[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech was Bóg błogosławi! I waćpana również rzekł Zagłoba. Jak będziesz w Krakowie u księcia, pokłoń się od nas panuCharłampowi. Któż to taki? To jeden Litwin nadzwyczajnej gładkości, za którym wszystkie panny z fraucymeru księżny głowy potraciły.Pan Longinus zadrżał. Dobrodzieju mój, chyba kpiny? Bądz waćpan zdrów! Okrutnie tu liche piwsko w tej Końskowoli zakończył pan Zagłoba mrugając naWołodyjowskiego.R O Z D Z I A A XVOdjechał więc pan Longinus do Krakowa z sercem przeszytym strzałą, a okrutny pan Zagłoba wraz zWołodyjowskim do Zamościa, gdzie nie zabawili dłużej jak jeden dzień, gdyż komendant, starosta wałecki,oznajmił im, że dawno już nie miał wiadomości od Skrzetuskiego, i sądził, że regimenty, które pod Skrzetuskimruszyły, pójdą na prezydium do Zbaraża, aby tamte kraje od kup swawolnych zasłaniać.Było to tymprawdopodobniejsze, że Zbaraż, jako własność Wiśniowieckich, szczególniej był na zapędy śmiertelnych wrogówksięcia wystawiony.Otwierała się więc przed panem Wołodyjowskim i Zagłobą długa i dosyć trudna droga, ale że itak, idąc po kniaziównę, musieliby ją przebyć, było im zatem wszystko jedno, czy to prędzej, czy pózniej nastąpi, iruszyli w nią bez zwłoki, tyle się tylko zatrzymując, ile trzeba było dla odpoczynku lub gromienia kuprozbójniczych, które się jeszcze tu i owdzie wałęsały.Szli krajem tak zniszczonym, że częstokroć po całych dniach żywej duszy nie mogli napotkać.Miasteczka leżaływ perzynie, wsie były popalone i puste, lud wybity lub w jasyr zagarnięty.Trupy tylko spotykali po drodze,szkielety domów, kościołów, cerkwi, niedogarki chat wiejskich i psy na zgliszczach wyjące.Kto powódz tatarsko-kozacką przeżył, chronił się w głębinach leśnych i marzł z zimna lub głodem przymierał nie śmiejąc się jeszcze zlasów wychylić, nie wierząc, by nieszczęście mogło już minąć.Konie spod swej chorągwi musiał Wołodyjowskikarmić korą z drzew lub na wpół spalonym zbożem, które ze zgliszczów dawnych spichrzów wydobywano.Ale szliszybko, ratując się głównie tymi zapasami, które rozbójniczym oddziałom zabierali.Był to już koniec listopada, a oile zeszłoroczna zima przeszła z największym podziwem ludzkim bez śniegów, mrozów i lodu, tak że cały porządeknatury zdawał się być przez nią odmieniony, o tyle terazniejsza zapowiadała się ostrzej niż zwykle.Ziemia skrzepła,śniegi leżały już na polach, a brzegi rzek bramowały się rankami przezroczystą skorupą szklaną.Pogoda była sucha,blade promienie słoneczne słabo tylko ogrzewały świat w godzinach południowych; natomiast rankami i wieczoramipaliły się na niebie czerwone zorze niechybna przepowiednia rychłej i silnej zimy.Po wojnie i głodzie miał nadejść trzeci wróg nędzy ludzkiej mróz, a jednak ludzie wyglądali go zupragnieniem, był on bowiem pewniejszym od wszystkich układów hamulcem wojny.Pan Wołodyjowski, jakoczłowiek doświadczony i na wskroś Ukrainę znający, pełen był nadziei, że wyprawa po kniaziównę przyjdzie jużniechybnie do skutku, bo główna przeszkoda wojna nie położy jej tak prędko tamy. Nie wierzę ja w szczerość Chmielnickiego mówił żeby on z afektu dla króla jegomości na Ukrainę sięcofał, ale to chytry lis! Wie on, że gdy Kozacy okopać się nie mogą, to nic po nich, bo w otwartym polu, choćby ipięćkroć liczniejsi, naszym chorągwiom nie dostają.Pójdą oni teraz do zimowników, a stada poślą w śniegi.Tatarzyteż potrzebują jasyr odprowadzić.Jeśli zima będzie tęga, to będziem mieli spokój aż do przyszłej trawy. Może i dłużej, bo wszelako mają oni respekt dla króla jegomości.Ale nam i tyle czasu nie potrzeba.Da Bóg,na zapusty wyprawimy panu Skrzetuskiemu wesele. Byleśmy się tylko teraz z nim nie minęli, bo nowa byłaby mitręga. Trzy chorągwie są przy nim, to przecie nie w korcu ziarnka szukać.Może go jeszcze pod Zbarażem dognamy,jeśli się gdzie dłużej koło hajdamaków zabawi. Dognać go nie możemy, ale powinniśmy mieć wieści po drodze odrzekł Wołodyjowski.O wieści jednak było trudno.Chłopi widzieli tu i owdzie przechodzące chorągwie, słyszeli o bitwach staczanychprzez nie z rabusiami, ale nie umieli powiedzieć, czyje by były te chorągwie; że zaś mogły one być tak dobrzeRegowskiego, jak Skrzetuskiego, więc dwaj przyjaciele nie mieli żadnej pewności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]