się zdarzyć.- Nie mówił ci? - zdziwił się Albert.- Właściwie nie.Tak naprawdę zajmowałem się tylko praktyką.Obiecał, że całą teorię wyłoży później.Ysabell wybuchnęła płaczem.Albert ujął Morta pod ramię i intensywnie, dramatycznie poruszając brwiami dał mu do zrozumienia, że powinni chwilę porozmawiać na osobności.Mort ruszył za nim niechętnie.Starzec poszperał po kiesze­niach i w końcu wyjął pogniecioną papierową torbę.- Miętusa? - zaproponował.Mort pokręcił głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl