[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY1.Kiusiu, Japonia.Styczeń, 1945Obóz 13 zbudowano w odległości dwu mil od Omuty, bezbarwnej mieściny z paroma zaledwie trawnikami i kępami drzew.Ogrodzono go czarnym, drewnianym płotem wysokości dziesięciu stóp, ze zdwojoną na szczycie spiralą kolczastego drutu.Od wewnątrz, na wysokości pięciu stóp od ziemi, rozwieszono trzy pasma przewodów pod wysokim napięciem.Drewniane budynki obozu także pomalowano na czarno.Wyglądały okropnie.Tłumacz, człowiek w średnim wieku, powiedział Willowi i Blissowi, którzy mieli - przywilejem oficerów - dzielić jeden wspólny pokój, że przed każdorazowym wejściem muszą zostawiać buty na ławce.Jest to, wyjaśniał, zwyczaj japoński; tu każdy tak postępuje wchodząc do swego domu.Pokój, oznajmił z dumą chłopca hotelowego, ma wymiary ośmiu tatami (tatami to mata wielkości trzy na sześć stóp) i jest, jak dla dwóch mężczyzn, bardzo obszerny.Niestety, zwykli żołnierze będą mieszkać w jednym z baraków, gdzie na przestrzeni dziesięciu tatami musi się zmieścić ośmiu chłopa.Bliss nigdy w życiu nie widział mat tatami, wszedł zafascynowany ich ledwie wyczuwalną elastycznością.Tłumacz, który poprosił, by zwracać się do niego Inouye-san, był wyraźnie ujęty jego rozradowaniem, wyjaśniając, że te zrolowane pod ścianami przedmioty to futony, japońskie materace.- Niestety, nie są tak grube jak wasze - dodał z pokorą.- Zechcecie jednak łaskawie zwijać je co rano i starannie odstawiać pod ścianę.Bardzo sobie koledzy-oficerowie chwalili następnego ranka urządzenie obozu.Każdy barak miał czystą latrynę z trzema sedesami i pisuarami; kąpiel mogli brać co dzień w osobnym budynku, wyposażonym w wielki zbiornik na wodę i cztery opalane węglem podgrzewacze.Zaprowadzono ich do obszernej stołówki, dostępnej także dla szeregowych, gdzie otrzymali ryż z rozmaitościami.Manierki napełnili herbatą.I gdy usiedli przy stołach, pożerając obiad z wilczym apetytem, wkroczył na salę schludnie odziany oficer i zaczął przemawiać, tnąc słowa na kawałki:- Jesteście w kopalni węgla - powiedział po japońsku.- Zostaniecie nauczeni niezbędnych japońskich zwrotów, byście mogli zrozumieć waszego nadzorcę.Oczekuje się, że będziecie pracować pilnie, w przeciwnym razie zostaniecie rozstrzelani.- Trzepnął się szpicrutą po udzie i wymaszerował.Inouye-san, skurczony ze strachu, odczekał, aż tamten wyjdzie, po czym poinformował ich, że był to porucznik Wakasugi, komendant obozu.Szeregowcy zdolni do pracy na wolnym powietrzu, będą pracować w kopalni.- Musicie pracować wydajnie.Proszę was o to.Jeśli nie - będą was karać.Obawiam się, że mogą do was nawet strzelać.A teraz wszyscy z poboru ustawią się w szereg przed stołówką i zostaną rozdzieleni na baraki.Kiedy poborowych poddano ślamazarnemu procesowi rozdzielania do właściwych izb, Inouye odciągnął oficerów na stronę.Nie będą, zgodnie z Konwencją Genewską, zmuszani do pracy, otrzymają jednak rozmaite funkcje w rodzaju kierowników stołówki czy magazynów.Inni mają nadzorować prace w kopalni.- Czy zgłasza się kto na ochotnika?Nie zgłosił się nikt, więc Inouye-san stosownie się zakłopotał.Bliss spojrzał na Willa, Will na Blissa i obaj podnieśli ręce.Ochotników zgłosiło się niewielu.Po obiedzie oficerów z baraku Willa popędzono do łaźni.I gdy zaczęli się wspinać do obszernej parówki, rosły amerykański kapral, który przybył do obozu sześć miesięcy wcześniej, krzyknął:- Najpierw każdy myje się sam! To japoński zwyczaj – tłumaczył - i bardzo dobry.- Zażywali kąpieli z rozkoszą.Woda była gorąca, ale Will, nawykły do japońskich łaźni, przechylał kark bez obawy.- Uważajcie na siebie nawzajem - ostrzegał kapral.- Słabsi z was mogą odwalić tu kitę.- Poradził im, żeby pozostali w łaźni aż do zupełnego rozgrzania ciał.Potem, ubrawszy się powinni narzucić płaszcze, pogalopować do baraków i wskoczyć, zanim ostygną, do łóżek.- Jakby kto chciał, niech nabierze gorącej wody do manierki i weźmie ją pod koc.Obudzili się w zimny, posępny ranek.Po śniadaniu mieli odmaszerować do kopalni.Ponieważ w południe miano im podać jedzenie na stanowiskach, każdy wyfasował bento, drewniane pudełeczko napełnione ryżem.Kierownik, sierżant o nazwisku Peterson, ostrzegał, że praca jest ciężka, zwłaszcza w jednej ze sztolni kopanej pod zatoką Ariake.Tam, w niektórych miejscach, lodowata woda sięga do kolan.Wyprowadzono ich przez bramę, bez płaszczy, ale z bento pod pachami.Uszedłszy niecałą milę, trafili na szereg pustych węglarek.Dalej ujrzeli obszerną stalową konstrukcję pokrytą falistą blachą.Obeszli spory budynek i zatrzymano ich przed torii, dwoma sterczącymi drewnianymi słupami połączonymi górą dwiema poziomo ułożonymi belkami.- To brama świątyni Szinto - objaśnił Will Blissowi.Ktoś idący z tyłu, rzekł:- Oczekują, że będziemy się do tej bramki modlić? Nadchodził jakiś japoński cywil i Peterson zarządził ciszę.A gdy ci dwaj skończyli trwającą kilka minut naradę, Peterson rzekł:- Ten facet jest urzędnikiem Kompanii Węglowej Mitsui.Wita was jako pracowników Mitsui.Ma nadzieję, że wam się tu spodoba.Mówi też, że każdego ranka zatrzymacie się tu i na jego rozkaz zdejmiecie czapki z głów i staniecie na baczność, bo taki tu obowiązuje rytuał.Urzędnik wydał rozkaz, jedni zdjęli czapki i stanęli na baczność, pozostałych trzeba było szturchnąć.Urzędnik obszedł szeregi wyraźnie zadowolony.Peterson wprowadził grupę do obszernej hali z wysokim u jednego końca podium, przed którym ustawiono rzędy ław.Gdy jeńcy usiedli, wszedł masywny cywil.Obrzucił grupę spojrzeniem nieprzyjaznym, jawnie zdegustowany jej opłakanym stanem.- Jesteście tu - zaczął dobrą angielszczyzną - po to, by nauczyć się wydobywać węgiel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]